– Po meczu z Podbeskidziem (2:1) trener ze łzami w oczach komentował szczęśliwie wygrane spotkanie, ale przy okazji zaatakował też swoich szefów. Zdarzyło mu się to po raz pierwszy w historii. – Nie można wygrać ligi samymi juniorami, ale to nie ja odpowiadam za stan kadry – wypalił nagle trener. Tymczasem przed rundą wiosenną prezes Karol Klimczak (42 l.) stwierdził nawet, że Lech ma bardzo mocny zespół – pisze dzisiejszy Fakt, zaś Przegląd Sportowy po raz kolejny spekuluje, tym razem, że gol Mateusza Możdżenia mógł uratować głowę Rumaka. Poniedziałkowa prasa mocno zdominowana sprawozdaniami z weekendu, ale mimo wszystko zachęcamy do przyjrzenia się razem z nami sześciu tytułom prasowym.
FAKT
Poniedziałkowy Fakt to jak zwykle weekendowe relacje plus kilka dodatkowych tematów. Robert Warzycha ocenia swój debiut na ławce trenerskiej Górnika i mówi o tym, jak to nie lubi kopaniny.
Jak pan ocenia debiut na ławce trenerskiej Górnika?
– Myślę, że pierwsza połowa w naszym wykonaniu mogła się podobać. Graliśmy szybką piłką i stwarzaliśmy sobie bramkowe okazje. W drugiej połowie przegraliśmy walkę o środek pola. Rywal miał tam więcej zawodników, a my wyglądaliśmy też na trochę zmęczonych. Do tego szybko staraliśmy się przenieść pod bramkę rywala, chcąc za wszelką cenę strzelić drugiego gola. Lepiej to wyglądało, kiedy utrzymywaliśmy się przy piłce i kiedy można było trochę odpocząć. Generalnie nie było jednak źle. Myślę, że jest to dobry prognostyk i wyjdziemy z tego dołka, w którym się znaleźliśmy.
Czy przez te parę dni był czas na przećwiczenie jakichkolwiek schematów gry?
– Przyjeżdżając do Zabrza, ciężko było w jeden dzień nauczyć czegokolwiek. Ale spokojnie, powoli będę wdrażał elementy, których będę wymagał od zespołu. Z tych małych rzeczy składa się jednak futbol i dlatego są one tak ważne.
Jak będzie grał Górnik prowadzony przez trenera Warzychę?
– Gra się tak, jakich piłkarzy ma się do dyspozycji. Na pewno nasza gra byłaby inna, gdyby wszyscy zawodnicy byli zdrowi. Ja nie lubię kopaniny. Lubię za to, kiedy gra zespołu jest poukładana i zorganizowana.
Mariusz Rumak ponoć wybuchł i zaatakował swoich szefów za brak wzmocnień.
Po meczu z Podbeskidziem (2:1) trener ze łzami w oczach komentował szczęśliwie wygrane spotkanie, ale przy okazji zaatakował też swoich szefów. Zdarzyło mu się to po raz pierwszy w historii. – Nie można wygrać ligi samymi juniorami, ale to nie ja odpowiadam za stan kadry – wypalił nagle trener. Tymczasem przed rundą wiosenną prezes Karol Klimczak (42 l.) stwierdził nawet, że Lech ma bardzo mocny zespół. – Mamy silną kadrę, która może walczyć o mistrza – powiedział i z miejsca naraził się na totalną krytykę od kibiców na forach internetowych. Prawda jest zgoła inna. W spotkaniu z Podbeskidziem z powodu trudnej sytuacji kadrowej na boisku musiało grać trzech juniorów, Dawid Kownacki (17 l.), Karol Linetty (19 l.) i DariuszFormella (19 l.). Rumak ma sporo racji. Od kilku lat władze klubu nie pomagają swoim trenerom i systematycznie osłabiają skład. Co roku sprzedawany jest najlepszy piłkarz, a w zamian do drużyny trafiają wychowankowie lub zawodnicy z kartami albo z niezaleczonymi kontuzjami. Nic dziwnego, że zwykle dyplomatyczny i broniący swoich szefów Rumak po prostu nie wytrzymał. Kibice komentują to wprost. – Włodarze Lecha zmianą trenera chcą zamaskować swoją bezradność i chowanie pieniędzy w skarpety.
W małej ramce mamy kilka zdań o racach od wojewody mazowieckiego Jacka Kozłowskiego, ale to akurat nic nowego – zapewnienia, że będzie walczył i że mamy dowód na to, że nie są one bezpieczne. Wojewodę krytykuje tymczasem Jerzy Dudek w swoim cyklicznym, poniedziałkowym tekście.
Grałem kiedyś mecz przy pustych trybunach, ale nawet nie pamiętam, jakie to było spotkanie. A wiecie, dlaczego nie pamiętam? Bo miałem wrażenie, że to był sparing, jakiś nic nie znaczący mecz towarzyski. Wychodziłeś na murawę i była cisza. Rozglądałeś się dookoła i od razu spadała ci mobilizacja (…) Dla mnie to jakaś kompletna paranoja. Wojewodom w Polsce brakuje wyobraźni. No bo pójdźmy tropem ich pokrętnego rozumowania. Często jeżdżę autem na trasie Warszawa – Kraków. Ostatnio byłem przerażony lekkomyślnością niektórych kierowców. Jeden wyprzedzał mimo ciągłej linii, drugi wpychał się na trzeciego, a jeszcze inny, zamiast skupić się na tym, co się dookoła dzieje, uśmiechnięty rozmawiał przez telefon komórkowy. Każdy z nich łamał przepisy. No to co, panowie wojewodowie? Może zamkniemy tę trasę? (…) Problem z kibicami musi rozwiązać klub, a kary muszą być nieuchronne. Im dalej od tego procesu będą zamykający stadion wojewodowie, tym lepiej.
Zgrany temat i argumenty też dziesiątki razy używane.
RZECZPOSPOLITA
„Główkowanie cegłówką” to tekst Stefana Szczepłka po meczu Legia – Wisła.
Jak powiedział trener Henning Berg, nic interesującego w szatni się nie działo, bo nie było powodów do zmian. W szatni Wisły – odwrotnie. Franciszek Smuda ani przez chwilę nie stracił nadziei. Wiedział, że ma słabszych zawodników, a na ławce piłkarzy anonimowych w porównaniu z rezerwowymi Legii. Noc z soboty na niedzielę Wisła spędziła w hotelu w Józefowie, bo Smuda mile go wspomina z czasów, kiedy był trenerem kadry i przyjechał tu przed meczem z Argentyną. Tam wymyślił taktykę na Legię. Uwzględnił w niej brak Piotra Brożka i Michała Chrapka, ale nie Głowackiego, który jest najważniejszą postacią drużyny. Za faul trener nie miał do niego pretensji. – Arek jest tak oddany Wiśle, że nie patrząc na nic, walczy do upadłego. Jakby mu się rzuciło kamień albo cegłówkę, toby główkował – powiedział Smuda. Legia miała Radovicia, ustawionego przez Henninga Berga na środku ataku. Świetnie grał, jak niemal zawsze. Ma już polski paszport, więc przydałby się naszej reprezentacji. W Wiśle błyszczał Semir Stilić. W drugiej połowie to on rządził drużyną. Legia grała chwilami jak Barcelona. Sto podań piłki, tyle że w kierunku swojej bramki. Wiślacy biegali bezradni. Ale gdzieś pół godziny przed końcem coś się zaczęło zmieniać. Pewność siebie legionistów zgubiła ich, jak to w przeszłości już nieraz bywało. Berg stał spokojnie, przeprowadził tylko zmiany, które nic nie dały. Smuda darł się, używał wyrazów, co na pustym stadionie dobrze było słychać. Denerwował się, bo widział, że mecz jeszcze nie jest przegrany. Miał rację. Obrona Legii (z Dossą Juniorem i Jakubem Rzeźniczakiem na środku) popełniała coraz więcej błędów. Najpierw Wilde Guerrier strzelił gola na 1:2, a osiem minut przed końcem Semir Stilić zdobył przepiękną bramkę z rzutu wolnego.
Aha, okazuje się jednak, że w ostatnich akapitach mamy też parę zdań o innych meczach Ekstraklasy plus sugestię, że kiedy PZPN będzie szukał (być może szybciej niż planował – pisze Szczepłek) nowego selekcjonera kadry, w czołówce kandydatów powinien znaleźć się Dariusz Wdowczyk.
Jak zwykle w poniedziałek, mamy też piłkarski weekend w telegraficznym skrócie. Wszystko naraz.
W tabeli robi się coraz ciaśniej, bo prowadząca Chelsea przegrała w Birmingham z Aston Villą 0:1, tracąc bramkę w 82. minucie po pięknym strzale piętą Fabiana Delpha. Liderzy z Londynu kończyli mecz w dziewięciu (czerwone kartki Williana i Ramiresa) i bez trenera. – Poprosiłem sędziego o wyjaśnienia, ale nie zechciał poświęcić mi nawet pięciu sekund. Od razu odesłał mnie na trybuny. Wolę nie komentować tego, co się stało. Nie chcę mieć kłopotów – denerwował się Jose Mourinho. To pierwsza porażka Chelsea od 15 spotkań. Manchester City, też grając w osłabieniu, i to już od dziesiątej minuty (Vincent Kompany), potrafił wbić Hull dwie bramki (2:0). Manuel Pellegrini cieszył się, że jego zawodnicy szybko podnieśli się po tygodniu pełnym rozczarowań, w którym uciekły im dwa trofea: puchar Anglii i Ligi Mistrzów. Pozostała walka o tytuł w Anglii. Do Chelsea tracą sześć punktów, ale rozegrali aż trzy mecze mniej. Wyprzedzają Manchester City również Liverpool i Arsenal (1:0 z Tottenhamem) – oba zespoły ze stratą czterech punktów do lidera i jednym zaległym spotkaniem. W Niemczech emocje dawno się skończyły, a Bayern może świętować mistrzostwo nawet już w sobotę. Pod warunkiem że zwycięży na wyjeździe z Mainz, Borussia Dortmund nie wygra w Hanowerze, a Schalke nie pokona Eintrachtu Brunszwik. Rok temu, kiedy zespół z Monachium zdobył mistrzostwo sześć kolejek przed końcem sezonu, wydawało się, że szybciej zrobić się tego nie da. Ale dla graczy Pepa Guardioli nie ma rekordów nie do pobicia i teraz tytuł mogą zapewnić sobie już dwie kolejki wcześniej. W sobotę powiększyli przewagę nad Borussią do 23 punktów, wygrywając z Bayerem Leverkusen 2:1 (90 minut Sebastiana Boenischa). To było ich 17. zwycięstwo z rzędu i 50. mecz bez porażki. Na uwagę zasługuje piękny gol Bastiana Schweinsteigera z rzutu wolnego. Kapitan Bayernu asystował także przy pierwszym trafieniu Mario Mandżukicia. Chorwat ucieka Robertowi Lewandowskiemu w wyścigu o koronę.
GAZETA WYBORCZA
Na łamach GW, jak to po weekendzie, sport potraktowany dość obszerny. Z ciekawością usiedliśmy do lektury tekstu o Ulim Hoenessie i jest dobry, chociaż spodziewaliśmy się jeszcze czegoś więcej.
Przed budynkiem sądu powiewały transparenty z hasłem „Uwolnijcie Ulego”, a podczas sobotniego meczu z Leverkusen nazwisko Hönessa skandował cały stadion Bayernu, akurat kibice doskonale rozumieją, że chciwość jest w porządku, i kierujących klubami rozliczają wyłącznie z wyników. Nie tylko kibice Bayernu. Jeśli w Mediolanie z pasją wymyślają Berlusconiemu, to tylko dlatego, że przestaje fundować luksusowe transfery, w niebieskiej części Londynu też nie zadręczają się pytaniami, jak brudnymi pieniędzmi Abramowicz płaci za najwspanialszą erę w dziejach Chelsea. A chyba nikt nie zasłużył się dla swojego klubu (i reprezentacji) tak wszechstronnie i fundamentalnie, jak Höness zasłużył się dla Monachium (i Niemiec). „Patrz, oni idą teraz na piwo, za to my zagramy kiedyś w Bayernie” – rzucił ponoć do kolegi po treningu w TSG Ulm, gdy miał 15 lat. Wstawał wtedy o 5.30 rano, by pobiegać przed szkołą, szaloną determinacją nadrabiał niedobory talentu. Jako 20-latek został mistrzem kontynentu. Jako 22-latek mistrzem świata. Jako 24-latek potrójnym triumfatorem Pucharu Europy. Po mundialu sprzedał 300 tys. egzemplarzy swojej książki (każdy własnoręcznie podpisał), prawa do relacji ze swego ślubu sprzedawał mediom za 75 tys. marek, połowę domu udostępnił do zwiedzania turystom. Granie rzucił przed trzydziestką, uziemiony kontuzją kolana, by natychmiast (!) zająć biurko dyrektora generalnego Bayernu, klubu wówczas zadłużonego, i obiecać, że przeobrazi go w „nowy Real Madryt”. Trwał w nim w różnych wcieleniach do piątku, co oznacza, że osobiście przyczynił się do wszystkich poza Pucharem UEFA międzynarodowych sukcesów Bawarczyków – i sportowych, i finansowych. Przyłożył nogę lub głowę do zdobycia aż pięciu trofeów najcenniejszych…
„Kibol w końcu niemile widziany” – o tym „ulubieniec” krakowskich kiboli – Piotr Jawor. Tekst, niestety, z kategorii tych, że jeśli ktoś na bieżąco śledził sprawę, zbyt wiele się nie dowie.
Przez lata urządzali sobie prymitywne harce za pieniądze Wisły, ale klub w końcu powiedział stop. I nagle okazało się, że prezes Jacek Bednarz jest kłamcą, trener Franciszek Smuda nie zna się na robocie, a w klubie można się dogadać tylko z Tadeuszem Czerwińskim, wiceprzewodniczącym rady nadzorczej, który przed laty wpuszczał kiboli na stadion za darmo, urządzał im grille i stawiał piwo. Wisła długo przymykała na chuliganów oko, próbowała się z nimi dogadać, ale w końcu przekonała się, że jak da im palec, to wezmą rękę, a przy najbliższej okazji skoczą do gardła. Teraz jednak muszą pomóc jej wszyscy: od policji, przez władzę, po kibiców. Powodów konfliktu jest co najmniej kilkanaście, a na każdy argument klubu kibole mają wachlarz swoich. Strony przerzucały się oskarżeniami, a z samych oświadczeń można by stworzyć kilkunastostronicowy biuletyn. W skrócie: Stowarzyszenie Kibiców Wisły Kraków czuje się oszukane, bo nie dostało od klubu obiecanej (podobno) złotówki od każdego biletu na stworzenie muzeum i zbudowanie pomnika Henryka Reymana, legendy klubu. Ale jest też urażone, że Wisła zdecydowała się wpuścić na stadion policję, by z bliska przyglądała się kibolom łamiącym prawo. Na wojnę z klubem i wylanie żalów kibole zdecydowali się jednak dopiero wtedy, gdy zamknięto ich trybunę za rzucanie rac i w efekcie przerwanie meczu z Cracovią. Kibole nie przeprosili, nie zadeklarowali zapłacenia kary, nie pomogli w złapaniu osób łamiących prawo, tylko zaatakowali. Najpierw słownie, następnie swoją sztandarową bronią.
Nie jesteśmy w stanie czytać kolejnego tekstu o kryzysie Manchesteru United (taka propozycja również w Wyborczej), więc przechodzimy od razu do starcia Legia – Wisła. Jak pisze o nim Przemysław Zych?
