Derby wagi ciężkiej bardziej jak waga piórkowa – przeciętny Arsenal ograł Spurs

redakcja

Autor:redakcja

16 marca 2014, 19:02 • 2 min czytania

Grand Slam Sunday, czyli w dzisiejszym wydaniu określenie na wyrost. O ile mecz United – Liverpool (0:3) spełnił nasze oczekiwania, o tyle Tottenham – Arsenal (0:1) był na tyle przeciętny, że przed napisaniem tego tekstu zaglądamy raz jeszcze do skrótu spotkania. „Kanonierzy” górą po skromnym zwycięstwie, ale za to zwieńczonym niewiarygodną bramką Rosicky`ego. Jak już wygrać w kiepskim stylu to chociaż po czymś, co puszczą wszystkie sportowe telewizje na świecie.
Kiedy mecz ledwie się zaczął, zacieraliśmy ręce. Woda na typową herbatkę five o`clock jeszcze się nie zagotowała, a piłkarze Wengera już napoczynali odwiecznego rywala. Teraz się zastanawiamy, co gdyby nie przebłysk geniuszu Czecha? Istnieje podejrzenie, że bylibyśmy skazani na piłkarskie szachy, a tak Tottenham w swoim stylu – dość kuriozalnie brał się za atak. Czyli totalnie zapominając o obronie, co skutkowało szczupakiem Llorisa przed własnym polem karnym. Albo – co było zabawnym widokiem – wymiętoloną marynarką Tima Sherwooda, który usiadł dopiero, kiedy wytarł nią trawę.

Derby wagi ciężkiej bardziej jak waga piórkowa – przeciętny Arsenal ograł Spurs
Reklama

Jeśli zmusimy się do szukania plusów, to na pewno jakieś znajdziemy. Przede wszystkim Arsenal nauczył się… brzydko wygrywać (i to bez Wilshere`a i Oezila!) Przez ostatnie lata udowodnił, że można grać pięknie i wychodzić na frajera, a dziś, że mimo utraconej inicjatywy w drugiej połowie, wynik udaje się dowieść. Nawet, kiedy Wojtek Szczęsny piąstkuje lub łapie piłkę w taki sposób, żeby rywal zdążył ją wepchnąć do bramki. Ratował go jednak tak często krytykowany Koscielny…

Reklama

Z perspektywy neutralnego fana – dla ligowej tabeli to chyba i lepiej, że skończyło się na 1:0 dla gości. Zwłaszcza, że Tottenham tracił raptem 6 punktów do Liverpoolu (!). Z dorobkiem bramkowym o… 39 trafień mniejszym – co wręcz nieprawdopodobne – ciągle przemykał wśród najlepszych. Mając za sobą m.in. 0:6 z City, 0:5 z Liverpooolem, znów 1:5 i 0:4 z Chelsea. To ma być zespół, który marzył o podboju ligi na starcie sezonu? „Koguty” co najwyżej mogą dziś pretendować do określenia największych błaznów sezonu. Zaraz u boku Manchesteru United, który dziś wygłupił się jeszcze bardziej niż oni. A piłkarze Sherwooda przynajmniej powalczyli…

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama