Czy jest gdzieś miejsce w Polsce, gdzie kibice nie czują się ważniejsi od klubu?

redakcja

Autor:redakcja

10 marca 2014, 10:16 • 3 min czytania

Dziwne to czasy, kiedy największym złem polskiej piłki, z którym trzeba walczyć, nagle okazują się kibice. Nie słabi piłkarze, nie totalnie kulejący skating, nie powszechny brak szkolenia. Znaczy – to wszystko też, ale dziś najbardziej lotny i wcale nie zastępczy temat brzmi: kibole. Nad tym, nie nad miernością produktu o nazwie Ekstraklasa, dyskutują teraz w studiach mądre głowy. I co gorsza mają rację, bo mówić jest przecież o czym.
Najpierw miesiącami mieliśmy grany temat Legii, jej kar za race i transparenty. Później na tapecie pojawili się „najwierniejsi” z Bydgoszczy walczący ze złym prezesem. Teraz niespodziewanie trafiło na Wisłę. Po latach względnego spokoju nagle się okazało, że tu też jakiś dziwny konflikt musiał się urodzić. Zmieniają się barwy, zmieniają się miasta, ale jedno niezmiennie pozostaje: jak tylko ktoś z ramienia klubu – dowolnego – ośmieli się uderzyć, chociaż rykoszetem, w fanów, chociaż lekko zasugerować, że istnieje coś takiego jak interes klubu i wbrew pozorom nie zawsze jest on tożsamy z interesem fanów… Wojna.

Czy jest gdzieś miejsce w Polsce, gdzie kibice nie czują się ważniejsi od klubu?
Reklama

Co dzieje się w Krakowie? Spróbujmy prześledzić. Tak po naszemu, chociaż rozpisują się już o tym wszyscy. Kilkanaście dni temu mieliśmy derby na stadionie Wisły, podczas których race (podstawowy atrybut każdego niezłomnego fanatyka!) nie tylko zostały odpalone, ale wylądowały na murawie.

Reklama

Wojewoda na to: zamykamy stadion, cały!
Klub w porozumieniu z Ekstraklasą ma jednak inny pomysł: może zamknijmy tylko trybunę.

Ale jak, jedną trybunę?

Pada propozycja: sektory (te dopingujące), z których pirotechnikę wrzucono na murawę, zostaną zamknięte, ale… zrobimy coś jeszcze. Ludzie, którzy zasiedli w nich na derbach, nie wejdą na mecz z Ruchem – na żaden inny sektor. Kara nie będzie więc karą pozorną, lecz karą faktyczną. Ciągle będziemy mieć do czynienia z odpowiedzialnością zbiorową – owszem, ale przynajmniej bez uderzania w ludzi z pozostałych trybun, którzy zresztą incydent z racami skwitowali jasno – gwizdami dezaprobaty. Kara dotyczyć będzie mniejszej grupy ludzi. Zostanie wymierzona celniej niż bywało zwykle, a do tego klub ugra coś dla siebie.

Jest jakiś dialog, jest współpraca, próba osiągnięcia konsensusu. Wojewoda się zgadza. Wisła, postawiona pod ścianą – przecież nie przez wojewodę, tylko przez kibiców (bo i jak inaczej to traktować?) broni własnego interesu. Mecz przy pustych trybunach oznacza wielkie straty. A Wisła na straty nie może sobie pozwalać. Komu trzeba to tłumaczyć? W końcowym rozrachunku na spotkanie z Ruchem wchodzi 10 200 ludzi. W normalnych okolicznościach pewnie przyszłoby 15, ale jak już chyba ustaliliśmy – normalne okoliczności zostały wykluczone poprzez zachowanie grupki fanów. Zostały dwie możliwe opcje: 10 tysięcy albo 0.

Ale kibice oczywiście, jak ci z Zawiszy, poczuli się sprzedani. Przehandlowani. Zlekceważeni.

Musieli powziąć rewanż. No i powzięli, w najbardziej idiotyczny sposób, pokazując – jak dzieci – że jak chcą, to mogą. Na złość udowodnią. Wow, skutecznie udowodnili! Tak, od soboty wiemy, że naprawdę da się wystrzelić te pieprzone race nawet zza stadionu i na „spadochronach” pokierować je na murawę. Świetny eksperyment! Ale może przydałaby się też chwila refleksji: kto tu jednak okazał się mądrzejszy? Klub, który sprzedał 10 tysięcy biletów i dopilnował, by na terenie imprezy masowej, którą organizował nie zdarzyło się nic, co znów mogłoby spowodować kary, czy ci niezastąpieni fani, którzy tak usilnie pragną rozmawiać z Wisłą o wspólnych interesach, dzielić kasę i podejmować ambitne inicjatywy?

Piszemy o tym po raz drugi, może trzeci, wszyscy o tym dzisiaj piszą i o tym dyskutują, ale mamy nieodparte wrażenie, że w kolejnym miejscu Polski niektórzy ludzie mocno się pogubili i sami już nie wiedzą kim są, z kim i o co walczą. Komu robią na złość? Bednarzowi chcą coś udowodnić? Klubowa kasa obchodzi ich przecież dwa razy do roku – przy okazji transferów letnich i zimowych. Kolejni zbawcy polskiej piłki w szaliku na grzbiecie uwierzyli, że są czymś więcej niż klientem, który płaci i wymaga.

Chociaż sami w roli tego klienta nie przestrzegają podstawowych zasad – przyzwoitości i porządku.

Najnowsze

Niemcy

Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu

Wojciech Piela
1
Potulski rośnie w siłę, ale Mainz bez zwycięstwa w polskim meczu
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama