Kowalczyk: Sytuacja z trenerami w Polsce to kabaret

redakcja

Autor:redakcja

08 kwietnia 2014, 10:18 • 21 min czytania

– Odnoszę wrażenie, że Probierz jest jedynym trenerem w Polsce! Poważnie! Ten człowiek jako jedyny na świecie nigdy nie pozostanie bez pracy. Ciekawe, czy lotnisko w Białymstoku zbudują, bo Michał narzekał, że nie ma. Facet przed momentem wyleciał z Pucharu Polski, a za chwilę może grać w jego finale. Odpadł z Lechią? Nie szkodzi! Teraz jest w Jadze. o jest właśnie ten polski kabaret trenerski, choć wydaje mi się, że nasi prezesi zaczynają powolutku przeglądać na oczy o co w tym wszystkim chodzi. Polski trener za wiele nie potrafi. Najpierw jest stara śpiewka, że potrzebuje czasu. Ok. Później oczywiście potrzebuje piłkarzy. A od tego są menedżerowie. Niemal przy każdym trenerze są ci sami. Czyli jest trener, który obszedł kilka klubów w Polsce, ciągnie za sobą w kółko tych samych piłkarzy, współpracuje z tym samym menedżerem – grzmi Wojciech Kowalczyk na łamach Faktu i Przeglądu Sportowego. Zapraszamy na wtorkowy przegląd prasy.

Kowalczyk: Sytuacja z trenerami w Polsce to kabaret
Reklama

FAKT

Na jednej z czterech piłkarskich stron Fakt obwieszcza, że „Legia Berga się rozpędza”, co najprawdopodobniej znaczy, że już za tydzień, najpóźniej dwa, będzie trzeba donieść, że jednak jest w kryzysie. Ale na razie o meczu z Zawiszą, najlepszym pod wodzą norweskiego szkoleniowca.

Reklama

Legia wciąż nie jest produktem skończonym, o doskonałości nie ma mowy, daleko jej nawet do powtarzalności i stabilnej formy w każdym spotkaniu, ale trzecie z rzędu zwycięstwo nie daje ligowym rywalom wielkich złudzeń. Nawet reforma i podział punktów po następnej kolejce nie zmieni obrazu – warszawianie są zdecydowanym faworytem do zwycięstwa w ekstraklasie. Wiadomo, że tytuł nie jest celem samym w sobie, a jedynie przystankiem w drodze do lepszego niż w rundzie jesiennej występu w europejskich pucharach. Wtedy, w fazie grupowej Ligi Europy warszawianie przegrali pięć pierwszych meczów, nie strzelając w nich nawet gola. Posadą za puchary zapłacił Jan Urban, którego zastąpił Norweg Henning Berg. Jego Legia rozpędza się powoli, do poprawy wciąż jest wiele. Choćby dośrodkowania z rzutów wolnych czy rożnych – wiosną Legia nie zdobyła ani jednej bramki po kopnięciu ze stojącej piłki. Owszem, w Zabrzu w drugiej wiosennej kolejce Tomasz Brzyski nieźle uderzył z wolnego, ale to obrońca Górnika Boris Pandپa popełnił błąd i po fatalnej interwencji wyłożył piłkę Inakiemu Astizowi, który kopnął z woleja niemal do pustej bramki (…) Gdyby nie awantury kiboli w meczu z Jagiellonią, za które Legia została ukarana walkowerem, przewaga nad Lechem mogła być wyższa. Drużyna Berga jest uzależniona od goli Miroslava Radovicia, ale na jego bramki pracuje cała drużyna. Przy siedmiu tegorocznych trafieniach Serba asystowało sześciu różnych zawodników – dwa razy podawał tylko wracający do formy po kontuzji Michał Ł»yro, który w niedzielę po raz pierwszy w tym sezonie strzelił gola. Radovicia na piłkarza ligi wykreowała drużyna.

Wojtek Kowalczyk mówi jak jest: w Polsce trwa kabaret z trenerami.

