Przyznajemy się bez bicia – meczu w Grudziądzu, między miejscową Olimpią i Kolejarzem Stróże, nie oglądaliśmy. W żaden sposób nie zainteresował nas również fakt, że jeden z piłkarzy gości wyleciał z boiska za dwie żółte kartki. Ł»ycie toczy się dalej, a chleb z dżemem wciąż smakuje tak samo. Ale zgłosił się do nas dociekliwy czytelnik, naoczny uczestnik wydarzeń, który przybliżył nam wydarzenia z ostatniego kwadransa. Jako że mamy całkowicie zrozumiałą słabość do ekscentrycznego trenera Kolejarza, Przemysława Cecherza, poprosiliśmy go, by opowiedział nam swoją wersję zdarzeń. Bez kitowania, czarowania i tym podobnych, za to w specyficznym klimacie pierwszoligowej piłkarskiej rzeczywistości.
Znów zamieszanie i kolejny raz po meczu w Grudziądzu. Wyraźnie leżą panu tamte współrzędne geograficzne.
Ja, proszę pana, właśnie śmiałem się na konferencji, że poprzednim razem tutaj to mnie zrobiliście gwiazdą na waszym portalu.
Więc co dokładnie stało się tym razem? Chodzi mi o drugą żółtą kartkę dla Smuczyńskiego.
No jak to co? Schodził chłopak z krwotokiem, maser go naprawił i dał mi znać, że jest gotowy do powrotu na boisko. Młody podszedł do technicznego, a ten go wpuszcza. Normalnie, gestem ręki go wpuszcza!
Ale przecież to sędzie główny wpuszcza.
Tak, tylko kiedy mu techniczny machnął, to chłopak pobiegł, tak grać chciał. A jak się momentalnie techniczny pokapował, że popełnił błąd, od razu krzyknął: „Przepraszam!”.
Do kogo? Przepraszał głównego czy was, od razu?
Ja się go wtedy pytam: panie, kogo pan przeprasza? I co on na to? No co? A on na to, że nikogo nie przepraszał.
(Śmiech)
Ja to słyszałem, a żeby nie było później słowa przeciwko słowu – że ja mówię, co było, a druga strona, że to nieprawda – wydzwońcie naszego kierownika, Mariana Koguta. On był najbliżej, wszystko opowie dokładnie.
Nie wierzę, że nie dociekał pan, dlaczego techniczny wyparł się tego, co miał powiedzieć.
Jak on się wyparł, to wie pan, no o czym my mamy rozmawiać? Jeśli ktoś zdradza żonę, to jej nie powie, że ją zdradza, tak?
To zależy.
Zależy, nie zależy…
Mają sędziowie system komunikacji. To chyba nie jest skomplikowane.
Mają. Ja też mam takie wrażenie, że mają. Sytuacja, mówię panu, z naszej perspektywy jest okrutna. Nie robiłem już z tego później afery, bo i tak często w Grudziądzu lądowałem na trybunach. Tym bardziej, że sędzia główny to akurat bardzo dobrze sędziował zawody. Patrząc, że to wyjazd – kapitalnie gwizdał. Naprawdę! A że techniczny zamieszał… Ewidentnie jego wina. Młody zawodnik nie wbiegałby sam na boisko, tylko czekał grzecznie na zaproszenie.
Ale wbiegł, po czym sędzia Krztoń musiał – czy chciał, czy nie – pokazać Smuczyńskiemu drugą żółtą kartkę.
Musiał, pokazał, pretensji o to nie mam żadnych. Powiedziałem mu po meczu, że wyjątkowo dobry był, jak na tę ligę. Oby jak najwięcej takich sędziów głównych.
To była 78. minuta. Parę chwil później straciliście decydującego gola i ostatecznie przegraliście 0:1. Chyba trudno przejść nad tym faktem do porządku dziennego.
Przede wszystkim fatalny zbieg okoliczności. Wieziemy dobry wynik, ten nasz bezbramkowy remis, a tu nagle pechowa interwencja Witka Cichego. Skręcił kostkę, musiał zejść za linię. Od razu, co niestety typowe, wkradło się w nasze szeregi zamieszanie. Nie do końca wiadomo było, kto miał po Witku przejąć krycie, a Smoliński sprytnie, bardzo szybko wykonał rzut rożny. Nasz napastnik nie zdążył wrócić w pole karne. I gol. Bocian miał przeskoczyć do krycia tego, który strzelił – do Cieślińskiego. Pech, po prostu, ale nie dorabiajmy do tego zbędnej ideologii.
Ale dla spokoju ducha zawsze lepiej przegrać i wiedzieć, że to przeciwnik okazał się sprytniejszy, a nie sędzia techniczny…
Oczywiście, bardzo nas boli ta porażka. Powiem wprost: młody to poszedł do szatni i mi się rozpłakał. Płakał chłopiec. Dostał dwie żółte w debiucie, głupio wyszło, jednak dostanie szansę od razu w następnym meczu, bo dobrze sobie poradził. Fajny chłopak, szkoda mi go. A co do wyniku… Widzi pan, to był stały fragment, w takim przypadku przewaga jednego czy dwóch zawodników – bo tak w tamtej sytuacji było – nie ma aż takiego znaczenia, co przy normalnej akcji, gdy piłka jest rozgrywana w tempie, czy przy kontrze. Wystarczająco wielu moich chłopaków stało w szesnastce, żeby tę piłkę wybić i oddalić zagrożenie.
Czyli sędzia pana zdaniem wyniku nie wypaczył, natomiast techniczny zaszkodził i ma pan do niego pretensje nie tyle o tę waszą porażkę, co o brak klasy, tak? Dobrze zrozumiałem?
Ja panu coś powiem: w złą stronę to wszystko idzie. Nam się teraz każą witać przed meczem z sędziami przy linii, w ogóle być bliżej sędziów i tak dalej. Przyjeżdżają do nas kwalifikanci. Na obóz do Dębicy wpadli, żeby opowiedzieć, za co są faule, kartki, kiedy jest spalony, kiedy nie jest spalony, kiedy jest bramka, a kiedy nie… Niech się oni sami szkolą! I po co ja się mam z nimi witać? Prowadzę zespół w lidze 140 czy 150 razy, to już mi taki sędzia ze 20 meczów gwizdał, a teraz mam być bliżej? Po czym tak się zachowuje ten techniczny?
Nie jest pan, jak widzę, zwolennikiem tej krótkiej przedmeczowej ceremonii powitania.
A w żadnym wypadku, nie jestem! Potrzeba dystansu – my robimy swoje, oni swoje. Co jest potrzebne? Odpowiedzialność jakaś, to najważniejsza rzecz, a niewielu ludzi zwraca na nią uwagę. Bo kto traci na błędzie w pierwszej kolejności? No kto?
Pewnie pan powie, że trenerzy.
Dokładnie, tak powiem. Nie ma wyników, to kwestią czasu jest, jak nie będzie też trenera. Później zawodnicy – bo nie pójdzie taki gdzieś wyżej, skoro wyniki są słabe, a te przecież robią – przyzna mi pan znowu rację – kiepscy piłkarze. Finansowo również tracimy. Różnie są umowy pospisywane – wyjściówki, niewyjściówki, głupie kartki, niegłupie kartki… Zapytam pana: kto na tym nie traci?
Sędziowie (śmiech).
Proste, proste. Trudno mi narzucić na nich odpowiedzialność finansową, ale coś z tym trzeba w końcu zrobić. Niech podadzą jakieś oficjalne komunikaty, że ten czy tamten za to i za tamto ileś kolejek nie posędziuje. Czemu odpowiednie władze nie mogą głośno informować, jaką sędzia dostał notę? Chciałbym wiedzieć!
Jak pan myśli, dlaczego nie podają?
Bo to jest jak w polskim prawie, podatkowym na przykład. Każdy interpretuje je po swojemu i później wszyscy mają rację. Jak się wyroki bierze z Naczelnego Sądu Administracyjnego do tej samej sprawy, to inny jest w Katowicach, a jeszcze inny we Wrocławiu. Bezsilność. Tylko tyle mogę powiedzieć. Bez-sil-ność.
Sędziowie na zapleczu Ekstraklasy są słabsi niż piłkarze?
Tak.
…
Ale nie, nie powiem panu, że tak. Ja na to pytanie najzwyczajniej w świecie nie umiem odpowiedzieć – nie jest precyzyjne, a pan mnie za język chce pociągnąć. Jeżeli, proszę pana, miałem Maćka Kowalczyka – bardzo dobrego zawodnika – i dobiorę do niego sędziego – nie będę przytaczał nazwiska – który nie nadaje się nawet do czwartej ligi, to ten piłkarz prezentuje o wiele wyższy poziom. Tyle że przecież może być odwrotnie. Mam chłopaka, co w ogóle grać nie potrafi, po czole się kopie i jakby go zestawić z wymienionym panem Krztoniem, to jak? Trzy razy słabszy będzie, nie przymierzając. Nie możemy uogólniać. Tak samo z kibicami – po co ta odpowiedzialność zbiorowa? Albo czemu mówimy o słabej polskiej piłce, skoro mamy Lewandowskiego, jednego z najlepszych napastników na świecie?
Bo mamy go tylko jednego.
Ale Justynę Kowalczyk też mamy tylko jedną, a tyle jest gadki o całej polskiej szkole biegów narciarskich! Jeden Lewandowski i jedna Kowalczyk, prawda? Nie uogólniajmy. Apeluję: oceniajmy każdego z osobna – dokładnie i sprawiedliwie. Są w pierwszej lidze i dobrzy piłkarze, i dobrzy sędziowie, ale dysproporcje w odpowiedzialności za swoje decyzje też są. O wiele za duże są, co dobitnie pokazał przypadek pana technicznego…
Rozmawiał PIOTR JÓŁ¹WIAK
Fot.FotoPyK