Każdy z tytułów prasowych poświęca dziś sporo miejsca losowaniu grup eliminacyjnych do Mistrzostw Europy. Momentalnie zaczęło się pompowanie balonika. Super Express atakuje nas tytułem: „Chłopaki, czas ograć Niemców”. Jerzy Dudek twierdzi, że nawet pierwsze w grupie jest niewykluczone, ale… Może lepiej zejdźmy na ziemię i poświęćmy chwilę Marcinowi Robakowi, który w miniony weekend ustrzelił pięć goli i dziś otwarcie deklaruje, że liczy na powołanie do reprezentacji na mecz ze Szkotami. Najbardziej podoba nam się fragment rozmowy na łamach Przeglądu Sportowego: „Zdarzyło się choć raz w całym spotkaniu, by Wołąkiewicz pana zastopował? Robak odpowiada: nie było takiego momentu”.
FAKT
Nie ma wyjścia. Na trzy piłkarskie strony w Fakcie muszą składać się dziś sprawozdania z ligowej kolejki i reakcje na wyniki losowania grup eliminacji do mistrzostw Europy. Nie ma tu żadnego zaskoczenia. Na początek tekst pt. „Jest nadzieja na drugie miejsce” z wypowiedziami Zbigniewa Bońka.
Lubimy grać z drużynami, które prezentują styl siłowy, a tak grają chociażby Irlandia, Szkocja i Gruzja. Myślę, że nie jesteśmy bez szans. Jest nadzieja na drugie miejsce. Trochę mi się chciało śmiać, bo ostatnio graliśmy mecz towarzyski z Irlandią. Teraz mierzymy się ze Szkocją. Już mi mówił Gordon Strachan, czy możemy zagrać spotkanie starych gwiazd. A tak poważnie, to myślę, że marcowy sparing da nam jakiś obraz. Na pewno nie jesteśmy ani zadowoleni, ani zmartwieni. Nikt nam się na boisku nie połozy i tanio skóry nie sprzeda. Nawet Gibraltar nie musi nam oddać punktów. Gruzja jest niewygodnym przeciwnikiem. Wszystko sprowadza się tak naprawdę do czterech drużyn: Polski, Szkocji, Irlandii i Niemiec.
Jerzy Dudek przekonuje, że nie jesteśmy bez szans z Niemcami, a na mecz z Gibraltarem sugeruje wysłać chłopaków z Mechanika Radomsko. Jego inteligencja zawsze wydawała nam się przereklamowana…
Większość komentatorów już zaczyna powtarzać, że Polakom zostaje walka o drugie miejsce. Nie rozumiem, czemu wszyscy przekreślają nas w meczach z Niemcami. To jedna z najlepszych drużyn świata, lepsza w tej chwili od Anglii, ale w ostatnich meczach z nimi niewiele nam przecież brakowało. Na mistrzostwach świata w ich kraju do doliczonego czasu gry utrzymywał się bezbramkowy remis, na Euro 2008 do bramki Podolskiego na 2:0 graliśmy z nimi jak równy z równym, a później na stadionie w Gdańsku byliśmy o krok od wygrania z nimi po raz pierwszy w historii (…) Uśmiałem się, gdy stało się jasne, że gramy z Gibraltarem. Platini wystawia się na pośmiewisko, dołączając takie twory do rywalizacji. Zaczynam się bać, kto będzie w ostatnim koszyku podczas kolejnego losowania. Kraj Basków? Sycylia? Korsyka? A może reprezentacja Śląska? Gibraltar to poziom ostatniej drużyny polskiej trzeciej ligi. Wyślijmy na ten mecz chłopaków z Mechanika Radomsko. Powinni dać radę.
Zgodnie z przyjętą zasadą, że relacji ligowych (o ile nie ma w nich czegoś wyjątkowego) nie cytujemy, przechodzimy do artykułu o obrońcach Legii, którzy rzekomo rządzą w lidze. I to w ofensywie.