Berg może być zadowolony ze współpracy ofensywnych piłkarzy poza polem karnym, to skutek grybez napastnika. Norweg na początku rundy wiosennej stawiał w ataku na Wladimera Dwaliszwilego i Orlanda Sa, ale gra zespołu z nimi w składzie była zbyt czytelna, linia pomocy kiepsko współpracowała z napastnikiem. Berg zdecydował się więc nie wystawiać typowej dziewiątki – do linii ataku wchodzili zamiennie pomocnicy i zupełnie jak tydzień temu we Wrocławiu rozrywali linię defensywną przeciwnika. Obrońcy Wisły gubili się podobnie jak Śląska, nie wiedząc, kogo należy pilnować, za kim wychodzić, kogo odpuścić. Na pozycji wysuniętego napastnika w trakcie spotkania grywali Radović, Duda i Michał Ł»yro. Manewr miał wymierny wpływ na wynik – w ten sposób padł gol na 2:0. Radović, czyli fałszywy napastnik, znalazł się na prawym skrzydle, Duda wydawał się niezainteresowany wydarzeniami w szesnastce, w pole karne wbiegł Ł»yro, ale Słowak po kilku sekundach zdublował jego pozycję i zdobył bramkę. Smudzie do myślenia może dać to, że gra Wisły poprawiła się, gdy na boisku znalazł się tylko jeden rozgrywający – Stilić po zejściu Garguły, lidera drużyny z jesieni. Legię do końca sezonu zasadniczego czekają wyjazdy do Gliwic i Lubina oraz mecze u siebie z Lechem i Zawiszą. Wisła zagra w Krakowie z Zawiszą, Podbeskidziem oraz na wyjeździe w Lubinie i Łodzi. Gdyby nie zadziwiająca przemiana w przerwie wczorajszego meczu, Legia miałaby dziewięć punktów przewagi nad Wisłą. A jest sześć, czyli trzy po podziale punktowym przed rundą mistrzowską. Nic nie jest pewne. Gdy dojdzie do kolejnego spotkania obu drużyn, sama obecność Stilicia w tunelu prowadzącym na boisko może paru legionistom spętać nogi.
Jeśli dołożymy do tego pomeczową rozmówkę z Grzegorzem Mielcarskim, wyjdzie nam obraz całkiem udanego poniedziałkowego wydania. Pełnego przede wszystkim dłuższych artykułów.
SPORT
Przechodzimy do Sportu.
Na wstępie nad Ekstraklasą pastwi się Dariusz Czernik.
Legia zdobyła w trzech ostatnich meczach dwa punkty. Wisła też. Mamy lidera, który nie wygrał w tym sezonie dziesięciu meczów. Wicelider – aż czternastu. Z zespołów czołowej ósemki, w obecnej kolejce wygrał… jeden – Lech, który piętnastemu Podbeskidziu strzelił gola w szóstej minucie doliczonego czasu gry. Nawet jeżeli dziś poprawi tę statystykę Jagiellonia i tak można odnieść wrażenie, że góra tabeli już bierze głęboki oddech przed podziałem ligi i punktów. Fajnie, że Semir Stilić pokazał europejską piłkę. Szkoda, że to ten sam Stilić, któremu nie wyszło na Ukrainie, potem w Turcji. Wrócił do Polski i znowu czaruje. Takie tło…
Relacje odpuszczamy. Przechodzimy do tekstu pt. „Hiszpan w niełasce”?
Jurado jest najskuteczniejszym zawodnikiem swojej drużyny w tym sezonie. W świat poszła informacja, że popadł w niełaskę, ponieważ udzielił kontrowersyjnego wywiadu, sugerując w nim delikatnie, że ma już dość występów w Gliwicach i chętnie zmieniłby klub na lepszy, który walczy o wyższe cele. – Zagrał Wilczek, nie Ruben, bo lepiej się prezentował na treningach i mecz z Ruchem utwierdził mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłem. A czy będą jakieś reperkusje wywiadu Rubena? Na razie zostawiamy to na boku, bo cieszymy się ze zwycięstwa w Chorzowie – skomentował Marcin Brosz. Chodzi o niedawny wywiad dla Weszło.
Całe dzisiejsze wydanie Sportu to sprawozdania z ligi. Gazeta dla taksówkarzy i ludzi, którzy nie mają a) telewizji, b) internetu, c) czasu przez cały weekend, żeby sprawdzić jakikolwiek wynik.
SUPER EXPRESS
Super Express można dziś przeczytać w windzie, w drodze do pracy. Nie ma ani jednego tekstu o piłce, który czulibyśmy potrzebę zacytować. Same relacje. W dodatku, jak to w tabloidzie, bardzo zwięzłe.
