Jak najprościej poprawić morale przed kluczowym dla dalszych losów ligi meczem? Trzeba wbić rywalowi siedem goli. I najlepiej, żeby ofiarą nie była przypadkowa zbieranina, a na przykład drużyna, która jeszcze niedawno rozbiła w pył Atletico Madryt. Wydaje się, że nastroje w Barcelonie kompletnie się zmieniły, a w sercach kibiców odżyły nadzieje na obronę tytułu mistrza Hiszpanii. Przed tygodniem oglądaliśmy zawodników zdemotywowanych, rozbitych, którzy nie wiedzieli jak poruszać się po boisku. Porażka z Realem Valladolid okazała się na tyle silnym wstrząsem, że w dwóch kolejnych meczach piłkarze Barcelony nawiązali do najlepszych spotkań z czasów Guardioli.
7:0 to wyrównanie najwyższego wyniku sezonu, który poprzednio udało się osiągnąć w sierpniu na inaugurację ligi. Co więcej, taka goleada to świetny prognostyk przed nadchodzącym szlagierem. Przypomnijmy, że tuż przed niezwykle ważnym zwycięstwem na Etihad podopieczni Martino wbili sześć goli Rayo Vallecano.
Początek meczu z Osasuną wcale nie zapowiadał takiego rozwoju wypadków. Do 18. minuty gry, czyli przed pierwszym trafieniem Messiego, goście sprawiali bardzo dobre wrażenie. Z kolei obrona Barcelony grała niepewnie – Mascherano brakowało koncentracji, a Alba dawał się ogrywać jak dziecko. Piłkarze z Pampeluny umieścili nawet piłkę w siatce, ale sędzia słusznie odgwizdał spalonego. Przełomowy dla losów meczu okazał się otwierający gol Messiego. Osasuna zgubiła gdzieś pewność siebie i kompletnie przestała grać. Na boisku niepodzielnie zaczęła rządzić Barcelona, która przy lepszej skuteczności mogła zaliczyć wynik dwucyfrowy. Trudno nie dostrzec, że ekipie Martino posłużył powrót do korzeni, czyli gra z dwoma klasycznymi rozgrywającymi i dwoma klasycznymi skrzydłowymi. Dziś w ogóle nie było widać braku Neymara czy Cesca, a wszyscy grający wiedzieli co mają robić. Wydaje się, że Martino nie powinien za bardzo mieszać w składzie przed niedzielnym Gran Derbi.
Bohaterem wieczoru był oczywiście Leo Messi, który co prawda nie strzelał tak pięknie jak Iniesta czy Tello, ale do siatki trafił aż trzy razy. Dzięki tym trafieniom Argentyńczyk pokonał kolejną barierę – został najskuteczniejszym piłkarzem w historii klubu. W tym sezonie Messi ma na koncie 18 bramek i właśnie wskoczył na trzecie miejsce klasyfikacji strzelców. Do prowadzącego Cristiano traci siedem bramek, więc w walce o Trofeo Pichichi jeszcze wiele się może wydarzyć. Zwłaszcza jeśli Argentyńczyk podtrzyma formę, która w ostatnim czasie ciągle idzie w górę. Na Camp Nou byli przygotowani na gole Messiego – po ustanowieniu klubowego rekordu wyświetlono zdjęcie Argentyńczyka i duży napis „gratulacje Leo”. A jest czego gratulować – 371 goli we wszystkich oficjalnych i nieoficjalnych meczach Barcelony.
***
W samo południe Elche bezbramkowo zremisowało z Betisem. Piłkarze z Sevilli nie przegrali już trzeciego meczu z rzędu, ale sytuacja w tabeli cały czas nie napawa optymizmem. Pełne 90 minut rozegrał Damien Perquis i był to występ bardzo poprawny. Kilka godzin później Sevilla rozbiła Real Valladolid aż 4:1. Goście wyszaleli się przed tygodniem w spotkaniu z Barceloną i po dzisiejszym meczu wrócili do strefy spadkowej. Z kolei w ostatnim niedzielnym meczu Real Sociedad pokonał Valencię 1:0.