Obrońcy i defensywni pomocnicy lidera ekstraklasy zdobywają w tym sezonie mnóstwo bramek. – Bardzo często na treningach ćwiczymy stałe fragmenty gry i przynosi to efekt. Wykorzystujemy potencjał naszych zawodników, którzy bardzo dobrze grają głową. Dla obrońców najważniejsze jest jednak, jeśli drużyna nie traci gola. W meczu z Górnikiem nam się to udało – cieszył się Astiz. Hiszpan jest najlepszym zawodnikiem Legii po przerwie zimowej. W poprzednim spotkaniu, z Koroną Kielce (1:0), wywalczył rzut karny, a teraz zdobył bardzo ważną bramkę. Dowodzona przez doświadczonego zawodnika obrona radzi sobie bez zarzutu. – Po raz kolejny defensywa była szczelna, a w ataku widać postęp. Jeśli spojrzymy na wynik, można powiedzieć, że zwycięstwo przyszło nam łatwo, ale wcale tak nie było. Musieliśmy ciężko walczyć, żeby przywieźć z Zabrza trzy punkty. Idziemy w dobrym kierunku…
Fakt, jak to gazeta, którą trzeba o konkretnej porze zamknąć i przesłać do druku, informuje też, że pozycja Stanislava Levego w Śląsku słabnie z każdym dniem. Internet, oczywiście, od wczoraj wie swoje.
RZECZPOSPOLITA
Rzeczpospolita ma nam dziś całkiem sporo do zaoferowania. Najdłuższy tekst przygotował Stefan Szczepłek, a tyczy się od losowania grup eliminacyjnych ME. Tytuł: Trudno nie zagrać we Francji.
W eliminacjach spotkamy się ponownie. Pierwsze mecze UEFA wyznaczyła na 7–9 września. Eliminacje toczyć się będą do 13 października 2015 roku, a miesiąc później odbędą się baraże. O terminarzu meczów w eliminacjach zadecydowało losowanie komputerowe. UEFA postanowiła, że mecze eliminacyjne rozgrywane będą we wszystkie dni tygodnia, z wyjątkiem śród. Zmieniono też regulamin eliminacji, co ma związek z decyzją, że w finałach mistrzostw Europy znajdą się pierwszy raz 24 drużyny (w pięciu ostatnich turniejach finalistów było szesnastu). Droga do finałów będzie łatwiejsza. Z każdej z dziewięciu grup eliminacyjnych awans uzyskają bezpośrednio po dwie drużyny oraz jedna z trzeciego miejsca, z najlepszym bilansem punktowym i bramkowym. Pozostałych osiem reprezentacji z trzecich miejsc utworzy cztery pary barażowe. To wszystko oznacza, że w praktyce w finałach znajdzie się co druga europejska reprezentacja. Francja ma zapewniony udział jako gospodarz, a z tymi, które zakwalifikowano do szóstego koszyka trudno przegrać (choć można). W eliminacjach biorą udział 53 kraje. – Faworytem w naszej grupie są oczywiście Niemcy, a szanse pozostałych drużyn są wyrównane – powiedział trener Polski Adam Nawałka. – To trochę dziwne zrządzenie losu, że o punkty zagramy z reprezentacjami, z którymi zmierzymy się towarzysko, ale nie narzekamy. Trzeba wierzyć we własne umiejętności i poprzeć je ciężką pracą, aby stale robić postęp. Mamy już logistycznie ułożony plan przygotowań do eliminacji.
Przeczytaliśmy całość, ale jakoś nigdzie tej mocnej tytułowej tezy nie znaleźliśmy. Ale idźmy dalej – dwa kolejne teksty to podsumowania, najpierw kolejki w Ekstraklasie, a potem meczów w Europie.
