Jeśli nie wybraliście się jeszcze dziś do kiosku, rozważcie zakup najnowszej Gazety Wyborczej, która w poniedziałkowym dodatku „Sport.pl Extra” kusi aż sześcioma stronami o piłce. Faktu i Super Expressu tym razem absolutnie nie ma sensu ruszać, chyba że chcecie odbić się od powierzchownych relacji pomeczowych. W Przeglądzie Sportowym oczywiście również je znajdziecie, ale tu tematy potraktowane są znacznie głębiej i ciekawiej. Jak choćby nasz tytułowy – o Stevanoviciu, który w weekend ustrzelił hat-tricka, ale należałoby się zastanowić, czy niebawem będzie w ogóle zawodnikiem Śląska. Jeśli tak, to po znacznej obniżce pensji. Chętnie zostałby we Wrocławiu, jednak… „Już dwa lata temu, kiedy przychodził do Śląska, z zarobkami ponad 10 tys. euro miesięcznie należał do droższych w utrzymaniu piłkarzy. Teraz klub musi oszczędzać. Pytanie, czy zaproponuje 30-letniemu pomocnikowi akceptowalne dla niego warunki”.
FAKT
Przegląd zaczynamy od Faktu, w którym na pierwszy rzut oka jest kolorowo i różnorodnie, ale inaczej niż choćby w piątki. Brakuje autorskich materiałów i wywiadów, dziś więcej reakcji na zdarzenia boiskowe. Głównie ligowe sprawozdania. Legia gra jak przystało na mistrza, Lech przewalcował Jagę.
Teksty tego typu:
Lech Poznań urządził sobie festiwal strzelecki. Na stadionie przy ulicy Bułgarskiej gospodarze nie dali szans Jagiellonii, gromiąc rywali aż 6:1. Był to najlepszy w tym roku piłkarzy trenera Mariusza Rumaka. Doskonałą formę strzelecką pokazał Łukasz Teodorczyk (23 l.), który w tym spotkaniu zaliczył pierwszego w barwach Lecha hat tricka i traci już tylko jedną bramkę do prowadzącego w klasyfikacji strzelców Marcina Robaka (32 l.). Trener Mariusz Rumak zdecydował się w tym spotkaniu na kilka zmian. Niespodzianką był występ w bramce Krzysztofa Kotorowskiego (38 l.), który zastąpił dotychczasowego nr 1 bramki Kolejorza – Macieja Gostomskiego (26 l.). Z kolei na środku obrony wreszcie zadebiutował Paulus Arajuuri (26 l.). Z tego też powodu na lewą obronę przesunięty został Hubert Wołąkiewicz (29 l.), który zastępował na tej strefie boiska „wykartkowanego” Barry Douglasa (25 l.). Lech od początku dzielił i rządził na swoim stadionie i porażka Jagi mogła być w tym spotkaniu jeszcze większa. Właściwie z każdej strony boiska gościom z Białegostoku groziło niebezpieczeństwo. Porażka 1:6 jest najniższym wymiarem kary dla Jagiellonii. Co prawda, Jaga strzeliła w końcówce gola z rzutu karnego, ale po wyraźnym błędzie sędziego. Arajuuri na pewno celowo nie zgrał ręką.
– Lechia znów zwycięska – to też ligowa relacja.
– Kuświk pomoże wygrać – zapowiedź meczu Ruchu z Koroną
– Paweł Jaroszyński (Cracovia) dostał nowy kontrakt, ramka.
Na kolejnej stronie „Wasyl spełnia marzenia” i wkracza do Premier League.
Klub Marcina Wasilewskiego (34 l.), Leicester City, wywalczył awans do Premier League. Polak zagrał jak do tej pory w 25 spotkaniach Lisów w Championship. Ł»eby Leicester mogło się cieszyć z awansu, to zajmujące trzecie miejsce w tabeli Queens Park Rangers musiało swoje spotkanie przegrać. Tak się też stało. Zespół Harry`ego Redknappa (67 l.) nie potrafił zdobyć nawet punktu w wyjazdowym spotkaniu z Bournemouth, mimo tego, że gospodarze przez trzydzieści minut grali w dziesiątkę. Dzięki takiemu rezultatowi i zwycięstwu z Sheffield Wednesday 2:1 Leicester na sześć kolejek przed końcem sezonu może się cieszyć z awansu. Marcin Wasilewski jest więc blisko gry w swojej wymarzonej lidze, czyli angielskiej ekstraklasie. Ł»eby tak się stało, to „Wasyl” musi przedłużyć obowiązujący do czerwca tego roku kontrakt z Leicester.
Klopp zakochany w Lewandowskim, to z kolei tekst mówiacy o tym, że Polak zdobył w ostatnim meczu Borussii 17. bramkę w bieżącym sezonie, a szkoleniowiec znów był pod wrażeniem jego gry.