Trenerem Jagiellonii został Michał Probierz.
– No to już jest komedia, przecież dopiero co zakończył pracę w Lechii. Odnoszę wrażenie, że Probierz jest jedynym trenerem w Polsce! Poważnie! Ten człowiek jako jedyny na świecie nigdy nie pozostanie bez pracy. Ciekawe, czy lotnisko w Białymstoku zbudują, bo Michał narzekał, że nie ma. Facet przed momentem wyleciał z Pucharu Polski, a za chwilę może grać w jego finale. Odpadł z Lechią? Nie szkodzi! Teraz jest w Jadze. Wydaje mi się, że w Białymstoku zdecydował sprawy sentymentalne. Probierz odniósł w Białymstoku największe sukcesy w historii. Zdobył Puchar Polski, czwarte miejsce w lidze. Chyba działaczom łezka w oku zakręciła się na wspomnienie i zadzwonili po Michała. Ale ja chciałem o czym innym… To jest właśnie ten polski kabaret trenerski, choć wydaje mi się, że nasi prezesi zaczynają powolutku przeglądać na oczy o co w tym wszystkim chodzi. Polski trener za wiele nie potrafi. Najpierw jest stara śpiewka, że potrzebuje czasu. Ok. Później oczywiście potrzebuje piłkarzy. A od tego są menedżerowie. Niemal przy każdym trenerze są ci sami. Czyli jest trener, który obszedł kilka klubów w Polsce, ciągnie za sobą w kółko tych samych piłkarzy, współpracuje z tym samym menedżerem. A za to wszystko płaci klub, przeważnie się zadłużając. Czyli zarabiają wszyscy, trener, piłkarz, menedżer. Nie zarabia jedynie klub.

W jakim sensie prezesi przejrzeli na oczy?
– Powoli zaczęli dostrzegać, co się dzieje. Stąd moim zdaniem trenerskie nominacje dla szerzej nie znanych z osiągnięć trenerskich: Kociana, Berga, Rojo Martina, Moniza, Warzychy i… Pawłowskiego. Ten ostatni objął Śląsk, ale trudno go podciągnąć pod tak zwaną „polską szkołę trenerów”. Po prostu zatrudniając wymienionych ludzi prezesi zauważyli jedną, istotą rzecz – możemy oszczędzić zatrudniając trenerów, którzy będą zatrudniać piłkarzy niekoniecznie po tych samych ścieżkach, co ci zgrani.

Fakt nie odpuszcza też Zdzisławowi Kręcinie w tekście pod specyficznym tytułem „Jest nas dwóch. Ja i mój brzuch”. Wrócił do świata polskiej piłki w roli dyrektora, ale już plotkuje się, że w Gliwicach może zostać prezesem. Tekst tak naprawdę bez wartości. Do tytułu odnosi się taki oto fragment: Zawodnicy Piasta już wiedzą, że mogą liczyć na wielkie wsparcie swojego przyszłego prezesa, który nie jest jakimś tam chudziną, wymoczkiem, ale ma prezencję jak na prawdziwego prezesa przystało. I tyle, żadne większe halo.

Dosłownie parę zdań dzisiejsze wydanie poświęca Kotorowskiemu, który deklaruje, że przyszły sezon będzie najprawdopodobniej ostatnim w jego karierze. Póki co przekonuje, że wciąż ma siły, żeby rywalizować o miejsce w bramce Lecha. Gdy już zawiesi buty na kołku, chciałby dalej pracować w klubie.

Dwie strony wcześniej tekst o tym, że Probierz przejmuje Jagiellonię.

Po Białymstoku krąży dowcip: trener Piotr Stokowiec miał dostać się do ósemki i się dostał. Trasą szybkiego ruchu nr 8 został odesłany do Warszawy. Wczoraj na stanowisku trenera Jagiellonii zastąpił go stary–nowy opiekun białostockiego klubu – Michał Probierz. Zwrot sytuacji był błyskawiczny. W sobotę wieczorem jagiellończycy zostali rozjechani przez Lecha Poznań (1:6). – Ku..a! Idziemy po meczu do szatni, a tam cisza. Gdyby był Probierz, krzesła by latały – opowiadał jeden z jagiellończyków. Mówisz i masz! W poniedziałek rano zwolniono niemrawego Stokowca, a Probierz związał się z Jagiellonią do końca czerwca 2015 roku. – Jest jeszcze opcja do ustalenia, żeby umowa mogła obowiązywać przez kolejny rok, albo dwa – mówi prezes Jagiellonii Cezary Kulesza. On i jego współpracownicy niedzielę spędzili na poszukiwaniu następcy Stokowca. Pod uwagę był ponoć brany inny z byłych szkoleniowców żółto-czerwonych Artur Płatek. Nie chciał on jednak porzucać współpracy z Borussią Dortmund, której jest skautem. Pojawiało się też nazwisko Jana Urbana. – Z trenerem Stokowcem rozstaliśmy się elegancko. Zawsze podkreślałem, że przed żadnym szkoleniowcem, nie wyłączając byłych naszych trenerów, drzwi w Białymstoku nie są zamknięte – wyjaśnia prezes.

Ponadto Fakt przed meczem Borussii z Realem przypomina, że Lewandowski to postrach Królewskich – cytować tego jednak nie ma sensu. W dwóch meczach z Realem Lewy ustrzelił 5 goli. To wystarczy.

RZECZPOSPOLITA

Dortmund wierzy w cud i w Lewandowskiego – to jedyny piłkarski tekst w dzisiejszej „Rzepie”.

Dortmund wciąż wierzy, że awans jest możliwy, mimo że Realowi trzeba strzelić przynajmniej cztery bramki. – Jeśli zdobędziemy szybko gola w pierwszej połowie, mamy jeszcze małą szansę na półfinał. Nie możemy się bać – twierdzi Robert Lewandowski. Problem w tym, że Borussia trzy ostatnie mecze zaczynała słabo. Ze Stuttgartem i Wolfsburgiem do przerwy przegrywała, ale w drugiej połowie pokazywała swoją lepszą twarz i odwracała losy rywalizacji. Do zwycięstw prowadzili ją Marco Reus i Lewandowski, który w sobotę dogonił w klasyfikacji strzelców Mario Mandżukicia z Bayernu (po 17 bramek). W Madrycie polski napastnik zagrać nie mógł (zawieszony za kartki), dziś chciałby ponownie przeżyć taki magiczny wieczór jak rok temu, kiedy w półfinale wbił Królewskim cztery gole. To byłby cud, patrząc na obecny skład i formę Borussii. Kontuzjowani są nadal: Jakub Błaszczykowski, Sven Bender, Neven Subotić, Marcel Schmelzer i Ilkay Guendogan, a Sebastian Kehl musi pauzować za kartki. Real takich kłopotów nie ma. Cristiano Ronaldo odpoczywał wprawdzie w weekend z powodu lekkiego urazu, a Garetha Bale`a boli kolano, ale obaj powinni być gotowi do gry. W Londynie na pewno zabraknie Zlatana Ibrahimovicia. Najlepszy strzelec PSG w pierwszym spotkaniu z Chelsea, wygranym 3:1, doznał kontuzji. Ale w ataku są jeszcze: Edinson Cavani, Ezequiel Lavezzi i Javier Pastore, który w Paryżu w doliczonym czasie zdobył gola, być może decydującego o pierwszym od 19 lat awansie drużyny do półfinału. – Nasza filozofia i taktyka się nie zmieni – zapowiada Laurent Blanc. PSG wygrało 11 ostatnich meczów, Chelsea błyszczy tylko na własnym stadionie. – Stoimy przed misją praktycznie niemożliwą do wykonania – mówi w swoim stylu Jose Mourinho. – Ale mamy więcej doświadczenia…

GAZETA WYBORCZA

Czy Chelsea dorośnie – zastanawia się Michał Szadkowski przed meczem z PSG.

Mourinho wydaje się idealnym kandydatem, by poprowadzić drużynę do awansu – przecież to jego ukochane rozgrywki, w których wyrobił sobie markę (wygrywając z Porto i Interem). Dla jego rywala Laurenta Blanca awans do półfinału byłby największym sukcesem w LM. W dodatku do Londynu nie przyjedzie Zlatan Ibrahimović. Szwedzki gwiazdor w środę uszkodził udo, nie zagra cztery tygodnie. Mimo to Mourinho twierdzi, że szanse są niewielkie. – Potrzebujemy zwycięstwa 2:0, 3:1, 4:1, 5:2. To szalone wyniki, musimy wyjść bez strachu i zobaczyć, co się stanie. W normalnych okolicznościach tłumaczylibyśmy słowa trenera jako próbę zdejmowania z drużyny presji. Ale to chyba nie ten przypadek, Mourinho już jesienią ogłosił, że zarządza zespołem niedojrzałym, nie widział w nim faworyta ligi angielskiej i Ligi Mistrzów. Jego słowa potwierdzali piłkarze, zdarzało im się remisować u siebie z przeciętnym WBA i przegrywać na wyjeździe z Crystal Palace. Z Pucharu Ligi odpadli po rzutach karnych z broniącym się przed spadkiem Sunderlandem, jesienią w LM dwa razy ulegli Basel. Szwajcarzy jako pierwsi w fazie grupowej zdobyli sześć punktów w meczach z drużyną prowadzoną przez Mourinho. Komu brakowało jeszcze dowodów na niedojrzałość londyńczyków, ten wątpliwości stracił po meczu w Paryżu. Tuż przed końcem przegrywali 1:2, gdyby dotrwali, nie potrzebowaliby dziś „szalonego wyniku”. W ostatniej minucie, po serii błędów obrony, gola strzelił jednak Javier Pastore. Mourinho nazwał go „absurdalnym”. Wcześniej – to w tym sezonie norma – zbeształ napastników, bo przesunięty ze skrzydła André Schürrle zagrał przeciętnie, a jego zmiennik Fernando Torres – źle. I trener opowiadał, że chciałby mieć „prawdziwych napastników, takich jacy grają w PSG”.

Tekst raczej bez historii, jak większość tych zapowiedziowych. Znacznie ciekawiej wygląda nam kolejny mówiący o sytuacji kibicowskiej na Krymie. Na półwyspie rozegrano pierwsze mecze ligowe.

Dopiero w czwartej wiosennej kolejce krymskie zespoły ukraińskiej Premier Lihi zagrały na swoich stadionach. Jako pierwsze na okupowany półwysep zdecydowały się przyjechać Dnipro Dniepropietrowsk oraz Worskła Połtawa. To spore wyzwanie, bo ten ostatni zespół musiał przejechać autokarem blisko 900 km, zaś wicelider – połowę tej odległości. Drużynie z Dniepropietrowska zajęło to dziewięć i pół godziny. Oba kluby musiały wyrobić rosyjskie wizy dla swoich obcokrajowców. W Sewastopolu miejscowi pokonali Worskłę 1:0. Na trybunach było spokojnie, choć ukraińska federacja zapowiedziała grzywny dla gospodarzy za wciągnięcie na maszt rosyjskiej flagi. Innych konsekwencji nie będzie, bo – jak mówią w związku – trzeba zrobić wszystko, by nie zaognić sytuacji i dokończyć sezon. Burzliwie było w Symferopolu, gdzie Tawrija uległa wiceliderowi 0:2. Przed spotkaniem „zieloni ludzie”, jak nazywana jest krymska samoobrona, zatrzymali kilkunastu fanów z Dniepropietrowska. Ci opowiadali, że kazano im położyć się na podłodze, zabrano dokumenty i ukraińskie pieniądze, a później wzięto odciski palców. Zarzucano im, że są członkami nacjonalistycznej partii Prawy Sektor. Po kilku godzinach wszyscy zostali wypuszczeni i zdążyli nawet na drugą połowę meczu. Ich koledzy w tym czasie machali ukraińskimi flagami i śpiewali hymn. Na stadionie brakowało jednak najzagorzalszych fanów Tawrii, którzy mecze bojkotują, ponieważ klub „poparł rosyjską okupację”. Zresztą przywódca symferopolskich ultrasów został przed meczem zatrzymany przez samoobronę pod takim samym zarzutem.

Wydanie stołeczne rozpisuje się z kolei o Miroslavie Radoviciu. Czy poprowadzi Legię do drugiego tytułu z rzędu, a sam trafi do klubowej galerii sław? – stawiają pytanie dziennikarze Wyborczej.

W Legii gra od 2006 roku, we wszystkich rozgrywkach strzelił 62 gole i miał 55 asyst. Zdobył mistrzostwo, cztery razy podnosił Puchar Polski, raz wywalczył Superpuchar. W sezonie 2011/12 z Legią Macieja Skorży dotarł do 1/16 finału Ligi Europejskiej – w dziewięciu meczach strzelił wówczas siedem goli. Obecny sezon jest dla niego rekordowy pod względem bramek w lidze – w 22 spotkaniach trafiał do siatki 13 razy. Jest najlepszym strzelcem Legii. Jest też najskuteczniejszym obcokrajowcem w historii ekstraklasy, a w koszulce Legii zagrał 304 razy – więcej meczów rozegrali tylko Lucjan Brychczy, Jacek Zieliński, Kazimierz Deyna, Marek Jóźwiak, Horst Mahseli, Tomasz Kiełbowicz i Bernard Blaut. Jeśli Radović wypełniłby oceny kontrakt z Legią do jego końca w czerwcu 2017 roku grając po 30-40 razy w sezonie, w powyższej klasyfikacji znalazłby się tylko za Brychczym, który Legię reprezentował 452 razy. Tylko czy to wszystko pozwala stawiać Serba obok Brychczego właśnie, który nosi miano klubowej legendy podobnie jak Deyna? Czy liczba występów, tytuły i sympatia kibiców wystarczą, by czynić z Radovicia symbol Legii? Nie są przecież nimi Zieliński, Jóźwiak, Mahseli czy Kiełbowicz. – Na to, aby zostać klubową legendą, wpływa wiele czynników – od miłości do klubu i kibiców, przez umiejętności piłkarskie, kończąc na statystykach indywidualnych oraz sukcesach całego zespołu – mówi Wiktor Bołba, kustosz Muzeum Legii. – Wiadomo, że Kazimierz Deyna był piłkarzem klasy światowej, a Lucjan Brychczy przez wiele lat w tym klubie pobił wszelkie rekordy. Radović ich nie dogoni, ale to nie znaczy, że nie można go traktować jako równie znakomitego piłkarza. On bardzo dużo zrobił dla tego klubu – zaznacza Bołba. I dodaje: – Jestem pewien, że właśnie na naszych oczach rodzi się kolejna legenda Legii. On kocha ten klub, prowadzi go do drugiego z rzędu mistrzostwa i mam nadzieję, że w następnym sezonie odniesie z Legią sukces w europejskich pucharach.

SPORT

Reklamowa okładka Sportu.

Dariusz Czernik widzi szansę na sukces Probierza w Białymstoku.

Patrząc na to, co wydarzyło się między rozstaniem i ponownym zatrudnieniem Probierza w Białymstoku, można z czystym sumieniem stwierdzić, że jedna i druga strona nie ma się czym pochwalić. Jaga była ligowym średniakiem, Probierz… Oczywiście może mówić o kolejnym bagażu doświadczeń, ale musi czuć niedosyt, skoro nigdzie nie był w stanie nawet się rozpędzić (…) Ponoć nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. W tym wypadku chyba dobrze, że jeszcze raz spróbowano. Bez chemii na linii prezes – trener trudno choćby o szansę na sukces, a tutaj ona jest. Jeżeli do tego dojdzie cierpliwość, to może obie strony poczują się bardziej spełnione niż w ostatnich niemal trzech latach.

Dobrze byłoby tylko, żeby dziennikarze jednak rozumieli o co naprawdę chodzi w powiedzeniu o niewchodzeniu dwa razy do tej samej rzeki. Non stop ten sam, ciągle powielany błąd.

Zupełnie niezrozumiałe rzeczy mówi tymczasem sam Probierz…

– Ł»ycie trenera jest takie, że prawą ręką podpisuje kontrakt, a lewą pakuje walizkę do odejścia. Dobrze jest jednak czuć, gdy się wraca, że jest się mile widzianym. Nie muszę przypominać nikomu, że życie trenera wypełnione jest upadkami i wzlotami. Jeżeli po raz drugi wraca się do tego samego klubu, a tam pracują ci sami ludzie, co wcześniej, to oznacza, że ktoś docenia twoją pracę. Nie spodziewałem się jednak propozycji z Jagiellonii. Można nawet powiedzieć, że przypadkowo doszło do tego, że prezes Kulesza dodzwonił się do mnie. Generalnie odcinałem się od wszystkiego, zmieniałem telefon. Zbieg okoliczności sprawił, że prezes się ze mną skontaktował, widocznie tak miało być.

„Przypadkowo dodzwonił się do mnie”, „zbieg okoliczności sprawił”… Co to ma być?

Jan Tomaszewski przyznaje ponadto, że zadzwonił do Zdzisława Kręciny i przeprosił za to, że ostro skrytykował w mediach jego powrót do świata piłki. Dzisiaj mówi na ten temat tak:

Nadal uważam, że objęcie funkcji dyrektora Piasta na trzy miesiące przed końcem sezonu, w którym gliwiczanom wyraźnie nie idzie, było nie na miejscu. Zrodziło po prostu niepotrzebne podteksty. Od razu pojawiły się komentarze, że teraz Piast zacznie wygrywać – zastrzega na wstępie Tomaszewski (…) Wyniki zespołu wcale się nie poprawiły, a niedzielny remis z Pogonią był dopiero pierwszym od momentu, kiedy w klubie pojawił się Kręcina. Wszelkie teorie spiskowe nie mają już zatem sensu – wskazuje.

Janek chyba naprawdę myślał, że przyjdzie Kręcina i z miejsca zacznie kręcić lody. Niezłe.

Poza tym mamy mało odkrywcze teksty o:
– Teodorczyku, który irytuje, ale niebawem wyrówna rekord Lewandowskiego z Lecha
– Legii, która powoli zaczyna przymierzać koronę mistrzowską

Tymczasem w Zabrzu zanosi się na czystkę.

Pomysł prezesa Zbigniewa Waśkiewicza wywołał w klubie sporą konsternację, tym bardziej, że nie dotyczy tylko trenerów, ale większości pracowników Górnika. Wypowiedzenia dostali też członkowie grupy medialnej i działu marketingu. Wszyscy usłyszeli, że chodzi o amerykański model motywacyjny, a otrzymanie wypowiedzenia nie oznacza, że nie dostaną propozycji nowych umów. Jeżeli faktycznie dojdzie do zmian, to przede wszystkim w sztabie pierwszej drużyny, gdzie Robert Warzycha będzie miał prawo decydować z kim chce pracować. Nie brak też głosów, że jest to zabieg związany z procesem licencyjnym. Górnik musi szukać oszczędności, więc perspektywa rozstania się z kilkunastoma osobami może być argumentem świadczącym o szukaniu pomysłów na ograniczenie kosztów.

SUPER EXPRESS

Intrygujące dwie strony w Super Expressie. Najpierw Cycu, który przeszkadza w seksie Arturowi Szpilce, obok Cristiano Ronaldo w samych majtkach i Lewandowski, który wygląda… no, trochę inaczej.

Cristiano Ronaldo (29 l.) i Robert Lewandowski (26 l.) zmierzą się dziś w bezpośrednim pojedynku w ćwierćfinale Ligi Mistrzów Borussia – Real. To będzie starcie dwóch wspaniałych piłkarzy, którzy ogromny nacisk kładą na przygotowanie fizyczne. Sylwetka Ronaldo jest perfekcyjna, ale niewiele osób wie, że kryje się za tym tytaniczna praca. Codziennie wykonuje… 3000 przysiadów w prywatnej siłowni. Regeneruje siły w kriokomorze za 50 tysięcy euro, którą zamontował w swojej rezydencji w Portugalii. Wchodzi do niej, gdy temperaturą schodzi poniżej 100 stopni Celsjusza. Daje mu to taką wytrzymałość, że przez cały sezon przebiega na boisku około 588 kilometrów. Siłę strzału ma piekielną. Piłka po jego uderzeniu leci przeciętnie z prędkością 31 m/s, czyli aż cztery razy szybciej niż… rakieta Apollo 11 podczas startu (7,3 m/s). Podczas jednego treningu na siłowni podnosi aż 23 tony, co odpowiada wadze trzech czołgów. Idealną sylwetkę – chociaż nie tak atletyczną jak Ronaldo – ma również Robert Lewandowski. To także efekt ciężkiej pracy na siłowni i zdrowego odżywiania, o co dba jego żona, Anna. „Lewy” je tylko nieprzetworzone jajka od kur ze wsi. Deser zawsze je na… początku posiłku, a na końcu białko (np. ryba).

Mamy też króciutką rozmowę z Eugenem Polanskim, który strzelił trzy gole dla Hoffenheim w ostatnich pięciu meczach, a klub szykuje mu już nowy kontrakt. Zacytujmy fragment:

Ale się rozochociłeś! Walczysz o miano najskuteczniejszego piłkarza Hoffenheim?
– Nie, Roberto Firmino ma już 14 goli, więc go nie dogonię, za późno się za to wziąłem (śmiech). Ale seria jest fajna. Cieszę się potrójnie, bo zdobyłem gola dla każdego z trzech synów. Sprawiam im taką radość każdą bramką, że gdy wracam do szatni, to mam już nieodebrane telefony albo SMS-y z gratulacjami od nich.

Każdy kolejny gol dodaje ci pewności siebie i próbujesz częściej strzelać?
– Snajperem nie byłem i nie będę. Ale jest w głowie coś takiego, że gol dodaje pewności siebie. Może z większą swobodą oddaję kolejne strzały na bramkę.

Twój kontrakt obowiązuje do czerwca 2015 roku. Chciałbyś zostać dłużej w Hoffenheim?
– Kilka dni temu działacze klubu poinformowali mnie, że chcą przedłużyć umowę. Będziemy negocjować. W Hoffenheim jest grupa ambitnych piłkarzy i trenerów. W następnych sezonach możemy ugrać coś więcej niż w obecnym.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Na okładce PS analogiczna sytuacja jak w Sporcie.

A zaczynamy od Probierza. Oba tekstu przytaczaliśmy przeglądając Fakt, więc jeszcze raz tylko Kowal.

Wsadzasz kij w mrowisko…
– Ł»eby nie było niedomówień – nie oskarżam wszystkich polskich trenerów, ale sporą grupę. Tajemnicą poliszynela jest, że trenerzy często działają na szkodę klubu. Już tłumaczę: mam „swojego” menedżera, jestem skłócony z innym. Co prawda ten inny ma dobrego piłkarza, ale od niego to ja zawodnika nie wezmę. I to jest działanie na szkodę klubu! Wracając do tej nowej szóstki trenerów. Nie wierzę, że poza Pawłowskim ci szkoleniowcy tak byli zakochani w polskiej ekstraklasie, polskiej piłce, że zapragnęli nagle w niej pracować. No co taki Berg kupił sobie dekoder, żeby oglądać Legię, skoro nawet jej kibic często nie da rady jej oglądać? A Moniz to pewnie w Lechii był zakochany (śmiech). Nie. To prezesi szukają czegoś nowego, bo w końcu mają dość być robieni w balona. Zaczęli wyciągać wnioski.

Rozmawiamy o trenerach. Piotr Stokowiec właśnie spadł ze stołka.
Trzeba sprawdzić liczby, a ostatnio one wyglądają tak: Lech – sześć, Jagiellonia – jeden. Poza tym wystarczy rzut oka na tabelę i wszystko jasne. Nie wiem po co w Białymstoku w okresie zimowym sprowadzono kilku piłkarzy z zagranicy, którzy nic, ale to nic nie wnoszą do zespołu. Jakiś Rajalakso czy raczej jak się patrzy na jego grę Relakso, jakiś Fin, jakieś „no name” z Portugalii. Nie wiem dlaczego w Białymstoku tak uparli się na beznadziejnych obcokrajowców mając fajnych, młodych piłkarzy typu Dźwigała czy Straus. Ze stawianiem na młodych zawsze jest tak, że jak zrobisz wynik to świetnie, jeśli nie zrobisz to przynajmniej się wytłumaczysz. W Jagiellonii kolejne okno transferowe poświęcono na sprowadzanie słabeuszy z zagranicy. A umówmy się – piłkarz z zagranicy ma być do pierwszej jedenastki. Za te grzechy zapłacił Stokowiec. Dla mnie najlepszy przykład polskiego klubu na dzień dzisiejszy to Pogoń Szczecin. Dariusz Wdowczyk ma dwóch, japońskich zawodników do grania, a reszta to Polacy. Jest kilku doświadczonych, sporo młodzieży, przychodzenie na Pogoń znów stało się w modzie i o to chodzi. A jeśli Jagiellonię stać na sprowadzenie obcokrajowców i trzymanie ich na ławce lub trybunach – jej sprawa. A zaraz znowu się zacznie okno transferowe i czartery zaczną lądować. Lotniska póki co nie ma. Trzeba będzie tych zagranicznych grajków pociągiem z Warszawy dowieźć.

Krótko wypowiada się też wczorajszy przegrany, czyli Piotr Stokowiec.

Jakie są pana dalsze plany? Zamierza pan odpocząć, czy może już coś pan wie na temat zainteresowania pana usługami innych klubów?
– Minęły dopiero dwie godziny od zwolnienia, niech pan mi da chwilę ochłonąć! (śmiech) Tak na poważnie, to kocham pracę trenerską i absolutnie się do niej nie zraziłem. Dobrze mi się pracowało w Białymstoku, myślę że zawodnicy też czują, że nawiązaliśmy dobrą współpracę. Chcę dalej się rozwijać i jeśli będą jakieś oferty, to na pewno je poważnie rozpatrzę. Chcę pracować w tym zawodzie i zapału mi na pewno nie zabraknie.

Myśli pan tylko o pracy w ekstraklasie, czy może patrzy też w innych kierunkach?
– Najchętniej bym wyjechał za granicę. To najlepsza inwestycja w siebie, mógłbym się rozwinąć trenersko i językowo. Nie jest to oczywiście prosta sprawa, ale te bramy się powoli otwierają. Chcę pracować w dobrych warunkach, w profesjonalnym klubie. Dla mnie bycie trenerem to misja i poświęciłem jej swoje życie. To był mój pierwszy zakręt w pracy szkoleniowej i żałuję, że chociaż już widziałem za tym zakrętem prostą, to zarząd Jagiellonii postanowił mnie wysadzić. Wciąż jestem zdania, że wyjście na tę prostą jest dla Jagiellonii bardzo realne, czego życzę drużynie i trenerowi Probierzowi.

Boniec ocalił Przesmyckiego. Finał afery o krzesełka.

To był trudny czas dla szefów związku. Przez kilka dni wstrzymywali się z decyzją w sprawie Przesmyckiego, choć według naszych informacji ani przez chwilę nie był on zagrożony. Chodziło raczej o wymyślenie sposobu, jak ocalić Przesmyckiego i nie stracić wizerunkowo – czyli o kwestie, których w zasadzie pogodzić się nie da. Zanim Boniek ustalił ze służbami PR treść oświadczenia, zadzwonił do Przesmyckiego. Możemy się tylko domyślać, że szef sędziów przekonał go, że nie ma mowy o konflikcie interesów. Boniek mu uwierzył. Było mu tym łatwiej, że gdyby teraz go zwolnił, musiałby odpowiadać na niewygodne pytania, dlaczego tolerował tę dwuznaczną sytuację przez półtora roku swojej prezesury. Alternatywą było dymisja złożona przez samego szefa sędziów, ale to z kolei wykluczał sam Przesmycki. – Nie czuję się winny i mam grubą skórę. Nie zrobiłem nic złego. A że komuś wszystko musi się kojarzyć z korupcją? Nic na to nie poradzę. To tak jak w dowcipie o Jasiu, któremu wszystko kojarzy się z seksem – powiedział nam wczoraj Przesmycki. Ale ta sprawa już zawsze będzie odbijać się czkawką nie tylko jemu, ale również Bońkowi, który zawsze podkreślał, że w jego PZPN będą obowiązywać przejrzyste reguły. Afera krzesełkowa pokazuje, że o mogących kolidować z funkcją szefa sędziów interesach Przesmyckiego prezes albo nie wiedział, albo jej tolerował. Na razie zważył zyski i straty, choć musi wiedzieć, że miał wyjście tylko złe i gorsze.

O dwóch pozostałych tekstach – rozpędzającej się Legii i Kotorowskim, który zamierza jeszcze przez rok być czynnym piłkarzem – wspominaliśmy w Fakcie, więc na koniec zostaje nam Maciej Tabiszewski. Lekarz reprezentacji Polski do lat 21 i Legii Warszawa „toczy batalię z palaczami”.

Pracuje pan z polskimi piłkarzami od ośmiu lat. Wielu z nich pali?
– Jest lepiej niż w przeszłości. Przygodę z piłką – w charakterze lekarza – zacząłem od pracy w Dyskobolii. W tym klubie spotkałem więcej palaczy niż teraz w Legii. Mój ojciec był lekarzem w ekstraklasowej Olimpii Poznań. Piękne czasy, w których jako brzdąc mogłem siadać na ławce rezerwowych, kiedy trenerami druzyny byli Grzegorz Lato i Jerzy Kasalik. Obaj palili. Zresztą pamiętam, że po papierosy sięgał też drugi trener, kierownik drużyny i mój ojciec. Jedna, wielka kopcąca ławka.

W Legii ilu jest palaczy?
– Marginalna liczba. Zauważyłem, nie mówię tylko o Legii, że najczęściej palą zawodnicy z pierwszego składu. Rezerwowych rzadko widzę z papierosem. Może nie chcą dawać argumentów trenerowi, żeby na nich narzekał i popalają w domu?

Czy tłumaczy pan, żeby nie palili?
– Całe życie prowadzę batalię z palaczami. Nie trafiają do nich argumenty medyczne, więc próbuję z innej strony – palisz, a papierosy są drogie, będziesz miał żółte palce, będziesz śmierdział.

Ciekawy materiał, warty przeczytania.

ANGLIA: „Atak, atak, atak!”

Jesteśmy nieco rozczarowani, bo spodziewaliśmy się prawdziwego szturmu angielskiej prasy przed dzisiejszą batalią Chelsea. Walkę o półfinał Ligi Mistrzów odpowiednio zapowiada jedynie The Sun, dając do zrozumienia, że Mourinho postawi dziś wszystko na jedną kartkę. Taktyka ma być prosta: „atak, atak, atak”. Gdzieś nam się rzuciło w oczy, że Jose od zdrowego Torresa woli Eto’o, który nie jest w pełni dyspozycji i wraca po kontuzji. Temat numer 1 w prasie to jednak wczorajsze zwycięstwo Tottenhamu – Sunderland wykonuje kolejny krok w stronę Championship, a londyńczycy wciąż grają o europejskie puchary. Niezależnie od końcowego rezultatu czy wczorajszej demolki (5:1), Sherwood po sezonie odchodzi.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

HISZPANIA: Powrót do piekła

Lewandowski contra Iker – tego tłumaczyć chyba nie musimy, prawda? Imponującą okładkę prezentuje dziś Marca, pisząc o powrocie Realu do piekła. Problemy Królewskich przed rewanżem to przede wszystkim kłopoty zdrowotne Bale’a i Cristiano Ronaldo. Dotyczy to przede wszystkim Walijczyka, którego występ staje pod znakiem zapytania. – Musimy zagrać z pasją, dać z siebie wszystko – nie ma wątpliwości Juergen Klopp. Natomiast w Barcelonie do meczu numer 500. przygotowuje się Ander Iniesta, który przy okazji udzielił wywiadu. Co w nim ciekawego? Chyba nic. Hiszpan mówi, że celem jest półfinał, że konieczne będzie zdobycie gola w rewanżu, a La Masia jest jak rodzina.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

WفOCHY: Juventus “+8″ Turyn

Jeszcze wczoraj trafialiśmy na hasła “-5″, które odnosiły się do Romy. Dziś, co spodziewane, mamy zmianę na â€œ+8″, bo wczoraj Juventus pokonał Livorno. Nietrudno odgadnąć z włoskiej prasy, że bohaterem został Fernando Llorente, który dwukrotnie trafił do siatki. – Dobra robota – pisze tamtejsza prasa. Tymczasem Milan notuje trzecie zwycięstwo z rzędu, Seedorf się uśmiecha, a marzenia o Lidze Europy znów stają się realne. Za wygraną z Genuą brawa zbierają strzelcy Taarabt i Honda plus Abbiati.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama