Bardzo wymagające (i najpewniej bolesne) zetknięcie z futbolem zaaranżowała nam na sobotnie popołudnie ukochana Ekstraklasa. Najpierw starcie nielotów z Gdańska ze spadochroniarzami z Łodzi, a chwilę później, trochę na dobicie, beznadziejny w nowym roku Górnik kontra jednostrzałowiec ze Szczecina. Napisalibyśmy „rewolwerowiec”, ale tu nawet magazynku nie ma jak przeładować. Albo strzeli Robak albo walić będą ślepakami. My celowniki nastawimy jednak wyjątkowo dokładnie, więc – odchodząc nieco od nudnej przecież regularności – dziś serwujemy wam tradycyjnie piątkowe „na radarze”, a w nim…
Miał być kluczową postacią projektu jadącego pod szyldem “nowa Lechia”. Motorem napędowym, który w odpowiednim momencie wrzuci piąty bieg i odjedzie rywalom na skrzydle. Jakością, której tak strasznie w Gdańsku brakowało. Miały być dynamiczne rajdy, efektowne dryblingi i przynajmniej asysty, a na razie jest dupa (oczywiście, że z majonezem). Maciej Makuszewski sam wspominał przed przyjazdem do Polski, że jego forma jest niewiadomą, ale wszystko ma przecież swoje granice. Nie mówimy o anonimie z Juventy Starachowice tylko o gościu, który przebojowością wziął ligę szturmem, czym wygrał sobie transfer do Tereka. Noty Weszło mówią na razie wszystko:
Pogoń – 3
Zawisza – 2
Wisła – 3
Korona – 2
Nie tego oczekiwaliśmy i z całą pewnością nie na takiego Makuszewskiego czekali również kibice w Gdańsku. Cóż, mocno to zabrzmi, ale „Maki” po prostu nie wygląda dziś na zawodnika, który w Ekstraklasie mógłby stanowić jakąkolwiek wartość dodaną. Dryblingi? Większość przegrywa. Dośrodkowania? Nie dokopie lub przeciągnie. Strzały? Bez komentarza. Pożytku na razie żadnego. Plącze się po boisku jak Ł»yd po pustym sklepie. – Pokażę Probierzowi, że jestem dobrym piłkarzem – zarzekał się w wywiadzie dla Weszło. A skoro tak, to czas najwyższy wziąć się do roboty, bo to po prostu wstyd, żeby tak przebierać się za piłkarza. Będziemy patrzeć niezwykle uważnie. Jeśli nie błyśnie Widzewem, to już chyba niczego wielkiego w Gdańsku nie wyczaruje.
***
Dokładniej przyjrzymy się dziś również umierającemu teraz za Pogoń Patrykowi Małeckiemu. Generalnie, u „Małego” po staremu. W sparingach poszalał (najlepszy strzelec zespołu), w wywiadach naopowiadał, a jak przyszło do grania w lidze, to lampka zgasła i zrobiło się strasznie ciemno przed oczami. Małeckiego po prostu nie widać, a przynajmniej nie takiego, którego spodziewaliśmy się zobaczyć w Szczecinie. Podtrzymujemy oczywiście swoje zdanie – Patryk zaliczył jeden z najbardziej spektakularnych zjazdów w polskiej piłce – ale mimo to gdzieś z tyłu głowy kiełkowała myśl, że może w Pogoni wszystkim jeszcze pokaże. Tak na złość. Udowodni, że jednak kozakiem jest nie tylko przed mikrofonem. Tymczasem z grą jest średnio, a z punktowaniem jeszcze gorzej.
A skoro już o statystykach mowa, to kilka liczb mocno działających na wyobraźnię. Dawny Małecki w lidze prezentował się tak:
2008/2009 – 5 goli, 5 asyst
2009/2010 – 8 goli, 9 asyst
2010/2011 – 7 goli, 7 asyst
A „nowy” już tak:
2011/2012 – 0 goli, 0 asyst
2012/2013 – 3 gole, 2 asysty (Wisła + Eskisehirspor)
2013/2014 – 1 gol, 1 asysta
Oczywiście sam zainteresowany różnicy nie dostrzega. Nadal jest świetny, w bardzo dobrej formie, tylko ten Smuda… Tak naprawdę pożytku teraz z Małeckiego tyle, co z Murayamy w dwóch ostatnich kolejkach. I nawet trochę przykro się na to patrzy. Kiedyś odjeżdżał komu chciał i gdzie chciał, a podawał i strzelał dokładnie tam, gdzie chwilę wcześniej sobie zaplanował. Dziś niczym nie różni się od byle jakiego Patejuka. W Szczecinie miał odbić się od dna i wyjść wreszcie poza przeciętność. Dziś dobra szansa na przełamanie, bo przetrzebiona obrona Górnika nie powinna stanowić zapory nie do przejścia. I dobrze byłoby wreszcie coś konkretnego na boisku zrobić, bo na razie wychodzi nie niestety to, że choć rozkapryszony dzieciak rowerek dostał nowy, to pedałować dalej nie potrafi.