Reforma rozgrywek sprawia, że nawet jeśli ktoś po fazie zasadniczej będzie miał wyraźną przewagę, po podzieleniu punktów przez dwa, znowu będzie musiał być czujny. Rywale, którzy mieli ścigać się z Legią o zwycięstwo w lidze, na razie tę czujność jednak usypiają. Piątkowy mecz Lecha Poznań z Pogonią w Szczecinie pokazał, jak wiele słowa prezesa Karola Klimczaka o tym, że Lech ma najsilniejszy skład w Polsce, mają wiele wspólnego z prawdą. W Szczecinie jeszcze przed przerwą Lech był na kolanach – przegrywał 0:4, a Mariusz Rumak, który w trakcie gry rzucał bidonami i wściekał się na swoich piłkarzy, nagle jakby zrozumiał, że gadać może sam do siebie, bo i tak nikt go nie słucha. Ten problem widzieliśmy już jesienią, kiedy wydawało się, że drużyna gra przeciwko trenerowi. Z Pogonią piłkarze zagrali jednak przede wszystkim przeciwko samym sobie. – Pierwsza połowa to wstyd, hańba i kompromitacja. Ludzie za nami jeżdżą, wydają pieniądze, zostawiają zdrowie, fantastycznie nam kibicują. A my nie potrafimy nic zrobić. Tego dnia nie zasługujemy, by z tym herbem grać na piersi. Wszyscy, rozpoczynając ode mnie – mówił po meczu Rumak. Być może tylko do niego ograniczą się szefowie klubu, bo w końcu łatwiej zmienić jednego trenera niż kilkunastu piłkarzy. Pięć goli w Szczecinie strzelił Marcin Robak, w tym tylko jednego z rzutu karnego. Na taki wyczyn w ekstraklasie czekaliśmy 13 lat. Co ciekawe, ostatnim tak skutecznym piłkarzem był Krzysztof Gajtkowski, który pięć razy pokonał bramkarza Pogoni, grając w barwach Lecha.
A tutaj jeszcze Europa:
– Jedziemy na walkę z trafionym bokserem, a tacy są najbardziej niebezpieczni – ostrzegał Klopp, ale jego zawodnicy wniosków nie wyciągnęli. Dali się zaskoczyć i dostali trzy ciosy. Pierwszy po błędzie obrony, drugi po stracie piłki przez Nuriego Sahina, trzeci po strzale Hakana Calhanoglu z rzutu wolnego z 45 metrów. Robert Lewandowski walczył nie tylko z przeciwnikiem, ale i z przeziębieniem. Z boiska zszedł w 67. minucie, Łukasz Piszczek grał do końca. Wpadki Borussii nie wykorzystał Bayer Leverkusen, przegrał w Wolfsburgu 1:3 (90 minut Sebastiana Boenischa) i nadal ma tylko punkt przewagi nad rywalami z Dortmundu. Anglia debatuje, czy jakikolwiek piłkarz jest wart 300 tys. funtów tygodniowo. Tyle za przedłużenie o pięć lat umowy z Manchesterem United ma dostawać Wayne Rooney. W sobotę ustalił wynik meczu z Crystal Palace (2:0). Czerwone Diabły awansowały na szóste miejsce w tabeli. To dopiero ich pierwsze wyjazdowe zwycięstwo w 2014 roku. Arsenal po lekcji futbolu od Bayernu rozbił Sunderland 4:1. Dwa gole zdobył wracający do składu Olivier Giroud, który dostał ostatnio wolne, by poukładać życie rodzinne (został przyłapany na zdradzie żony ze znaną modelką w jednym z londyńskich hoteli). Ale ozdobą była trzecia bramka Kanonierów – poprzedzona kilkoma szybkimi podaniami – po akcji, którą zaczął i skończył Tomas Rosicky.
GAZETA WYBORCZA
Poniedziałek w Wyborczej raczej skromny, za to futbolowy. O dziwo nie znaleźliśmy niczego o zakończonych już igrzyskach w Soczi. Jest oczywiście tekst o losowaniu w Nicei, którego cytowanie odpuszczamy, przechodząc do materiału Dariusza Wołowskiego pt. „Piekło Barcelony”.
