Grand Slam Sunday, czyli w dzisiejszym wydaniu określenie na wyrost. O ile mecz United – Liverpool (0:3) spełnił nasze oczekiwania, o tyle Tottenham – Arsenal (0:1) był na tyle przeciętny, że przed napisaniem tego tekstu zaglądamy raz jeszcze do skrótu spotkania. „Kanonierzy” górą po skromnym zwycięstwie, ale za to zwieńczonym niewiarygodną bramką Rosicky`ego. Jak już wygrać w kiepskim stylu to chociaż po czymś, co puszczą wszystkie sportowe telewizje na świecie.
Kiedy mecz ledwie się zaczął, zacieraliśmy ręce. Woda na typową herbatkę five o`clock jeszcze się nie zagotowała, a piłkarze Wengera już napoczynali odwiecznego rywala. Teraz się zastanawiamy, co gdyby nie przebłysk geniuszu Czecha? Istnieje podejrzenie, że bylibyśmy skazani na piłkarskie szachy, a tak Tottenham w swoim stylu – dość kuriozalnie brał się za atak. Czyli totalnie zapominając o obronie, co skutkowało szczupakiem Llorisa przed własnym polem karnym. Albo – co było zabawnym widokiem – wymiętoloną marynarką Tima Sherwooda, który usiadł dopiero, kiedy wytarł nią trawę.
Jeśli zmusimy się do szukania plusów, to na pewno jakieś znajdziemy. Przede wszystkim Arsenal nauczył się… brzydko wygrywać (i to bez Wilshere`a i Oezila!) Przez ostatnie lata udowodnił, że można grać pięknie i wychodzić na frajera, a dziś, że mimo utraconej inicjatywy w drugiej połowie, wynik udaje się dowieść. Nawet, kiedy Wojtek Szczęsny piąstkuje lub łapie piłkę w taki sposób, żeby rywal zdążył ją wepchnąć do bramki. Ratował go jednak tak często krytykowany Koscielny…
Z perspektywy neutralnego fana – dla ligowej tabeli to chyba i lepiej, że skończyło się na 1:0 dla gości. Zwłaszcza, że Tottenham tracił raptem 6 punktów do Liverpoolu (!). Z dorobkiem bramkowym o… 39 trafień mniejszym – co wręcz nieprawdopodobne – ciągle przemykał wśród najlepszych. Mając za sobą m.in. 0:6 z City, 0:5 z Liverpooolem, znów 1:5 i 0:4 z Chelsea. To ma być zespół, który marzył o podboju ligi na starcie sezonu? „Koguty” co najwyżej mogą dziś pretendować do określenia największych błaznów sezonu. Zaraz u boku Manchesteru United, który dziś wygłupił się jeszcze bardziej niż oni. A piłkarze Sherwooda przynajmniej powalczyli…