Gospodarze stracili punkty w wyjątkowo frajerski sposób. Już w 2. minucie prowadzili 1:0. Do tego w 27. minucie Arkadiusz „Głowa” Głowacki na moment stracił… głowę i wjechał wślizgiem od tyłu w nogi Michała Ł»yry, za co wyleciał z boiska. – Nie mam do Arka pretensji, bo on już taki jest, nie kalkuluje. Rzucisz mu kamień czy cegłę, to skoczy i zagłówkuje – ocenił w swoim stylu zachowanie „Głowy” trener Franciszek Smuda. Grająca z przewagą jednego zawodnika Legia od 36. minuty prowadziła 2:0, a sytuacji miała tyle, że goście mogli na przerwę schodzić z bagażem nawet pięciu goli. – W przerwie powiedzieliśmy sobie, że gramy do końca, żeby nie było blamażu – zdradził Smuda. W drugiej połowie legioniści zagrali fatalnie. Zamiast przyspieszyć i dobić osłabionych rywali, leniwie klepali piłkę, podając jeden do drugiego. – To było takie pykanie bez celu – podsumował Jakub Rzeźniczak. – Myśleliśmy, że wygramy ten mecz na stojąco albo że sam się wygra. Zlekceważyliśmy Wisłę, która nas za to ukarała.
Tyle o meczu Legii z Wisłą. Poza tym jeszcze historyjka o Annie Lewandowskiej, która promieniała na treningu, podczas gdy jej mąż był załamany po porażce z Moenchengladbach. Bez sensu.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Na koniec przyglądamy się temu, co w dzisiejszym PS.
Najpierw niedzielny tzw. szlagier. Drużyna Henninga Berga wygląda na boisku na trochę lepiej zorganizowaną niż zespół Jana Urbana, ale na razie częściej traci punkty niż zgarnia całą stawkę. A remisami tytułu nikt jeszcze nie wywalczył. – W trzech ostatnich meczach straciliśmy aż siedem punktów, gdzieś trzeba będzie je odzyskać – mówił kapitan Ivica Vrdoljak. Następnym rywalem Piast Gliwice.
Arkadiusz Głowacki docenia remis w Warszawie.
Przed przerwą nieszczęścia spadały na pana zespół jedno za drugim. Straciliście dwa gole, a pan zszedł z boiska z czerwoną kartką. Zasłużenie?
– Jeśli chodzi o bramki dla Legii, to popełniliśmy zbyt proste błędy w obronie. Kartka? Trudno mi coś powiedzieć, wszystko działo się bardzo szybko. Ale nie mam pretensji do sędziego, na pewno sfaulowałem przeciwnika i arbiter mógł wyciągnąć czerwoną kartkę. Niestety dla mnie zrobił to. Faul był zbyt pochopny, ale czasem tak się postępuje w emocjach. Nie układało nam się tak jak chcieliśmy i próbowałem dać sygnał drużynie, że nie wolno się poddawać. Popełniłem błąd, myślałem, że zdążę, ale się przeliczyłem. Nie kalkuluję na boisku. Cieszę się, że ostatecznie moja pomyłka nie miała wpływu na niekorzystny wynik.
Punkt przy Łazienkowskiej cieszy jak zwycięstwo?
– Dokładnie tak go traktujemy. Liczę, że okoliczności w jakich wyrównaliśmy będą dla nas dodatkową mobilizacją, podbudują nas i przed spotkaniami decydującymi o tytule jeszcze bardziej uwierzymy w siebie. Ten wynik może mieć dla zespołu ogromne znaczenie mentalne.
A co się działo w szatni Wisły?
– Byliśmy spokojni. Motywowaliśmy się, by po przerwie nie wydarzyło się coś gorszego. Czasem jedna sytuacja, jeden gol odmienia oblicze spotkania. Kiedyś, za trenera Oresta Lenczyka, graliśmy w pucharach z Realem Saragossa. Pierwszy mecz przegraliśmy 1:4, w rewanżu przegrywaliśmy 0:1. A jednak doprowadziliśmy do dogrywki i awansowaliśmy. Tak się zdarza w sporcie.
Mateusz Możdżeń uratował trenera? Pisze Maciej Henszel.
Lechita coraz mocniej pracuje na miano największego specjalisty od rzutów wolnych w ekstraklasie. Na pewno nie sobie równych, jeżeli chodzi o piłkarzy prawonożnych, bo wśród lewonożnych konkurować mogą Semir Ł tilić i Sebastian Mila. W tym sezonie Możdżeń wbił w ten sposób już dwa gole (w piątek i wcześniej jesienią z Zagłębie Lubin), trzeciego dołożył w jednym z zimowych sparingów. A wcale nie miał tak wielu okazji do zaprezentowania umiejętności. W Kolejorzu podział jest jasny: kiedy sytuacja jest dla gracza lewonożnego, to do piłki podchodzi Barry Douglas, a jeśli dla prawonożnego – to Możdżeń. Co się dzieje, gdy piłka ustawiona na wprost bramki? – W lidze jeszcze tak nie było, ale w sparingach na szybko graliśmy w „trzy po trzy”. Podpatrzyłem to w Bayernie, gdzie podobnie robili Ribery z Kroosem – stwierdził Możdżeń. Obrońca potwierdził, że ma nerwy ze stali, bo obie bramki w ekstraklasie zdobył w ostatnich minutach gry, kiedy decydowały się losy meczów. – Presja? Może jakbym tego nie robił po zajęciach, to czułbym ją i wahał się, czy uderzyć w lewo, prawo, czy może pod murem, jak kiedyś próbował Ronaldinho. A ja powtarzałem sobie tylko: „Uderz jak na treningu, jak zawsze to robisz, a dalej niech się dzieje wola Boga” – zdradził lechita. – Daylon Claasen śmieje się, że dla mnie takie wolne to jak karne, bo zawsze trafiam. Teraz po meczu też to powtórzył. Moim zdaniem wolny jest jednak trudniejszy – przyznał Możdżeń, który tym jednym strzałem uratował posadę trenera Mariusza Rumaka.
No i jeszcze o tym jak Arkadiusz Piech wyrzuca Śląsk z ósemki.
O tym, jak Śląsk płaci za wieloletnią głupotę ignorowania co zdolniejszych piłkarzy z regionu, była już mowa i będzie jeszcze raz, bo jest powód. Znowu trafił świdniczanin Arkadiusz Piech. W przeszłości aż przestępował z nogi na nogę, czekając na propozycję ze Śląska, tylko że z Oporowskiej płynęła głucha cisza. Nie to nie – znęca się nad wrocławianami jako piłkarz innych drużyn. Kiedyś męczył Śląsk jako piłkarz Ruchu, tym razem strzelił mu gola jako gracz Zagłębia. Adam Kokoszka źle wybił piłkę, Aleksander Kwiek podał, a Piech strzelił w sytuacji sam na sam. Kilka dni wcześniej, w meczu Pucharu Polski z Sandecją Nowy Sącz, w niemal bliźniaczej akcji zachował się fatalnie. Tym razem wszystko było jak w podręczniku. Śląsk szarpał się, ale jakości w tym za wiele nie było. Flavio Paixao więcej machał rękami niż przynosił swoimi zagraniami realnego pożytku, mało efektywny był Robert Pich. Zagłębie dobrze kontrolowało snajpera Marco Paixao. Świetnie w destrukcji grał Lubomir Guldan. I kiedy wydawało się, że goście są bezsilni, miejscowi zrobili sobie krzywdę… sami. Jiri Bilek wpakował piłkę do własnej bramki po dośrodkowaniu Mateusza Machaja i mecz zaczął się od początku. Po chwili temperaturę podkręcił jeszcze Dudu Paraiba, który brutalnie zaatakował Davida Abwo i sędzia Marcin Borski wyrzucił go z boiska. Jak na ironię Śląsk w dziesięciu grał chyba lepiej…
PS też dziś lekko usypia. Na koniec polecamy zajrzeć na boiska pierwszej ligi. Kamil Adamek przekonuje, że Kolejarz Stróże to dla niego przystanek. Choć na dziś to również najlepsze rozwiązanie.
Kamil jest człowiekiem spokojnym i skromnym, ale zawsze był duszą towarzystwa. To on wprowadził do szatni Podbeskidzia hit „Ona tańczy dla mnie”. Znany był też z niecodziennych żartów – do ubrań kolegów wrzucał… kurze łapki (…) Korona nie chciała Adamka, bo ten się w Kielcach nie sprawdził. Zawodnik wrócił do Drzewiarza, miał tam kilka treningów i próbował przebić się w Podbeskidziu. – NIe zyskałem akceptacji trenera Michniewicza – tłumaczy napastnik. Później zachorował na półpasiec, stracił półtora miesiąca (…) Miał szczęście, że Kolejarz poszukiwał napastnika. Prezes Łaciok żyje w komitywie z prezesem stróżan Stanisławem Kogutem. Kłopotów w osiągnięciu porozumienia nie było (…) Stanąłem na nogi. Chciałbym, żeby była to ostatnia runda w innej lidze niż ekstraklasa – deklaruje Adamek.
Całkiem przyjemny tekst na sam koniec.

ANGLIA: Koszmarów United ciąg dalszy
Temat w Anglii może być dziś tylko jeden – wytarcie podłogi Manchesterem United przez piłkarzy Liverpoolu. – Mój najgorszy dzień w życiu – oto słowa Wayne’a Rooneya, pod którymi zapewne podpisałoby się większość jego kolegów. Roo przyznaje, że to, co wydarzyło się w niedzielę, to istny koszmar. Steven Gerrard, z kolei, zaczyna coraz śmielej opowiadać coś o mistrzowskim tytule. I dodaje, że trzy gole zdobyte przez The Reds to wcale nie jest najwyższy wymiar kary, bo mogło paść ich znacznie więcej… A dzień oczywiście wygrywa zdjęcie Gerrarda całującego kamerę, zamieszczone choćby w Telegraph.
HISZPANIA: Leo 371
Ostatnia dziesiątka, czyli tyle kolejek pozostało do końca rozgrywek La Liga. Barcelona po lodowatym prysznicu zaserwowany przez Valladoid budzi się momentalnie i rozstrzeliwuje Osasunę, a karabin trzyma w rękach Leo Messi. Argentyńczyk skompletował hat-tricka i pobił rekord należący do Paulino Alcantary, bo w oficjalnych meczach zdobył już 371 bramek. Strzelecki wynik wykręcił również Cristiano Ronaldo, którego 240 trafień goni legendarnego Puskasa (242). Hiszpanie piszą, że Messi swoją formą i rekordem podgrzewa atmosferę przed El Clasico. Jako że wielkie starcie już w najbliższą niedzielę, nie musimy chyba zdradzać, jakie tematy zdominują tamtejszą prasę.
WŁOCHY: Koniec Seedorfa teraz czy latem?
Co dobrego w Mediolanie, w ekipie Seedorfa? Niewiele, albo nawet nic. Po czwartej porażce z rzędu (2:4 z Parmą) San Siro staje się gorące – gwizdy i wyzwiska pod adresem Balotellego, przyśpiewki o Gallianim, spotkanie trenera i niektórych piłkarzy z Ultrasami. Tuttosport zastanawia się, czy Berlusconi w takiej sytuacji nie porzuci Milanu. Jedno wydaje się natomiast pewne: dla Seedorfa jest to koniec, tylko nie wiadomo, czy już teraz, czy po sezonie… W Turynie na odwrót, bo Włosi piszą, że Juventus jest silniejszy niż wszystko – ani dobra Genua, ani Genua wsparta arbitrem nie są w stanie wybić z rytmu podopiecznych Antonio Conte.
PORTUGALIA: Slimani królem Lizbony
Wszyscy dziś o tym samym – zwycięstwie Sportingu nad Porto, co w tabeli ligi portugalskiej wyjaśnia bardzo wiele. Jeśli ktoś może próbować przeszkodzić Benfice w sięgnięciu po tytuł, to tylko ci pierwsi (z niewielkimi szansami). Z kolei tymczasowy pierwszy trener Luis Castro podniósł przed tygodniem Smoków, ale na mecz z wiceliderem to było jednak za mało. Bohaterem zostaje Algierczyk Islam Slimani, który przyznaje, że to jego najważniejszy gol w barwach Sportingu. Dziś wszystkie okładki należą do niego.