– Robert zrobił niesamowity progres. Inni gracze powinni brać z niego przykład i robić wszystko, by w naszym klubie rozwinąć się tak jak on – powiedział zadowolony po wygranym meczu szkoleniowiec BVB. Co ciekawe, Lewandowski bramkę w meczu z Wolfsburgiem zdobył… plecami. – Chyba jeszcze nigdy w ten sposób nie trafiłem do siatki. Ale nieważne, jak strzela się gole, prawą, czy lewą nogą – ważne, żeby piłka wylądowała w bramce – stwierdził po meczu najlepszy polski napastnik. Teraz Borussię czekają dwa bardzo trudne i prestiżowe spotkania. Najpierw we wtorek, w Lidze Mistrzów, zawodnicy Juergena Kloppa zmierzą się w rewanżowym ćwierćfinałowym spotkaniu z Realem Madryt, a kilka dni później zagrają w Bundeslidze z Bayernem Monachium. – Mamy o co walczyć. Ligowy sezon chcemy zakończyć jako wicemistrzowie, a żeby tak się stało, to musimy zdobyć jeszcze sporo punktów – dodał.
Gdyby ktoś pytał nas o zdanie: dziś Faktu nie warto kupować.
RZECZPOSPOLITA
Zaskakująco dużo piłki w Rzeczpospolitej. „Legia patrzy z góry” – ligę komentuje Stefan Szczepłek.
29. kolejka była kolejnym dowodem na nieobliczalność wielu klubów i ulotność opinii specjalistów. Jak się czują ci wszyscy, którzy od tygodni domagają się dymisji trenera Mariusza Rumaka? Lech jest na drugim miejscu, a styl w jakim pokonał Jagiellonię, budzi w polskich warunkach podziw. Przed tygodniem Jagiellonia przegrywała w Zabrzu do przerwy 0:3, jednak ostatecznie zremisowała 3:3. W sobotę w Poznaniu też straciła do przerwy trzy bramki, ale w drugiej połowie także. Podobno piłkarze z Białegostoku czekają na wypłaty zaległych poborów, więc ich motywacja do walki mogła być nieco osłabiona. Ale jaki piłkarz, wychodząc na boisko, myśli o pieniądzach? Nikt nie chce przegrać różnicą pięciu bramek. Jagiellonia może miała pecha, trafiając na dobry dzień Lecha, a zwłaszcza zdobywcy trzech bramek Łukasza Teodorczyka. To pierwszy hat-trick reprezentacyjnego napastnika w lidze, zdobyty w dodatku przeciw drużynie, której trener Piotr Stokowiec jeszcze w warszawskiej Polonii wprowadzał Teodorczyka do ekstraklasy. Czy to był tylko zły dzień Jagiellonii czy początek kryzysu, przekonamy się w najbliższym czasie. W środę spotka się ona w Białymstoku z Zawiszą w pierwszym meczu półfinałowym Pucharu Polski. Sensacją 29. kolejki była porażka Wisły w Łodzi. Trener Franciszek Smuda został przyjęty na stadionie Widzewa z honorami należnymi legendzie. To on wprowadził drużynę do tytułu mistrza kraju i Ligi Mistrzów. Ale to były tego dnia…
„Rz” pochyla się nad losem VFB Stuttgart i Hamburger SV, które mogą spaść z Bundesligi.
Jan Furtok, były reprezentant Polski oraz wicekról strzelców Bundesligi w 1991 r. w barwach HSV, wierzy, że jego były klub jednak zdoła uciec spod topora. – Kibicuję im, bo nie wyobrażam sobie bez nich Bundesligi. Różnica punktowa na szczęście nie jest duża – mówi „Rzeczpospolitej”. – Przez klub przejdzie kataklizm, jeśli drużyna spadnie. Zegar na stadionie niestety cały czas tyka, czasu jest coraz mniej. Ewentualny spadek może być początkiem wieloletniego dołka, bo najprawdopodobniej odeszliby czołowi piłkarze – dodaje. Drużyna ze Stuttgartu po 29 kolejkach zajmuje jedno miejsce wyżej (czwarte od końca). Nadzieje nieco odżyły po sobotnim zwycięstwie 2:0 nad sąsiadem w tabeli Freiburgiem. Trenerem Stuttgartu jest Huub Stevens. Został sprowadzony w marcu przez Frediego Bobicia niemal z peryferii futbolu. Były szkoleniowiec Schalke 04 ostatnie pół roku trenował PAOK Saloniki. Problem drużyny tkwi przede wszystkim w ofensywie. Trudno znaleźć inny zespół, w którym liczba zdobytych goli tak marnie rozkłada się między zawodników tej formacji. Vedad Ibisevic ma ich na koncie dziesięć w 23 meczach, a Martin Harnik siedem w 25. Kupiony z Hannoveru 96 Mohammed Abdellaoue trafił tylko raz w 12 spotkaniach. Na dodatek piłkarzom coraz częściej puszczają nerwy. Podopieczni Stevensa byli najczęściej, aż czterokrotnie, wyrzucani z boiska po czerwonych kartkach. Walka o utrzymanie będzie się w Stuttgarcie i Hamburgu toczyła do ostatniej kolejki.