„Co się dzieje z Barceloną”? – pyta kataloński dziennik „Sport”, przypominając, że z ostatnich siedmiu meczów zespół Gerarda Martina przegrał dwa i dwa zremisował. Statystyka wyjątkowo słaba dla drużyny bijącej się o potrójną koronę. Debata nad stanem Barcelony nie jest nowa, toczy się od miesięcy, właściwie od porażki z Chelsea w półfinale Champions League w 2012 r. Krytycy zauważyli wtedy, że najbardziej kultowy zespół ostatnich lat się wyczerpuje. Ciut wolniej biega, ciut wolniej myśli, kończą mu się pomysły, szczególnie wtedy, gdy rywal postawi szczelne zasieki wokół pola karnego. Przed rokiem zwolennicy teorii o dekadencji tiki-taki dostali żelazny argument, gdy w półfinale Ligi Mistrzów Bayern Monachium starł Katalończyków z powierzchni ziemi (0-7 w dwumeczu). Zespół objął Argentyńczyk Gerardo Martino mający poradzić sobie z kłopotami drążącymi plejadę gwiazd z Katalonii. W prezencie dostał Brazylijczyka Neymara, którego transfer stał się ostatnio gehenną. Kosztował posadę prezesa Sandro Rosella, ale hiszpański fiskus szacuje, że klub tak skonstruował umowy z Brazylijczykiem, by zmniejszyć podatek o blisko 9 mln euro. Według prasy Barca przyznała się do błędu, ma je wpłacić urzędowi skarbowemu już dzisiaj. Neymar leczył ostatnio skręcony staw skokowy, tymczasem jego transfer nie schodził z pierwszych stron gazet. Przy okazji ojciec i agent piłkarza pokłócił się z Santosem, który wychował jego syna. Doszło do obrzucania się oskarżeniami o nieuczciwość, piłkarz stanął po stronie ojca. Na Camp Nou utrzymywano jednak, że zamieszanie nie ma wpływu na psychikę Neymara. Wrócił do gry na poprzedni ligowy mecz z Rayo Vallecano i zdobył bramkę, we wtorek na Etihad Stadium przeciw Manchesterowi City asystował przy golu Daniego Alvesa.
W wydaniu stołecznym obowiązkowy kawałek o Legii. Podobnie jak w Fakcie, ukierunkowany na dobrą postawę mistrzów Polski w defensywie. „Wszystko co dobre w zespole Berga, zaczyna się od obrony”.
Jeśli ktoś przed meczem liczył na to, że Legia z Górnikiem zagra wysokim pressingiem, atakując cały czas skrzydłami i podając tylko do przodu, mógł się czuć zawiedziony. Drużyna Henninga Berga miała zupełnie inny pomysł na to spotkanie – może mniej efektowny, ale bardzo skuteczny. W porównaniu do jesiennych spotkań mistrzowie Polski imponowali przede wszystkim organizacją gry w defensywie – nie tylko linii obrony, ale całego zespołu – ze środkowymi pomocnikami Ivicą Vrdoljakiem i Tomaszem Jodłowcem na czele. To oni od początku meczu poukładali grę w środku pola. I niewiele brakowało, a obaj kończyliby mecz ze zdobytymi bramkami. Najlepszą okazję miał Vrdoljak, który już w 13. minucie mógł pokonać Pavelsa Steinborsa. Chorwat wyskoczył do piłkidośrodkowywanej z rzutu rożnego przez Brzyskiego, ale łotewski bramkarz w ostatniej chwili przeniósł ją nad poprzeczką. W pierwszej połowie Górnik próbował Legię kontrować, wymuszać straty na jej połowie, atakować skrzydłami, ale warszawianie byli na to przygotowani. W obronie pracował cały zespół. I nawet jak Legia traciła piłkę przed własnym polem karnym, to potrafiła ją szybko odzyskać. Najczęściej robił to Vrdoljak, który dobrze współpracował z Inakim Astizem. Chorwat często cofał się do obrony na pozycję Hiszpana, aby wyprowadzić piłkę. I widać było, że to wypracowany schemat, bo Astiz od razu zostawiał Vrdoljakowi miejsce, schodząc bliżej prawej strony boiska.
SPORT
Okładka Sportu:
I na początek dziewięć stron o Soczi. Dalej, jak zwykle w poniedziałek, masa opisów meczów rozegranych w Polsce i Europie. Kilka ciekawostek można wyciągnąć z liczbowych statystyk. Okazuje się na przykład, że tylko na trzech stadionach w miniony weekend mieliśmy frekwencję powyżej 10 tysięcy widzów, a Widzew ma już w tym sezonie 59 żółtych i 8 czerwonych kartek (więcej żółtek tylko Śląsk, choć śladowo – o jedną). Momentami Sport jest dziś ostry jak nigdy. Na przykład we fragmencie o Odedzie Gavishu. – Jaki jest sens sprowadzania do Ekstraklasy takich piłkarzy? Izraelczyk był wczoraj najsłabszym ogniwem bezbarwnego Śląska, a jedynym pozytywnym akcentem w jego grze było… złapanie czwartej żółtej kartki, która wyklucza go z gry w kolejnym spotkaniu. Ładne i prawdziwe. Podoba nam się.
Praktycznie nie ma szans, by w tym sezonie w barwach Górnika zagrał jeszcze Steinbors.
Okazało się, że wskutek uderzenia pękła kość jarzmowa i doszło do złamania kości oczodołu. Czy w tej sytuacji zapadnie decyzja o sprowadzeniu jeszcze jednego bramkarza, czy jednak zostanie w Zabrzu młody – zdolny Mateusz Kuchta, który od kilku tygodni trenuje w Okocimskim, gdzie ma zostać wypożyczony na rundę wiosenną. Taki wariant jest w klubie rozpatrywany. Kłopoty Steinborsa to nie jedyne, jakie doszły trenerowi Wieczorkowi, który przyznał: Chyba musimy pójść się modlić. Mateuszowi Zacharze odnowił się uraz przywodziciela. Pewnie przerwa w treningach potrwa około 10 dni. Z kolei Maciej Mańka naciągnął mięsień. Wciąż oczywiście nie ma mowy o grze takich graczy, jak Danch, Augustyn, Gancarczyk czy Olkowski. Jakby tego było mało, w doliczonym czasie Prejuce Nakoulma uderzył łokciem rywala i mógł za to zagranie ujrzeć nawet czerwoną kartkę. Skończyło się na czwartej żółtej, co oznacza pauzę w meczu z Koroną.
No i dalej: relacje, relacje, relacje… Plus strona o losowaniu w Nicei. Kilka wypowiedzi, przedstawienie rywali oraz krótka rozmowa z Adamem Nawałką o wylosowanych przeciwnikach.
To jest grupa zbliżona do marzeń czy śmierci?
– Nie możemy tak na to patrzeć. Spodziewaliśmy się, że nikt nam tutaj nie podaruje łatwej grupy. Nie chcę komentować teraz po kolei każdego rywala, ale mogę powiedzieć, że nie jesteśmy bez szans.
Gdy grupy się formowały pomyślał pan sobie: „Do tej na pewno nie chcę trafić”?
– Nie. Jak już powiedziałem podszedłem do tej ceremonii bardzo spokojnie. To co los nam przyniesie, przyjmuję z pokorą. Nie mam na to wpływu. Mam za to wpływ na to, co będzie się działo na boisku w meczach eliminacyjnych – bez względu na przeciwnika. Przystępujemy do wcześniej nakreślonego planu. Tutaj nic się nie zmienia.
Mecze towarzyskie ze Szkocją i z Niemcami nabierają teraz innego wymiaru…
– Los tak chciał, że z trzema drużynami, bo przecież już mierzyliśmy się z Irlandią, w bardzo krótkim czasie rozegramy sparingi. Nie możemy na to narzekać. Będziemy starali się doskonalić swoje umiejętności w ofensywie i defensywie już w tych meczach. Wiemy, co mamy do poprawy. Musimy popracować w szczególności nad grą w obronie oraz nad finalizacją akcji.
Nie jest to mówca pierwszej klasy.
SUPER EXPRESS
W Super Expressie również na początek tekst o losowaniu grup eliminacyjnych. Tytuł: „Chłopaki, czas ograć Niemców”. Wypowiada się miedzy innymi Tomasz Hajto, więc jest dosyć barwnie.
