Mariusz Rumak siedmioma punktami zdobytymi w trzech kolejnych meczach (następujących po haniebnej porażce z Pogonią) niby się obronił, ale o stylu w jakim Lech zdobył te ostatnie cztery, wszyscy raczej woleliby zapomnieć. Dwubramkowa przewaga oddana najsłabszej drużyny ligi i trzy punkty odebrane w doliczonym czasie ekipie numer 15 w tabeli, to zdecydowanie nie powód do wypinania piersi do orderów. W Lechu niezmiennie, od miesięcy wszystko stoi w miejscu. Poznański zespół permanentnie wykorzystuje słabość swoich przeciwników, czasem miewa przebłyski jak w spotkaniu z Piastem, ale na dłuższą metę tkwi w marazmie. Wyniki ciągle lepsze niż gra – w tej kwestii nic się od jesieni nie zmieniło.
Świat piłki, że napiszemy tak górnolotnie, podzielił się na obozy. Jest na przykład obóz radykalny na czele z Mirosławem Okońskim, który przy każdej okazji rzuci, że Rumak to ch… nie trener i Lech z nim daleko nie zajedzie. Ale jest też inny obóz – jedni zajęli w nim miejsce na stałe, inni zajrzą do niego przelotem. W każdym razie obóz, przez który Rumak jest w dużej mierze usprawiedliwiany.
Wczoraj kolejna dyskusja pt. „dokąd to w Lechu wszystko zmierza?” odbyła się w Lidze+Extra. Kiedyś zajadle na argumenty walczył w podobnej Grzegorz Mielcarski, tym razem trochę mniej zajadle dyskutował Tomasz Wieszczycki. Najpierw zdobył się na słuszną refleksję, że Mariusz Rumak dostał w Poznaniu dwa lata na spokojną pracę, ale postępu w grze Lecha nie widać. To co w pierwszej chwili zdawało się prztyczkiem w nos trenera, okazało się jednak początkiem tyrady przeciwko zarządowi. – Transfery były w zasadzie żadne i jestem tym zdziwiony. Zarządzanie jest mocno przeciętne. Lech niby walczy o mistrzostwo Polski, ale władze klubu nie robią nic w tym kierunku – i tak dalej. Pół roku temu Wieszczycki był zdziwiony, że Lech w kompromitującym stylu odpadł z pucharów z Zalgirisem, a dziś z kolei jest już zaskoczony, że prezesi zimą nie wyłożyli kasy, by znów (przynajmniej do kolejnej edycji pucharowej) móc prężyć muskuły w Ekstraklasie.
Do obozu, przez który Rumak jest usprawiedliwiany, w międzyczasie dołączył też… sam Rumak. Po meczu z Podbeskidziem stwierdził, że „ligi nie da się wygrać samymi juniorami, ale przecież to nie on odpowiada za stan kadry” – co w naszych uszach brzmi jeszcze gorzej niż zdziwienie Wieszczyckiego.
Chyba dobrze byłoby przypomnieć, że w okienku letnim Lecha zasilili: Claasen, Injac, Lovrencsics (wykupiony), Douglas, Pawłowski i Gostomski (plus Formella). Wtedy jakoś nikt o zdrowych zmysłach nie pomyślał, że poznański klub nie robi nic, by walczyć o wyższe cele. A jednak gdzieś ta cała piłka okazuje się systemem naczyń połączonych, o czym Wieszczycki powinien świetnie wiedzieć. Lech stracił latem sporo grosza kończąc grę w pucharach tak, a nie inaczej i jak widać sprzedaż Tonewa wszystkiego tutaj nie załatwia.
Na dziś fakty są takie, że Lech ma personalnie drugą kadrę w Polsce. Chyba każdy się z tym zgodzi. Pewnie nieco słabszą i węższą od Legii, za to znacznie szerszą od Wisły i bezapelacyjnie silniejszą od Ruchu, Górnika czy Pogoni. Skład spokojnie na drugiej miejsce, które – jak wsłuchujemy się w głosy z Poznania – byłoby realizacją planu pt. „czołowa trójka”. Mamy rację? Zdaje nam się, że sam Rumak wiele razy mówił o zajęciu miejsca na ligowym podium. Nikt nie stawiał sprawy na ostrzu noża, sugerując, że atuty w walce o mistrzostwo są po stronie Lecha – choć i skuteczną walkę z Legią można sobie wyobrazić.
Ktoś powie: nie można. A dlaczego? Dlatego, że Legia kupiła zimą Ondreja Dudę, czy może bardziej przez to, że sam Kolejorz funkcjonuje tak, że mało kto w skuteczną pogoń wierzy?
Patrzymy na grę Lecha tydzień po tygodniu i za nic w świecie nie potrafimy dojść do wniosku, że jego podstawowy problem to zimowy brak transferów czy zbyt słaba jakościowo kadra. Jasne, tak byłoby najłatwiej – co pół roku dokładać, nie zważając na niepowodzenia. Dosypywać grosza, żeby tylko trener miał jak największy komfort. Ale zatrzymajmy się i zastanówmy – czy Rumak z któregokolwiek zawodnika, którego już posiada, wyciągnął maksimum możliwości? Czy komuś przeszło przez myśl: „zrobił, co mógł, więcej z tego Lecha, w obecnym składzie nie da się wycisnąć”? Szczerze w to wątpimy.
Nie mógł tego zrobić? A to czemu? Jeśli on nie pracuje w komfortowych warunkach, to chcielibyśmy wiedzieć: kto w Polsce pracuje? Jasne, pojawiają się kontuzje i pauzy za kartki, kadra zaczyna się kurczyć, ale gdzie nie jest tak samo? Naprawdę problemem Lecha jest skład personalny? Zostawmy na chwilę porównania z Legią, skupmy się na pojedynczych meczach, w których Lech wygląda, jak wygląda.
Burić, Gostomski, Ceesay, Douglas, Henriquez, Kamiński, Wołąkiewicz, Claasen, Hamalainen, Injac, Linetty, Lovrencsics, Możdżeń, Pawłowski, Trałka, Teodorczyk. Chyba nie jest wstydem wpuścić tych 16 zawodników na boiska Ekstraklasy i wymagać od nich, żeby tworzyli spójną całość. 16 zawodników, a nie doliczyliśmy z różnych względów Arajuuriego, Kownackiego, Ubiparipa, Kędziory i Bednarka, a nawet Arboledy, skoro tyle na niego ostatnio narzekań. Łącznie to jest ponad 20 piłkarzy, wciąż nie licząc tych wypożyczonych, których Lech sam póki co odpuścił. Nie licząc Drewniaka, Drygasa (Rumak mówił: mieliśmy czterech na tę pozycję, Drygas byłby piąty) albo Golli, który na znacznie gorszego od Wołąkiewicza nie wygląda.
Rumak mówi: „samymi juniorami mistrzostwa się nie wygra”. Ale zaraz… Po pierwsze: czy to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego Lech ledwo z biedą radzi sobie z Podbeskidziem i nie radzi z Widzewem? A po drugie: JAKIMI JUNIORAMI? W żadnym wiosennym meczu w wyjściowym składzie Lecha nie wystąpiło więcej niż dwóch młodzieżowców. W dwóch przypadkach był to sam Linetty, nad którym jeszcze chwilę temu pół Polski się rozpływało, jaki świetny. Tylko raz w tej rundzie na boisku w jednym czasie przebywało trzech młodych lechitów – taki stan rzeczy miał zresztą miejsce przez zaledwie 32 minuty. Często to była czysta statystyka: na przykład Bednarek wchodzący na boisko w doliczonym czasie.
Zresztą, gwoli ścisłości: Linetty w tych spotkaniach zaliczył gola i asystę, a Kownacki gola i trzy asysty. To o czym my mówimy? Gdzie ci młodzieżowcy, którzy tak utrudniają walkę o najwyższe miejsca? Jak nas pamięć nie myli, to sam Rumak, kiedy do Legii odchodził Bereszyński, niemal wprost sugerował, że Lech w takim razie szkoli młodzież lepiej, skoro w stolicy wyspecjalizowali się w podkradaniu mu wychowanków.
Trener poznaniaków, opowiadając bajki o juniorach, idzie na łatwiznę. Odsuwa od siebie problem, który jest realny i palący. To nad nim wypadałoby się chociaż zastanowić. Dlaczego piłkarze, których ma pod swoimi skrzydłami – Hamalainen, Lovrencsics, Pawłowski, Możdżeń, Teodorczyk i tak dalej – się nie rozwijają? Dlaczego Lech nie idzie do przodu jako zespół? Dlaczego nie robi postępów w żadnym elemencie? Pisaliśmy o tym dawno temu – każdemu trenerowi wypada dać czas, by lepił zgodnie z własnymi potrzebami, ale Rumak tego czasu miał akurat sporo i niewiele dobrego da się zaobserwować. Trzeba mieć do niego bardzo wiele życzliwości i bardzo naiwnie nabierać się na jego piękną mowę, by powiedzieć, że Lech pod wodzą tego szkoleniowca gra nawet nie powyżej, ale na miarę własnego potencjału.