W poniedziałkowym wydaniu pisze również o tym, że Angielska Federacja Piłkarska (FA) zezwoliła od przyszłego sezonu na rozgrywanie meczów o Puchar Anglii na sztucznych nawierzchniach.
Anglicy dołączą w ten sposób do grona krajów, które coraz odważniej stosują nową technologię. Dotychczas byli w tej materii konserwatywni, rozgrywanie oficjalnych spotkań na sztucznych murawach jest tam zabronione aż do szóstej ligi. Przepis obowiązuje od 1995 roku i został wprowadzony po tym, jak QPR, Luton Town, Oldham Athletic i Preston North End próbowały używać na swoich stadionach tego typu boisk. Od tego czasu technologia sztucznych nawierzchni bardzo się rozwinęła, są one dopuszczone, a nawet rekomendowane przez FIFA. Zastosowanie trawy 3G (trzeciej generacji) w meczach Pucharu Anglii w tym momencie będzie miało znaczenie jedynie dla drużyn z bardzo niskich lig, już teraz jednak nie brakuje głosów, że jest to drogowskaz także dla najmocniejszych klubów. Przedstawiciele Premier League twierdzą co prawda, że kluby mają wystarczające środki, by zapewnić idealne warunki do gry na nawierzchniach naturalnych. Jednakże i na kluby wywierana jest coraz mocniejsza presja. Popularyzację sztucznych boisk poparła minister sportu Helen Grant. Pomysł podoba się coraz bardziej władzom angielskiej federacji. „Kluby z różnych lig coraz lepiej dostrzegają korzyści ze stosowania sztucznych boisk. Wystarczy powiedzieć, że taka nawierzchnia może wytrzymać 50 godzin treningów tygodniowo w porównaniu z pięcioma na naturalnej trawie. To świetne rozwiązanie dla klubów i społeczności chcących dysponować dobrej jakości boiskiem tanim w utrzymaniu. Korzyści widać też przy złej pogodzie – tłumaczy sekretarz generalny FA.
Niemniej najciekawszy z tego wszystkiego powinien być komentarz Michała Kołodziejczyka, który odnosi się do „krzesełkowej aferki” związanej z szefem kolegium sędziów Zbigniewem Przesmyckim.
Przesmyckiemu niebezpiecznie zacierają się wspomnienia. W czwartek mówił nam, że przetargu nie wygrał, tylko zrobiła to firma, która pośredniczy w handlowaniu jego krzesełkami. W piątek przypomniał już sobie, że kontrakt w Szczecinie był wyjątkowym przypadkiem, o który starał się bezpośrednio producent. Kolejne olśnienia mogą być bolesne dla innych ludzi z PZPN, dlatego nikt nie odważy się go bezpośrednio zaatakować. Tym bardziej że Przesmycki jest dobrym pracownikiem – robi to, co mu każą. Wystarczy dokładnie przeanalizować obsadę sędziowską na kolejne mecze, wystarczy popytać arbitrów, kto i dlaczego jest zawieszony, dlaczego do pracy wracają ci, o których wcześniej szef sędziów mówił, że do niczego się nie nadają. Dla ludzi z zewnątrz to nieczytelne, ale środowisko huczy, że odbywa się walka o przetrwanie, liczenie głosów poparcia. Zresztą to właśnie ludzie ze środowiska sędziowskiego wyciągnęli na wierzch sprawę krzesełek Przesmyckiego. Mają dość autorytarnych i często niezrozumiałych decyzji swego szefa. Przesmycki – w czasie kariery uważany za jednego z nielicznych, który nigdy nie dał się przekupić – uważa, że PZPN wiedział o jego działalności i nie zamierza tłumaczyć się z tego, że nie jest wielbłądem. Jeśli to prawda – ma rację. To PZPN musi się wytłumaczyć, dlaczego do tego dopuścił. Dzisiaj w siedzibie federacji nie będzie jednak sądu kapturowego. Drogi są dwie: albo zostanie uruchomiony prężnie działający aparat PR, który udowodni kibiciom, że sprzedawanie krzesełek przez szefa sędziów jest moralne, albo Przesmycki usłyszy, że wygodniej dla wszystkich byłoby, gdyby sam podał się do dymisji.
Summa summarum – jest ciekawiej niż w Fakcie.