Niemców nie trzeba przedstawiać. Oni mają taką siłę, co doskonale widać w każdych eliminacjach, gdzie leją wszystkich. To jest faworyt grupy, który będzie zabierał punkty wszystkim rywalom. Ale to dobrze, bo skorzysta na tym reprezentacja Polski. Typowałem, że trafimy do grupy z Hiszpanią. Mamy za to Niemców, z którymi jako jedyni w tej grupie, w meczu u siebie, możemy urwać punkty. To spotkanie to dla nas taki bonus, który ja nazywam „mecz klucz” w rywalizacji o awans. Wiem, że nigdy w historii nie wygraliśmy z Niemcami. Jednak na własnym stadionie, przy dopingu kibiców, na fantazji wszystko może się zdarzyć i także z Niemcami możemy powalczyć o punkty. Bo z kim oni mają je stracić? Ze Szkotami będzie trudno, bo ogrywają ich za każdym razem. Z Irlandczykami to samo – wylicza. – Jeśli marzymy o awansie, to musimy uniknąć potknięć – przestrzega. – Najważniejsze to wygrywać u siebie i tam, gdzie jest to możliwe, przywozić punkty z wyjazdów. Najlepiej w postaci zwycięstw. Istotny w tej grupie będzie także dwumecz Irlandii ze Szkotami. Jeśli spełnimy te warunki, to znajdziemy się na EURO 2016. Promocja jest potrzebna zarówno krajowi, jak i naszej piłce. Dlatego musimy się wspierać nawzajem i być zjednoczeni.
Mamy też rozmówkę z Marcinem Robakiem, który uszczęśliwił kibiców… i żonę.
Słyszał pan jakieś komentarze piłkarzy Lecha po meczu?
– Po meczu nie, ale po strzeleniu piątego gola udem Hubert Wołąkiewicz w złości powiedział, że brakuje tylko, żebym strzelił jeszcze gola inną częścią ciała. Był wyraźnie przybity, a jednocześnie przekonany, że obojętnie czym dotknę piłkę, będzie kolejna bramka.
A najciekawsze gratulacje od kogo pan przyjął?
– Od kolegów z rodzinnej Legnicy, gdzie się wychowałem, dostałem kilka fajnych SMS-ów, jak na przykład: „Ł»ona pyta Robaka, o której wróci do domu, a on odpowiada, że po piątej”. Nie dotarłem jednak do domu tak późno, bo w szatni nie świętowaliśmy długo. Ł»ona Patrycja przed wyjściem na stadion jak zwykle przygotowała kolację, żebyśmy po powrocie w spokoju mogli porozmawiać. Mieliśmy co świętować, żona była szczęśliwa i dumna ze mnie. Jest moim najwierniejszym kibicem od 10 lat, gdy grałem jeszcze w Miedzi Legnica. Nie opuszcza meczów, a po powrocie do domu rozmawiamy o tym, co się wydarzyło.
PRZEGLĄD SPORTOWYM
Okładka Przeglądu dziś połączeniem tematów Soczi i losowania.
W środku: najpierw relacja z meczu Legii plus rozmówka z Radoviciem. Kilka typowych zdań wypowiedzianych po wyjściu z szatni, ale niech będzie, że kawałek zacytujemy.
Spodziewaliście się tak łatwego zwycięstwa z Górnikiem?
– Przede wszystkim zagraliśmy dużo lepiej niż w meczu z Koroną. Kontrolowaliśmy to spotkanie od początku i myślę, że w żadnym momencie nasza wygrana nie była zagrożona. Zrobiliśmy krok w kierunku zdobycia mistrzostwa Polski. Cieszymy się tym bardziej, że po pierwszym meczu rundy wiosennej nie byliśmy z siebie zadowoleni. Trzeba się jednak przyzwyczaić do zadań, które stawia przed nami trener i do schematów, które ćwiczymy na treningach. Na wszystko potrzeba trochę czasu. Uważam jednak, że z trenerem Bergiem jesteśmy na dobrej drodze.
Ostatnio nie szło wam z Górnikiem najlepiej. W grudniu przegraliście ze śląskim klubem w 1/8 finału Pucharu Polski. Jakie były założenia przed sobotnim spotkaniem w Zabrzu?
– Faktycznie mamy problem z Górnikiem. Ostatni raz, jak liczyłem, wygraliśmy tutaj w 2008 roku. Wtedy akurat też udało mi się zdobyć bramkę. Trener od początku uczulał nas na to, żebyśmy grali wysoko, agresywnie i pressingiem. Tak też robiliśmy. Dobrze wyglądało to w pierwszej połowie. Wykorzystaliśmy też te sytuacje, które sobie stworzyliśmy.
Pan błysnął w końcówce i zdobył dwie ładne bramki. Na swoim koncie ma pan już osiem goli. Pod względem liczby trafień w ekstraklasie idzie pan chyba na swój rekord?
– Nieważne, kto strzela. Najważniejsze, że drużyna na tym korzysta i wygrywamy. Akurat przy drugim strzelonym przez nas golu większa zasługa była Raphaela Augusto, który świetnie zagrał mi piłkę, niż moja. Co do mnie, gdyby nie kontuzje, to tych bramek na pewno miałbym na swoim koncie znacznie więcej. Ale spokojnie. Najważniejsze, że jestem zdrowy, dobrze się czuję i oby tylko tak dalej.
Między kolejnymi sprawozdaniami nagle pojawia nam się rozmowa (ciekawsza niż w SE) z bohaterem kolejki: Marcinem Robakiem, który deklaruje, że liczy na powołanie do reprezentacji.
Pańską ofiarą został Hubert Wołąkiewicz, zamieszany we wszystkie bramki.
– Rzeczywiście miał duży udział przy tych golach. Był często przy mnie i w decydujących momentach brakowało mu pół kroku, by mnie powstrzymać. W podobnych sytuacjach napastnik ma tę przewagę, że on atakuje, a obrońca musi go blokować, reagować na jego zachowanie i Wołąkiewiczowi tym razem to się nie udawało. Ale myślę, że cała defensywa Lecha miała problem w tym meczu.
Zdarzyło się choć raz w całym spotkaniu, by Wołąkiewicz pana zastopował?
– Nie było takiego momentu. Ani on, ani Marcin Kamiński nie potrafili ustrzec się błęDów. Znowu jednak podkreśla, że nie były to stałe fragmenty, więc wina spada na całą grę obronną Lecha.
Jak się w dwóch meczach zdobywa sześć bramek, to myśli muszą dotyczyć kadry narodowej. Liczy pan na powołanie na spotkanie ze Szkocją?
– Tak, bo teraz jest dla mnie idealny moment. Jeśli dostanę powołanie, wszystko będzie zależeć już tylko ode mnie. Mam swoje lata i spore doświadczenie, ale to jest moim atutem. Proszę zobaczyć, że w czołówce listy strzelców są Paweł Brożek i Marco Paixao, a więc piłkarze również z trzydziestką na karku. Wierzę, że mogę być jeszcze przydatny kadrze. Zresztą Adam Nawałka już jesienią mówił mi, że na mnie liczy. Strzeliłem pięć goli, więc chyba wysłałem mu dobry sygnał.
No i fajnie. Podoba nam się, że Robak nie bawi się w zbędną dyplomację, tylko otwarcie mówi: tak, liczę na powołanie. Wiem, co mam do zaoferowania i wiem, że mogę się przydać selekcjonerowi.
Dalej relacje, relacje, relacje i jakieś krótkie rozmówki, więc na koniec zacytujmy po prostu fragment korespondencji Tomasza Włodarczyka z Francji. Losowanie w Nicei oczami dziennikarza PS:
Zanim jednak po raz pierwszy w historii komputer, a nie selekcjonerzy i dyrektorzy pod długich negocjacjach, zadecydował o kalendarzu spotkań eliminacyjnych, oglądaliśmy perfekcyjnie przygotowaną przez sztab ludzi z UEFA ceremonię, której gospodarzami byli – również po raz pierwszy – dwaj piłkarze: Ruud Gullit i Bixente Lizarazu. Przy fortepianowej muzyce przedstawiono hasło przewodnie francuskich mistrzostw Europy: „Le Rendez-Vous”, czyli spotkanie. Towarzyszył temu pokaz pięknych francuskich krajobrazów, będących wizytówką miast gospodarzy turnieju. W sali Pałacu Kongresowego witano kolejnych znakomitych bramkarzy. Jako pierwszy z trzynastu piłkarskich legend pojawił się mistrz świata i Europy Fabien Barthez, który w centralnym miejscu sceny ustawił przedmiot pożądania wielu selekcjonerów, obecnych tego dnia w Nicei – trofeum Henriego Delaunaya, czyli puchar za zwycięstwo w mistrzostwach Europy. Jako ostatni wyszedł Jan Tomaszewski w towarzystwie Dino Zoffa, Hansa Van Breukelena i Ivo Viktora. To ta czwórka kończyła galę, rozlosowując do dziewięciu grup drużyny z koszyków numer dwa i trzy. Najważniejszą dla polskich kibiców kulkę, tę z napisem „Poland”, wyciągnął i umiejscowił pod literką D Holender van Breukelen. Dość szczęśliwie dla nas, bo można było trafić znacznie gorzej, np. na jego rodaków w grupie A. Ł»e było nie najgorzej, przyznał po wyjściu z sali Zbigniew Boniek. – Nie jest ani trudno, ani łatwo. Mamy szansę na drugie miejsce. Śmiałem się w kuluarach z Gordonem Strachanem, że trzeba coś pokombinować przy zbliżającym się meczu towarzyskim. Może zamienimy go na spotkanie starych gwiazd? A tak poważnie, to nic się nie zmienia. Normalnie się spotykamy – powiedział nam prezes PZPN.
ANGLIA: Roy, czego się boisz?
Ł»eby zobaczyć, jak gigantyczna jest różnica między zainteresowaniem, jakie my przedstawiamy wobec losowania grup eliminacyjnych w Nicei a jakie przedstawiają inni, wystarczy zajrzeć do angielskiej prasy. Z kim Anglicy zagrają to zagrają – po co drążyć, po co się rozpisywać. Ł»artuje się jedynie z Roya Hodgsona, który po nudnym losowaniu wyraża obawy. Główne tematy na dziś: United kusi Kroosa tygodniówką 250 tysięcy funtów, van Gaal może objąć Tottenham, a wszyscy znów zachwycają się emocjonującą wygraną Liverpoolu. – Chcę, abyśmy podtrzymali ten zwycięski styl – przyznaje Rodgers. Najbardziej chwalony za starcie ze Swansea jest Sturridge.
HISZPANIA: W Barcelonie chwila refleksji
La gran remontada, czyli wielki powrót. To o Realu. Jakiś czas temu niektórzy zdążyli ich skreślić z walki o tytuł, tymczasem Królewscy nie tylko odrobili straty, ale i wyprzedzili Barcelonę oraz Atletico – jednych i drugich w tym samym momencie:
26.10.2013
Barcelona – 28, Atletico – 27, Real – 22
23.02.2014
Real – 63, Barcelona – 60, Atletico – 60
Marca zamieszcza nawet wypowiedź Huntelaara z Schalke, który stwierdza, że nie jest niemożliwe ugrać coś w Madrycie, jakby chciała wysłać sygnał: „oj, naiwny ty”. O Atletico, które poległo w Pampelunie 0:3, możemy przeczytać, że byli cieniem samych siebie. Znacznie szerszej poruszany jest problem Barcy, która przegrała w Sociedad. Tata Martino chce dać piłkarzom odrobinę wolnego, by mieli czas na refleksję, mogli pomedytować.
PORTUGALIA: Fonseca odchodzi, Fonseca zostaje
Główny temat dla prasy portugalskiej to porażka Porto – w dodatku u siebie z nisko notowanym Estoril. To była pierwsza przegrana Smoków na własnym stadionie od… pięciu lat. Wow, imponujące, dlatego też gazety piszą o końcu wspaniałej passy. Porto notuje czwartą porażkę w sezonie, coraz mocniej chowa się za plecami Sportingu i Benfiki. Wczorajsza przegrana tak zniechęciła trenera Paulo Fonsecę, że ten oddał się do dyspozycji Pinto da Costy. Ten natomiast zdążył zdementować już informacje o zmianie szkoleniowca: Fonseca poprowadzi zespół w rewanżowym meczu LE we Frankfurcie.
WŁOCHY: Co zagrał Tevez?
We Włoszech strasznie monotematycznie. Symfonia Teveza w Tuttosport i Sonata Teveza w La Gazzetta dello Sport. O ile się nie mylimy, chodzi tutaj o ten gest Argentyńczyka, który zresztą zdobył jedyną bramkę dla Juventusu. Prasa zaznacza, że podopieczni Conte wygrali kolejne spotkanie bardzo fartownie – podobno szczęście sprzyja lepszym. W Torino wszyscy wściekli, bo w Turynie nie dość, że nie podyktowano im rzutu karnego, to arbiter nie wyrzucił z boiska Vidala.


























