Ciekawi jesteśmy, jak Franz Beckenbauer określiłby grę Cracovii, skoro w tym tygodniu stwierdził, że przez styl Guardioli niedługo nie będzie się dało oglądać Bayernu. Drużyna Stawowego zaliczyła co prawda pierwsze zwycięstwo od 7 grudnia, ale mniej więcej do 65. minuty nie dało się na nią patrzeć. Posiadanie piłki na poziomie 98%, a przy tym brutalny brak konkretów. Praktycznie zero sensownych akcji, strzałów, prostopadłych podań, co na domiar złego idealnie odpowiadało Jagiellonii. Można więc powiedzieć, że – gdyby nie trzeci gol z wolnego w tej kolejce (!) – obu trenerom udałoby się zabić futbol. Na szczęście jednak na boisku pojawił się Bernhardt.
Niemiec z kirgiskim i rosyjskim paszportem uratował dzisiejsze spotkanie, bo właśnie to jego kapitalna bramka rozkręciła mecz i na szczęście wprowadziła totalny chaos. Wcześniej jedynym zawodnikiem, który cokolwiek próbował, był debiutujący Giannis Papadopoulos. Grek nie poraził nas swoimi umiejętnościami, ale widać było, że nie przesiąkł jeszcze myślą Stawowego i jako typowa ósemka – bo tak go odbieramy po tym meczu – starał się jakkolwiek ruszyć grę swojej drużyny i przy zejściu z boiska dostał nawet owację na stojąco. To tylko świadczy, jak niskie wymagania stawia się dziś piłkarzom Cracovii. Wystarczy dwa-trzy razy minimalnie szarpnąć, by zyskać uznanie kibiców.
Jagiellonia natomiast – jak to Jagiellonia – udany mecz musiała przepleść katastrofalnym. Wyróżnić można jedynie Martina Barana, po którego ręce sędzia podyktował jednak wykorzystany przez Bernhardta rzut wolny. Szczególnie razili bezproduktywny Balaj (drugi Dwaliszwili) i Rajalakso, który póki co wygląda na kompletnego parodystę i otarł się dziś nawet o notę 1. W ogóle te zimowe transfery Jagiellonii to jakiś śmiech na sali. Seweryn Michalski? Nie gra. Nuno Henrique? Nie gra. Joel Perovuo? Nie gra. Roberts Savalnieks? Targino? Kto? Rajalakso? Jak na razie sabotażysta pełną gębą.
Ktoś zamierza ponieść za to jakąkolwiek odpowiedzialność?

Fot. FotoPyK