GAZETA WYBORCZA
Interesująco powinno być też na łamach Wyborczej, która w poniedziałki proponuje dodatek Sport.pl Extra. I faktycznie, jest tych tekstów dziś cała masa, w sumie sześć stron. Dwie z nich zajmuje artykuł krakowskiego dziennikarza GW pt. „Stadiony bez kiboli. Na razie dwa”. W Bydgoszczy i Krakowie właśnie. Inne rzekomo się ociągają, PZPN milczy, a w tej sprawie potrzeba szerokiej koalicji. Czytamy:
Wisła i Zawisza podjęły wyzwanie, niedawno ponad 40 zakazów stadionowych wydała także Legia – dopiero jednak, gdy w trakcie meczu z Jagiellonią na trybunach doszło do regularnej bijatyki. Inne kluby się ociągają. Tydzień po wystrzeleniu rac w stronę stadionu Wisły zaprzyjaźnieni z nią kibole Lechii odpalili pirotechnikę na stadionie Lecha. Nie minęło kilka dni, a mecz na ok. 20 minut przerwali kibole Korony. Komisja Ligi zamknęła ich trybunę na jeden mecz, ale do dziś nie ustalono sprawców. – Pion bezpieczeństwa ma przedstawić wyniki analizy wraz z propozycjami kar dla osób, które bezpośrednio w tym uczestniczyły – mówi prezes klubu Marek Paprocki. Wyłapywanie winnych odpalenia rac w sektorze Lechii podczas meczu w Poznaniu trwa już dwa tygodnie. – W tej sytuacji jesteśmy tylko trzecią stroną, uprawnienia mają organizator imprezy i policja. Gdy na naszym stadionie kibice Widzewa odpalili race i petardy hukowe, wraz z policją rozpoczęliśmy szybką identyfikację sprawców, złapaliśmy pięciu. A teraz czekamy na informację, czy ci, którzy odpalali race w Poznaniu, zostali zidentyfikowane przez policję. Lechia na pewno nie będzie ukrywać osób naruszających przepisy, ale jak dotąd policja z Poznania nie występowała do nas o dodatkowe informacje – mówi Tomasz Motyka, dyrektor ds. organizacji Lechii. Łukasz Borowicz, rzecznik Lecha: – Trwa postępowanie policji, ale identyfikację utrudnia fakt, że sprawcy byli schowani pod sektorówką, spod której odpalali race. Dąbek: – Kluby dysponują naprawdę dobrymi narzędziami i chodzi o to, by po nie [zakazy klubowe] sięgały. Dla nich procedura jest łatwiejsza, nie wymaga procesu sądowego. Władze klubów muszą tylko zdecydować, czy chuligani są mile widziani na ich stadionie, czy nie – pisze Piotr Jawor.
„Idealny korpoświat futbolu” to dzisiejszy felieton Rafała Steca. O przepisach FIFA będących zasiekami hamującymi rozwój ponadprzeciętnie uzdolnionych dzieciaków z innych kontynentów.
Twoja genialna córka robi doktorat z informatyki kwantowej, gdy jej rówieśnicy biedzą się z podstawówką, a w czasie wolnym projektuje łaziki marsjańskie, ale nie możesz zabrać jej na staż do Doliny Krzemowej – albo na Uniwersytet Harvarda – dopóki nie skończy 18 lat, bo zabraniają tego przepisy. Niewyobrażalne, prawda? Nie w biznesie piłkarskim. FIFA zezwoli na międzykontynentalną przeprowadzkę tylko temu zdolnemu młodocianemu, którego rodzice zaplanują ją z jakiegoś innego, pozasportowego powodu – tata nie może przyjąć posady ogrodnika w klubie chcącym sprowadzić jego dziecko, niezależnie od finansowej atrakcyjności oferty. To znaczy może, ale klubowi nie wolno przyjąć tego dziecka do akademii i zarejestrować jako swego juniora. Zakazuje tego ta sama FIFA, która nie brzydzi się organizowania mundialu tam, gdzie budowa stadionów – w Katarze wznoszonych przez niewolniczą siłę roboczą – pochłania setki ofiar śmiertelnych. Zakazuje w trosce o nieletnich, których rodzice opłacają nieuczciwych pośredników obiecujących kontrakt w europejskim klubie, a potem są porzucani na europejskiej ulicy bez środków do życia, pracy, nawet pozwolenia na stały pobyt. Barcelonę za pogwałcenie reguł – szczegółów nie znamy, sprawa dotyczy dziesięciu chłopców – ukarała drastycznie, rozciągniętym na wiele miesięcy szlabanem transferowym. A Barcelona zareagowała z rozczulającą arogancją „więcej niż klubu”, ogłaszając, że prawo uważa za słuszne, ale zarazem jest zdania, że powinna być spod niego wyjęta. Jako firma wzorowa, trzymająca najwyższe standardy opiekuńczości, zapraszająca na święte trawy legendarnej La Masii. Nawet adoptowani przez Angelinę Jolie i Brada Pitta powinni zielenieć z zazdrości.
Sygnalizujemy ponadto, że w dzisiejszej Wyborczej znajdziemy też tekst o Liverpoolu, niemniej my od razu przejdziemy do dwóch, które traktują o Ekstraklasie. „Odlot Marco Paixao”. Niczego w karierze nie wygrał, ze Śląskiem bije się o utrzymanie w ekstraklasie, ale strzelił w Polsce sporo goli i stara się wykreować na zbawcę ataku reprezentacji Portugalii i partnera Cristiano Ronaldo – pisze dziennik.
Ostatnio Paixao podjął próbę – dość szokującą – wykreowania się na zbawcę ataku reprezentacji Portugalii. – Cristiano Ronaldo jest potworem, ale obok niego nie ma drugiego tak skutecznego napastnika. Ja strzeliłem 21 goli, jestem gotowy, by pomóc kadrze – mówił w wywiadzie dla radia Antena 1. Faktycznie, skutecznych napastników Portugalczykom brakuje, Hugo Almeidę (Besiktas, 14 goli w tym sezonie), Héldera Postigę (3 gole w Valencii, ostatnio wypożyczony do Lazio) i Nélsona Oliveirę (Rennes, 8 goli) trudno uznać za supersnajperów. Wszyscy grają jednak w ligach lepszych od polskiej, wszyscy mają więcej doświadczenia w europejskich pucharach, powołanie piłkarza ekstraklasy do czwartej drużyny rankingu FIFA byłoby sensacją. Zresztą, Bento na zaloty snajpera Śląska wydaje się nieczuły. Na marcowy sparing z Kamerunem odgrzebał 32-letniego Edinho, napastnika wypożyczonego z Bragi do ostatniego w lidze tureckiej Kayserisporu. Kibice również Paixao nie doceniają, gdy tabloid „Record” zapytał w internetowej sondzie, którego napastnika Bento powinien zabrać na mundial, napastnik Śląska otrzymał 1 proc. głosów. Jest dość prawdopodobne, że medialne zaistnienie na portugalskim rynku (w ojczyźnie nie jest znany, z rezerw Porto do II ligi hiszpańskiej wyjechał w wieku 22 lat, potem występował w Szkocji, w Iranie i na Cyprze), ma też inny wymiar. Od miesięcy bowiem Paixao manifestuje chęć odejścia z Polski. Manifestuje inteligentnie. U nas mówi, że Śląsk gra najładniejszy futbol w lidze, a on nigdzie nie czuł się lepiej. W Portugalii stwierdza, że chciałby jeszcze w tym roku trafić do jednej z sześciu najlepszych lig świata – najlepiej hiszpańskiej Primera División.
Ostatni z materiałów mówi z kolei o Teodorczyku, który toczy twardą walkę ze swoimi ograniczeniami, próbując sprostać poprzednikom z Poznania – Robertowi Lewandowskiemu i Artiomowi Rudniewowi.
Od początku ciążyła mu łatka następcy Lewandowskiego i Rudniewa. Oni spędzili w Poznaniu po dwa lata, by zaraz po zdobyciu korony króla strzelców wyjechać do Bundesligi. Czy Teodorczyk pójdzie ich śladem? Lewandowski zdobył 32 ligowe bramki, po czym za 4,75 mln euro przeniósł się do Borussii Dortmund, gdzie osiągnął status międzynarodowej gwiazdy. Rudniew po strzeleniu 33 goli został sprzedany za 3,5 mln euro i przez dwa lata uzbierał 15 goli w średniakach Bundesligi HSV Hamburg i Hannover 96. Teodorczyk zdobył dotąd w barwach Lecha 18 goli. Wprawdzie biorąc pod uwagę średnią w przeliczeniu na minuty spędzone na polskich boiskach, wypada bardzo okazale – trafia co 145 minut, przy 129 Rudniewa i 154 Lewandowskiego – tu znaczenie ma pułap techniczny, z którego startowali. A Lewandowski był najbardziej ukształtowany, w Lechu podniósł głównie procent wykorzystywanych sytuacji strzeleckich. Właśnie przez techniczne niedomagania droga Teodorczyka bardziej przypomina karierę Rudniewa, który w wieku 20 lat przyjmując piłkę, cierpiał podobnie jak obecny napastnik Lecha. Łotysz braki nadrabiał błyskawicznie w węgierskim Zalaegerszeg (2009-10). Gdy zaczął strzelać dla Lecha, w ojczyźnie mówili o nim „daj mu trzy sytuacje, odda ci trzy gole”, ale ledwie dwa lata wcześniej trener Zalaegerszegu załamywał na treningach ręce. – Grał prymitywną piłkę – przyznaje Jánas Csank, który odesłał Łotysza na treningi z grupą najlepszych technicznie w drużynie, gdzie – zgodnie z relacją trenera – „harował jak wół”. W Poznaniu, dokąd trafił z Węgier, wykazywał już piorunującą skuteczność, zdobywał bramki po strzałach głową, prawą i lewą nogą.
Gorąco polecamy dzisiejszy „magazyn” Sport.pl Extra.
SUPER EXPRESS
Super Express dziś nieco poniżej poziomu Faktu, czyli uznajemy go za najgorszą propozycję dnia. „Pierwszy hat-trick Teodorczyka” i „Na Radoviciu można polegać jak na Zawiszy”. Krótko mówiąc: parę zdań o lidze.
– Nie daliśmy rywalowi żadnych szans. Kontrolowaliśmy ten mecz od pierwszej do ostatniej minuty – mówił przed kamerami Lech.TV Teodorczyk. – Na osłodę Jagiellonii został tylko rzut karny. Już w spotkaniu z Legią pokazaliśmy dobrą grę. Szkoda, że dwóch goli z tego ostatniego meczu nie da się przenieść na starcie przy Łazienkowskiej. Wtedy byłoby super, no ale i tak jest bardzo dobrze – cieszył się napastnik Lecha, który tym razem wykorzystał niemal każdą okazję, jaką miał. Wcześniej do jego (nie)skuteczności było dużo zastrzeżeń, ale piłkarz postanowił nie odpowiadać na krytykę. – Przemilczę to – powiedział dyplomatycznie. To był 70. mecz Teodorczyka w Ekstraklasie i gol numer 26. Drugim bohaterem Lecha był Gergo Lovrencsics. Węgier brał udział przy wszystkich sześciu golach strzelonych przez jego zespół! Zaliczył dwie bezpośrednie asysty (przy golach Teodorczyka), a sam strzelił bramkę na 6:0. W innych sytuacjach inicjował akcje, które kończyły się golem. Między innymi trafieniem Dawida Kownackiego, który znów pokazał, że ma nieprzeciętny talent. 17-latek wszedł na boisko w 75. minucie i kilkanaście sekund później zdobył swoją pierwszą ligową bramkę na stadionie Lecha. Niedługo potem zaliczył asystę przy trafieniu Lovrencsicsa, potwierdzając wielką formę z ostatnich tygodni, kiedy to błyszczał w reprezentacji U-17 walczącej o awans do finałów EURO.
Szanujemy Super Express, ale dziś to jest po prostu bieda z nędzą.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Wasilewski w piłkarskim niebie.
I od tego też zaczyna się poniedziałkowy numer.
– Kiedy spóźnia się na spotkanie zespołu, zmieniam godzinę rozpoczęcia go. Mimo że to ja jestem szefem – chwali Wasilewskiego menedżer Leicester Nigel Pearson. Wiele razy powtarzał, że jego marzeniem jest gra w Premier League. Najbliżej spełnienia go był w 2009 roku, kiedy miał szansę podpisać kontrakt z Hull City. Ostatecznie Marcin Wasilewski został w Anderlechcie Bruksela, a kilka tygodni później doznał koszmarnego złamania nogi, co sprawiło, że mógł wątpić nie tyle w to, czy zagra kiedyś w Anglii, ale czy w ogóle jeszcze wróci na boisko. Dlatego sobotni sukces może polskiemu obrońcy smakować podwójnie. Kiedy w piątek Leicester wygrało z Sheffield Wednesday 2:1, zawodnikom Lisów pozostało tylko czekać na to, co zrobią w sobotę rywale, od których uzależniony był ewentualny awans – Queens Park Rangers i Derby County. Obie ekipy przegrały, więc powrót Leicester do Premier League po dziesięciu latach przerwy stał się faktem. A Wasilewski odegrał w tym awansie bardzo dużą rolę. – Kiedy Marcin spóźnia się na spotkanie drużyny, zmieniam godzinę rozpoczęcia go, mimo że to ja jestem szefem – to zdanie wypowiedziane przez menedżera klubu Nigela Pearsona najlepiej oddaje, jak bardzo szanowany w zespole jest Polak. Szkoleniowiec nie może się go nachwalić, mówi, że Wasilewskiego kocha i podziwia. – Wszyscy zawodnicy go uwielbiają. Obrońcy, którzy lubią bronić, to gatunek na wymarciu. Dodał nam wiele doświadczenia, dzięki temu wygraliśmy kilka meczów, w których losy ważyły się do ostatnich chwil. Mam tym większą satysfakcję, że pozyskaliśmy go za darmo. Niesamowity profesjonalista, aż trudno uwierzyć, że tak dobrze prezentuje się tak po tej okropnej kontuzji, jaką miał kilka lat temu – dodaje Pearson.
Na dwóch kolejnych stronach relacje z lig zagranicznych plus krótki tekst dotyczący kadry. Jeśli Damien Perquis upora się z kontuzją, Adam Nawałka powoła go na towarzyski mecz z Niemcami.
Perquis na pewno jest w światowej czołówce pod względem liczby kontuzji, które przytrafiły mu się w piłkarskiej karierze. Obecnie leczy uraz mięśnia dwugłowego, którego doznał 20 marca w derbowym meczu z Sevillą w Lidze Europy . – Do treningu powinienem wrócić za tydzień, góra dwa – mówi nam Perquis, którego Betis jest już praktycznie zdegradowany z Primera Division. Francuz, który w 2011 roku dostał polski paszport, ostatni mecz w biało-czerwonych barwach zagrał w lutym 2013 roku jeszcze za kadencji Waldemara Fornalika. Od tamtej pory nie dostał powołania, głównie dlatego, że wciąż nie mógł uporać się z kontuzjami. Tak samo jest dzisiaj, ale z naszych informacji wynika, że Adam Nawałka jednak chce go sprawdzić w kadrze (…) – Zrobię wszystko, żeby być gotowy na kadrę. To dla mnie kluczowa sprawa – deklaruje 30-letni obrońca. W Hamburgu szansę na grę będzie miał również Maciej Wilusz. Obrońca pierwszoligowego Bełchatowa był już powołany nie tylko na styczniowe mecze w ligowym składzie z Norwegią (3:0) i Mołdawią (1:0), lecz również na marcowy mecz ze Szkocją (0:1), w którym jednak nie wystąpił. Teraz jego szanse na grę będą większe – szczególnie wtedy, gdy jednak Perquis nie dojdzie do pełnej sprawności. Przypomnijmy, że w meczu z Niemcami – rozgrywanym poza terminem UEFA – obie drużyny zagrają w mocno osłabionych składach. Nawałka robi wszystko, aby do Hamburga przyjechało jak najwięcej zawodników z zagranicznych klubów.
Chciałoby się jedynie zapytać: na jakiej podstawie byłoby to powołanie?
PS twierdzi, że Stokowiec walczy o posadę. Zasadne pytanie: czy cokolwiek jest jeszcze w jego rękach?
– Uważam, że wypadnięcie poza ósemkę zdecyduje o… wypadnięciu Stokowca z klubu. Powiem więcej, nie wiem nawet, czy awans do ósemki pozwoli mu zachować pracę. Powód jest prosty. Jagiellonia człapie, a punkty wydrapuje cudem. Postępu w grze nie sposób się doszukać – mówi Dariusz Czykier, były piłkarz Jagiellonii. W razie braku awansu do grupy mistrzowskiej po kieszeni dostaną piłkarze. Za 10 wygranych w tym sezonie powinni otrzymać ok. 400 tys. zł premii. Ale na razie z tych pieniędzy tylko 40 procent mają gwarantowane, pozostałe 60 wpłynie im na konto pod warunkiem zajęcia miejsca w pierwszej ósemce. O optymizm jednak trudno. – W dwóch meczach straciliśmy dziewięć goli, a przecież mogło być jeszcze gorzej. Lech mógł zdobyć pewnie z 12 bramek, a przed tygodniem Górnik co najmniej 6. Wtedy mieliśmy szczęście, bo zremisowaliśmy, choć powinniśmy przegrać. Dziś już nawet szczęście nam nie dopisało – mówił bramkarz Krzysztof Baran, który podczas dwóch wizyt przy Bułgarskiej jako piłkarz Jagiellonii wpuścił już aż 10 goli. Podczas poprzedniego weekendu Jaga przegrywała 0:3 z Górnikiem, ale potrafiła zremisować 3:3. W sobotę białostoczanie zaczęli mecz podobnie… – Zawodnicy oczywiście pamiętali, co było w Zabrzu. Tam pomogła nam bramka zdobywa do szatni. Teraz natomiast szanse były mizerne – ocenił Stokowiec. – Możemy tylko przeprosić kibiców. Tak nie powinien grać zespół z ekstraklasy – podsumował pomocnik Michał Pazdan.
Ok, już oficjalnie wiadomo, że za bardzo nie powalczył.
Generalnie, jak co poniedziałek, Przegląd Sportowy proponuje teksty bezpośrednio związane z wydarzeniami z soboty i niedzieli. Tym sposobem mamy też artykuł na temat Mateusza Bąka, który przybliżył Lechię do ósemki albo o Stevanoviciu, który w nagrodę za hat-tricka może dostać… obniżkę pensji.
Umowa Stevanovicia wygasa w czerwcu. Jeżeli zależy mu na nowej, będzie musiał liczyć się ze zmniejszeniej zarobków. – Miałem sygnał o chęci przedłużenia kontraktu już zimą. Mówił mi o tym członek zarządu Marek Drabczyk. Powiem szczerze: chętnie bym został. Dobrze mi się żyje we Wrocławiu, dzieci tu chodzą do przedszkola. Ze współpracy z trenerem Tadeuszem Pawłowskim też jestem bardzo zadowolony – mówi PS Słoweniec. Wiele zależy od tego jaką miałby dostawać pensję. Już dwa lata temu, kiedy przychodził do Śląska, z zarobkami ponad 10 tys. euro miesięcznie należał do drozszych w utrzymaniu piłkarzy. Teraz klub musi oszczędzać. Pytanie, czy zaproponuje 30-letniemu pomocnikowi akceptowalne dla niego warunki. Stevanović do tej pory kojarzył się w poczynaniach ofensywnych raczej z pechem. Mówisz Dado, myślisz: słupki, poprzeczki, niemożliwe pudła z kilku metrów. Aż do piątku, gdy zdobył trzy bramki w meczu z Podbeskidziem. – Niedawno z Górnikiem trafiłem w słupek, choć byłem przekonany, że piłka już nie może nie wpaść do bramki. Teraz szczęście było po mojej stronie. W tym, że więcej widać mnie w ofensywie, nie ma przypadku. Trener Pawłowski dał mi więcej swobody w ataku. U Stanislava Levego byłem szóstką, teraz gram bardziej jako ósemka – tłumaczy.
Na koniec można jeszcze wspomnieć słowem o Cracovii, w której… nikt nic nie wie. W kadrze roi się bowiem od piłkarzy, którym za nieco ponad dwa miesiące kończą się kontrakty. Większość z nich rozmawia już z innymi klubami. Pewnym jest, że odejdzie również sam Wojciech Stawowy.
W gronie piłkarzy, którym kończą się umowy są Saidi Ntibazonkiza i Edgar Bernhardt. To po ich strzałach Cracovia pokonała 2:0 Górnika Zabrze, dzięki czemu nadal ma szanse na awans do czołowej ósemki ekstraklasy. Na boisku szczególnie imponował Burundyjczyk, który wrócił do gry po trzytygodniowej przerwie. – Rozmawiałem z nim przed meczem, mówił, że czuje się bardzo dobrze. Widać było, że ciągnie go na boisko. W trakcie meczu nie widziałem powodów, by ściągać go z murawy, bo wyglądał tak, jakby w ogóle nie miał za sobą przerwy, zwłaszcza tak długiej – mówi trener Wojciech Stawowy. – Nie było łatwo rozegrać pełne spotkanie, ale bardzo chciałem pomóc drużynie. Cieszę się, że znów wygraliśmy i wciąż liczymy się w walce o grupę mistrzowską – mówi reprezentant Burundi, który na pytania o kontrakt reaguje alergicznie. – Wolę o tej kwestii nie rozmawiać. Wszyscy wiemy, że wygasa w czerwcu. Zobaczymy, co się stanie – dodaje. Jeśli chciałby zostać w Cracovii, musiałby zapewne zgodzić się na kolejną obniżkę zarobków. Po spadku Pasów z ekstraklasy jego pobory zostały poważnie ograniczone. Obecnie skrzydłowy zarabia około 35 tysięcy złotych miesięcznie, a to wciąż najwyższa pensja w drużynie. Ntibazonkiza nie stoi jednak pod ścianą. Na brak ofert z pewnością nie narzeka. Od dłuższego czasu przygląda mu się Lech i temat transferu do tego klubu nadal jest aktualny. Aż tak intratnych ofert nie otrzyma raczej Edgar Bernhardt, ale i on, jeśli Cracovia nie przedłuży z nim umowy, nie powinien pozostać na lodzie. W Krakowie jego przyszłość nie rysuje się w różowych barwach. – Powiedziałem mu, że nie jest ulubieńcem prezesów, bo gra pod siebie – zdradził niedawno właściciel klubu Janusz Filipiak.

HISZPANIA: Powtórka pokera Lewego?
Zaczynamy od Hiszpanii, bo miłą niespodziankę przygotował dla nas AS. Na okładce znajdujemy Roberta Lewandowskiego, który odgraża się Realowi przed wizytą w Dortmundzie. – Fajnie byłoby powtórzyć pokera – mówi Polak. Tymczasem Królewscy zmierzają w kierunku półfinałów i, tutaj nikt nie ma wątpliwości, są na najlepszej drodze. Uwaga na tercet BBC (Benzema-Bale-Cristiano), do którego należą 22 gole z ostatnich 31. W „drugiej” części Hiszpanii poczytać możemy m.in. o kluczowym Messim, bo Leo strzelił Atletico już 20 bramek, Realowi – 21. Oczywiście, w walce o półfinał Champions League, przyda się jego zdolność trafiania z ekipami z Madrytu.
ANGLIA: Nieustraszony Liverpool
Nieustraszeni – to o Liverpoolu, który znów bezbłędnie radzi sobie w Premier League i wciąż samodzielnie zasiada na fotelu lidera. Było w meczu z West Ham kilka kontrowersji, były trzy poważne decyzje, ale były też trzy gole: dwa z nich właśnie dla The Reds. Padają kolejne hasła w temacie mistrzostwa Anglii, jakby nie wszyscy jeszcze wierzyli, że Liverpool jest w stanie po ten tytuł sięgnąć. Ale brawa zbiera też Everton, który w magiczny sposób ograł u siebie 3:0 Arsenal. Komentarz Wengera? Jeszcze przed tym spotkaniem coś mówił o mistrzostwie, dziś – martwi się, jak jego piłkarze poradzą sobie z naciskającym Evertonem.
WŁOCHY: Czas na odpowiedź Juve
Roma już tylko -5… Czyżby we Włoszech nagle miało się wszystko poprzestawiać? No, niekoniecznie – Juventus gra dopiero dziś. Tamtejsza prasa nie ma najmniejszych wątpliwości, że nadszedł czas, aby goniącym rzymianom Juve właśnie godnie odpowiedziało. Tym bardziej, że dziś z wizytą do Turynu wpada 18. w tabeli Livorno.




















