To wręcz nieprawdopodobne, jak wiele w polskiej piłce znaczy reputacja. Zazwyczaj piłkarzowi wystarcza kilka udanych gier żeby wyrobić sobie na tyle dobrą markę w środowisku, by wozić się na niej przez długie miesiące lub nawet lata. Wyobraźmy sobie, że trener polskiego klubu otrzymuje od dyrektora sportowego dwie listy z kandydatami do wzmocnienia drużyny. Na jednej znajdują się Jankowski, Małecki, Murayama, Sarki, Deleu i Rafał Murawski, na drugiej widnieją nazwiska Paweli, Patejuka, Chmiela, Smektały, Frączczaka i Hanzela. Wybór wydaje się oczywisty – z jednej strony mamy uznanych piłkarzy z dużym potencjałem, z drugiej przeciętnych ligowców bez polotu.
Zaryzykujemy stwierdzenie, że nie ma w Polsce szkoleniowca, który zdecydowałby się na listę numer dwa.
Optyka nieco się zmienia, kiedy przyjrzymy się statystykom poszczególnych piłkarzy. Najlepiej widać to na przykładzie Patryka Małeckiego – piłkarza, który do niedawna postrzegany był jako wielki talent i nadzieja polskiej piłki. Jeśli cofniemy się do połowy kwietnia 2011, zobaczymy prawdziwego lidera, który z dorobkiem siedmiu goli i sześciu asyst prowadził Wisłę do kolejnego tytułu mistrzowskiego. Kibice głośno domagali się powołania Patryka do reprezentacji oraz widzieli w nim człowieka, który może otworzyć Wiśle bramy do upragnionej Ligi Mistrzów. W tamtym czasie inny skrzydłowy, Sylwester Patejuk walczył na zapleczu Ekstraklasy o awans i, tym samym, szansę debiutu w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Minęły trzy lata i sytuacja diametralnie się zmieniła. Rzecz jasna Patejuk nie zbliżył się nawet do przyzwoitego poziomu, ale w tym czasie udało mu się zadebiutować w Ekstraklasie oraz zanotować dziesięć ligowych goli i piętnaście asyst. Analogiczny bilans Małeckiego to cztery bramki i cztery asysty. Wynik starcia z Patejukiem jest dla byłego wiślaka druzgocący. Pomocnik Śląska (a wcześniej Podbeskidzia) miał udział przy 25 golach swojej drużyny, a Małecki tylko przy ośmiu. Wyraźnie widać, który piłkarz obecnie jest bardziej przydatny dla zespołu i, co za tym idzie, jest po prostu lepszy. Dla Małeckiego małym pocieszeniem może być fakt, że Patejuk w przeciągu ostatnich trzech lat ma też lepsze liczby od Jakuba Koseckiego (11 goli, 10 asyst), który – nomen omen – jest idealnym przykładem piłkarza jednej rundy. Przynajmniej na tę chwilę.
Podobnie sprawy mają się z Maciejem Jankowskim, o którego dobry wizerunek tak nachalnie zabiega Piłka Nożna. Tygodnik Marka Profusa zrobił nawet z zawodnika Ruchu drugiego snajpera ligi, stawiając go ponad Robakiem, Piechem, Paixao i Brożkiem. Jednak liczby są dla Jankowskiego bezlitosne – jego bilans z dwóch ostatnich sezonów to dziewięć goli i pięć asyst. Taki Fabian Pawela, który w tym samym czasie rozegrał o prawie 300 minut mniej, może się poszczycić lepszym wynikiem – jedenaście trafień i cztery asysty. Jeżeli odrzucić wściekłą propagandę dziennikarzy Piłki Nożnej, wychodzi na to, że Jankowski jest gorszy nie tylko od czołowych snajperów ligi, ale też od piłkarzy pokroju napastnika Podbeskidzia.
Z kolei największym atutem Murayamy wydaje się jego narodowość, przez którą może się wozić na plecach bardziej utalentowanego rodaka. Japoński duet ma świetne statystyki, ale po odjęciu dziewięciu goli i siedemnastu asyst Akahoshiego zostają tylko cztery trafienia i cztery ostatnie podania Murayamy. A przecież skrzydłowy Pogoni rozegrał już w Polsce przeszło 3100 minut. Dla porównania prawy pomocnik Podbeskidzia, Damian Chmiel przez ostatnie dwa sezony na boisku przebywał o 200 minut krócej, ale może się pochwalić lepszym bilansem – sześć goli i pięć asyst.
Kiedy Rafał Murawski rozwiązał kontrakt z Lechem, wstępne zainteresowanie wykazało kilka klubów Ekstraklasy. Ciekawe czy równie duże poruszenie towarzyszyłoby pojawieniu się na rynku Łukasza Hanzela. Obaj piłkarze to klasyczne ósemki z podobnymi parametrami. Jeśli wziąć pod uwagę ostatnie dwa i pół roku – czyli między innymi okres, w którym Murawski szykował się na Euro 2012 – minimalną przewagę w statystykach osiąga pomocnik Piasta. Były lechita może się poszczycić wynikiem sześciu goli i ośmiu asyst, z kolei Hanzel ma tyle samo trafień i o jedną asystę więcej. Warto podkreślić, że mimo kilku urazów Murawski rozegrał w tym okresie zdecydowanie więcej minut. Rzecz jasna gra w środku pola to nie tylko bramki i ostatnie podania, ale warto zwrócić uwagę, że słynący z ofensywnej gry Murawski od dłuższego czasu ma gorsze liczby niż znacznie niżej ceniony Hanzel.
Po transferze do Wisły głośno się zrobiło o Emanuelu Sarkim, który za młodu trenował z juniorami Chelsea, po czym dość regularnie grywał w Belgii i Izraelu. Do Polski przyszedł w połowie poprzednich rozgrywek i do tego momentu wykręcił wynik jednego gola i czterech asyst. Dla porównania weźmy Jakuba Smektałę, który przez dwa ostatnie sezony przebywał na boisku o jakieś 500 minut krócej. Oczywiście prawy pomocnik Ruchu legitymuje się znacznie lepszym dorobkiem – dwoma golami i sześcioma ostatnimi podaniami.
Sporą renomą w Polsce cieszy się też Deleu, który słynie zwłaszcza z dobrej gry ofensywnej. W niektórych meczach zdarzało się nawet, że Michał Probierz ustawiał Brazylijczyka na prawym skrzydle. Obrońca Lechii w ciągu dwóch ostatnich sezonów zanotował trzy trafienia i sześć asyst. Adamowi Frączczakowi z Pogoni także zdarza się grywać w pomocy, ale zazwyczaj występuje na prawej obronie. Defensor ze Szczecina w analogicznym okresie aż ośmiokrotnie trafiał do bramki rywala i czterokrotnie asystował. Ciężko porównywać grę obronną obydwu piłkarzy, ale w ofensywie Deleu znacząco ustępuje Frączczakowi.

Nie ukrywamy, że statystyka nie oddaje w stu procentach wartości piłkarza, ale z pewnością daje pewien obraz sytuacji. Jeżeli dany zawodnik w dłuższym czasie notuje gorsze liczby od piłkarzy pokroju Smektały czy Paweli, to jest to duży powód do niepokoju. Wydaje się też, że w większości przypadków wyżej wymienieni piłkarze są po prostu znacząco przereklamowani. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że drużyna oparta o wspomnianych mniej renomowanych ligowców osiągałaby lepsze wyniki.
MICHAŁ SADOMSKI
Fot. FotoPyK