Bayern to Bayern, ale brawa dla United. Piękny pokaz charakteru

redakcja

Autor:redakcja

09 kwietnia 2014, 23:06 • 3 min czytania

Musiał David Moyes wyskoczyć z ławki najmocniej odkąd latem przejął United. Patrice Evra przeszedł samego siebie, oddał strzał życia, ale jeszcze nie zdążył wrócić do obrony, a było już 1:1. Radość trwała dwadzieścia, może trzydzieści sekund. Rekin się wkurzył, a potem zrobił to, co potrafi najlepiej – pożarł w całości i wypluł resztki.
Mimo wszystko – brawa dla Anglików. To oni przez większość meczu grali tak jak sobie założyli, to oni przez moment wyrzucili giganta za burtę. Jeśli wielki mecz z Olympiakosem w rundzie poprzedniej miał twarz Robina van Persiego, to dzisiejsze spotkanie można przypasować do Moyesa i jego jedenastki. Partyzancka strategia Szkota zdała egzamin, ale tylko do 59. minuty meczu.

Bayern to Bayern, ale brawa dla United. Piękny pokaz charakteru
Reklama

Bayern nie był dziś sobą. To nie była niemiecka tiki-taka, jaką znaliśmy z poprzednich spotkań. Ktoś przypomniał o trzech meczach bez zwycięstwa, niektórzy odgrzebali słowo kryzys, inni żartowali, że Moyes nawet perpetum mobile potrafi zepsuć, bo to jego założenia przez większość wszyscy wychwalaliśmy. Szkot uśpił giganta. Zwód Robbena nagle przestał działać, Goetze gdzieś przepadł, z braku laku zaczęto mówić o braku Schweinsteigera i o tym, że jeśli wkrótce Niemcy nie zaczną strzelać – odpadną.

Co z tego, że znowu mieli 70 procent posiadania piłki albo że wykonali trzy razy więcej podań – to nie był ten Bayern. Kiedy Evra strzelił (strzelił? On zapakował jak z armaty) na 1:0, myśleliśmy, że czeka nas największa niespodzianka sezonu. Wieczór tak piękny, że możliwy tylko w Lidze Mistrzów.

Reklama

Za chwilę jednak Mandziukić, kilka minut później Mueller, a na koniec – w ten sposób, co zawsze – Robben. Trwało to trochę ponad kwadrans. Ogłuszające „Danke” spikera, plus wiwatujący tłum na Allianz Arena – aż 75 minut trzeba było, żeby znowu zobaczyć w tej drużynie energię.

United dał dziś z siebie wszystko. Bayern – nie, ale to jest właśnie ta różnica klas. Bawarczycy nie zawsze przecież muszą demolować. Nie muszą od początku rozdawać ciosy i wygrywać przez nokaut. Dziś zobaczyliśmy inną twarz zespołu Guardioli, długimi momentami nieporadną, odbijającą się od ściany, ale też reagującą jak na mistrza przystało. Która drużyna odpowiedziałaby United tak szybko? Która momentalnie znalazłaby jedyny wolny sektor i jakby specjalnie, na złość Evrze, wyprowadziła kontrę tą stroną? Przegrywać 0:1 w momencie, kiedy nie idzie, a potem trzy razy trafić do siatki. Demonstracja siły. Pokaz, jak wielki potencjał drzemie w tej grupie.

Wystarczyło tylko lekkie podrażnienie.

1:1 i dziś 3:1 – to nie są wyniki, które wszyscy przewidywaliśmy. Miało być starcie Dawida z Goliatem i liczenie ran. Miała być zawstydzona i zmasakrowana twarz Moyesa, a mimo wszystko są brawa. Za charakter. Wolę walki. Za to, że chciało im się chcieć. Ten sam zespół, który w lidze przegrał dziesięć razy odpowiednio zmotywowany rzucił rękawicę dyktatorowi europejskiej piłki. I przez moment był w niebie. Teraz można gdybać, co by było, gdyby Rooney wykorzystał sytuacje albo Moyes po bramce ostudził emocje. Bez sensu. Bayern to Bayern, a Guardiola to Guardiola. Czasem mamy wrażenie, że on nawet gołębie w Central Parku potrafiłby zaprogramować na wygrywanie.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama