Tydzień temu w Zabrzu, z beznadziejnym wiosną Górnikiem, już po 33 minutach Jagiellonia przegrywała 0:3, ale ostatecznie uciekła spod topora i doprowadziła do remisu. Mało tego – Plizga miał nawet szansę, by sięgnąć po pełną pulę. Dziś natomiast trzecią bramkę białostoczanie dali sobie wbić jeszcze dziesięć minut wcześniej niż poprzednio. O co tu chodzi? Czy to jest jakaś zorganizowana akcja, o której zawodnicy Stokowca postanowili nie informować piłkarskiej Polski? Jakiś handikap, żeby przy ewentualnym załapaniu się do górnej ósemki, nikt nie wypominał im walkowera z Łazienkowskiej? Nad odpowiedzią na te pytania najmniej zastanawiał się Lech. Po prostu ładowali, aż miło. Sześć razy, a śmiało mogło być dwanaście.
Teodorczyk skompletował swojego pierwszego hat-tricka w 70. występie na poziomie Ekstraklasy. W ogóle coraz częściej dochodzimy do wniosku, że jaki jest jeden Teo, taki cały Lech. No bo zastanówmy się. Ambitny – to na pewno. Momentami nieporadny – raczej tak. Irytujący brakiem opanowania – nie inaczej. Ale przede wszystkim: do bólu (kibiców) nieprzewidywalny. Nikt nigdy nie wie – z Rumakiem na czele – czy Lech (Teo) zmiecie ligowego rywala z powierzchni ziemi, czy może będzie trzeba najlepszego strzelca Kolejorza najzwyczajniej w świecie nabić. Jak ma swój dzień, nawet jeśli przyjmuje piłkę kolanem, to automatycznie ramieniem przygotuje ją do strzału. Czary-mary.

Po tym, co przy Bułgarskiej w Poznaniu pokazał Piast Gliwic, sądziliśmy, że prędko lechici nie dostaną na swoim podwórku równie beznadziejnego leszcza. Tyle że piłkarze Jagiellonii pozbawili nas wszelkich złudzeń. W defensywie zagrali tak zawzięcie, że notorycznie obiegałyby ich nawet skrzydła z wagi ciężkiej, czyli na przykład Lubaszenko – Kalisz. To nie było przestępstwo na sztuce gry defensywnej, lecz najprawdziwsza zbrodnia. Coś znacznie poważniejszego. Powiedzmy wprost: taka Jagiellonia nie ma racji bytu w grupie mistrzowskiej, bo jeszcze trochę, a Stokowiec zakończy sezon nie dość, że bez pracy, to dodatkowo z kolorem włosów a la Mourinho lub – jak kto woli – Clooney. Nerwy, nerwy, nerwy.
Osobny akapit należy się tym bohaterom, którym trzy trafienia Teodorczyka odebrały show. W końcu – i to jak! – przełamał się Lovrencsics. Wcześniejsze siedem meczów bez choćby jednego gola bądź asysty, a w sobotni wieczór: gol, dwie asysty i trzy kluczowe podania. Można? Cóż, losy Węgra w rundzie rewanżowej pokręcone niczym jego irokez. Aha, postanowiliśmy wyróżnić w szczególny sposób trzech kolejnych graczy Kolejorza.
Po pierwsze: rewelacyjny Kownacki. W kilka minut po wejściu podpisał się na dwóch następnych bramkach Kolejorza, no i pamiętajmy, że z młodzieżowej reprezentacji przywiózł nie tylko świetne recenzje, ale także drobną kontuzję i do samego końca jego występ nie był pewniakiem.
Po drugie: bardzo dobry wiosną Możdżeń. Możecie narzekać, że brak mu szybkości. Tyle że jeśli już ma piłkę przy nodze, zdecydowanie potrafi zrobić z niej pożytek, a jakość jego dośrodkowań wykonywanych z pełnego biegu – palce lizać. Raz tylko głupio faulował we własnej szesnastce, co akurat umknęło arbitrowi.
Po trzecie: chłop jak dąb z Arajuuriego. Ciężko cokolwiek sensownego napisać na temat tego, jak radził sobie w defensywie, bo goście z Białegostoku ani razu nie wystawili go na próbę. Karnego z końcówki meczu, którego rzekomo sprokurował, nie liczymy, ponieważ w tej sytuacji pochopnie po gwizdek sięgnął sędzia Jakubik. Pierwsze wnioski dotyczące Fina? Nie unika rozegrania w tyłach, kasuje to, co w powietrzu, może mieć problemy ze zwrotnością. Takiego stopera w Lechu dawno nie mieli.
***
Gdyby Lech co tydzień imponował jakością w wymianie podań i zdobywaniu terenu, gdyby zawsze tak chętnie pracowały skrzydła, na których przecież w głównej mierze bazują poznaniacy i z których żyje Teo… No nic, niestety – radzimy się nie przyzwyczajać. Pamiętacie, co było po Piaście? Męki.
Jagiellonia? Parafrazując słowa popularnej piosenki – mniej niż Teo. Krzysztofowi Baranowi współczujemy natomiast kolejnej makabrycznej wizyty w Poznaniu. Strach pomyśleć, co wydarzy się następnym razem!.
Fot.FotoPyK