I kiedy tak zaczynaliśmy już ziewać, nagle Kucharczyk zdecydował się na rajd…

redakcja

Autor:redakcja

28 maja 2014, 23:34 • 3 min czytania

Najdłuższa sektorówka, najdłuższy rajd Michała Kucharczyka, dodatkowo zakończony golem, najdłuższy bramkarz-debiutant i równie długa passa Pogoni, której piłkarzom Legia wyraźnie nie leży. A poza tym w Szczecinie bez szału. Dublerzy mistrzów Polski sprostali zadaniu – najpierw długo męczyli bułę, podobnie zresztą jak gospodarze, ale okazali się o tę jedną bramkę lepsi. Cóż, nawet jeśli samemu widowisku daleko było do pasjonującego, to akurat dla TAKIEGO trafienia warto było przemęczyć się półtorej godzinki.
Kucharczyk. Zawodnik, który swoje najlepsze mecze rozgrywa na początku i na końcu każdej kolejnej rundy. Już został skreślony? Wtedy momentalnie robi coś spektakularnego. Jeżeli pamiętacie jego występ i gole przeciw Cracovii, to na widok dzisiejszego rajdu pewnie zastanawialiście się: co lepsze? I gdyby obrażony na nas Michał miał do siebie odrobinę dystansu, skumałby pewną zależność. Otóż jesteś chwalony dzięki dobrej grze, kiedy wygrywasz drużynie mecz. Tak to działa, a nie odwrotnie. Moglibyśmy dalej tłumaczyć ci te niesłychane zawiłości, ale szkoda czasu – i naszego, i twojego.

I kiedy tak zaczynaliśmy już ziewać, nagle Kucharczyk zdecydował się na rajd…
Reklama

Bramka i cała poprzedzająca ją akcja – palce lizać, klasa światowa. Niestety, to tylko przypadek. Rewelacyjny do telewizyjnych przebitek czy klipów promujących, z tym że to wciąż tylko przypadek.
po pierwsze: piłkarze Pogoni rozeszli się niczym Morze Czerwone
po drugie: przy tylu kontaktach z piłką, następnym razem pewnie ją zgubisz.

Tak czy inaczej: za dziś gratulacje, nie zapomnij zgłosić się po nagrodę.

Reklama

Kończąc powoli temat legionistów, wyróżnijmy kilku z nich. Jakub Rzeźniczak czyścił tak dokładnie, że powinna się nim zainteresować Perfekcyjna Pani Domu. Wyjątkowo wdzięczny był z niego odkurzacz. Nie dość, że nie pozwolił porozpychać się Marcinowi Robakowi, to jeszcze wygarniał piłki, które omijały pozostałych graczy. Smutne, naprawdę przygnębiające, że gdyby mówił w innym języku, pewnie niedługo szykowałby się na Litwę…

Na lewej obronie króla niedzielnej fety, Tomasza Brzyskiego z powodzeniem zastąpił Bartosz Bereszyński, natomiast z jeszcze lepszej strony zaprezentował się Konrad Jałocha. Wieżowiec w bramce gości zachowywał czujność, albo dając się efektownie nastrzelić, albo przytomnie odbijając strzały. Na dłuższą metę bronić w Legii nie ma szans, tyle że ten występ odrobinę podniesie jego rangę i – kto wie – możliwe, że przełoży się na jakieś ciekawe wypożyczenie w przyszłych rozgrywkach? Bo tak pozytywnego wrażenia Jałocha nie zostawił po sobie w żadnym z wcześniejszych meczów, tych trzecioligowych.

A gospodarze? W jaki sposób nazwać nieumiejętność wygrania na swoim stadionie z drużyną, która jeszcze w poniedziałek zjednoczył wspólny ból głowy? Mimo wszystko: wstyd. O ile trudno mieć pretensje do aktywnego i będącego ciągle w ruchu Robaka, o tyle reszta drużyny – poza bramkarzem – dała ciała. Nie to, że chcieli, ale nie mogli. Dokładnie przeciwnie: mogli, tyle że nie chcieli, co jednak musi dziwić. W ogóle postawa Portowców u siebie woła o pomstę do nieba – tylko sześć domowych zwycięstw jest wynikiem zatrważającym. Mniej spośród wszystkich klubów Ekstraklasy zgromadził bowiem jedynie Piast Gliwice…

Jeżeli zestawić to z fatalną w ostatnich kolejkach formą drużyny, która przecież ledwie kilka tygodni temu mierzyła w puchary, bądź co bądź udane rozgrywki na koniec smakują gorzko. Cztery porażki i dwa remisy w grupie mistrzowskiej prezentują się… No, Zdefiniujcie to sobie po swojemu.

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama