Ojamaa, Ojamaa… Może właśnie tej pewności siebie brakuje naszym piłkarzom?

redakcja

Autor:redakcja

03 lutego 2014, 10:18 • 4 min czytania

Przeczytałem opinie pod wywiadem, którego Henrik Ojamaa udzielił Tomkowi Ćwiąkale. „Głupek”. „Narcyz”. „Ego jak stąd do Estonii”. Do tego jeszcze kilka o braku pokory, trochę o psuciu atmosfery w szatni i parę o bezczelności i absolutnie bezkrytycznym podejściu do własnej gry. Nie ukrywam, sam czytając jego wypowiedzi, czy wcześniej, rozmawiając o stosunkach na linii Ojamaa-świat zewnętrzny, czułem raczej zażenowanie, niż podziw.
Wydawało mi się, że chłop faktycznie powinien pochylić głowę i przyznać, że momentami zachowywał się jak „w krzakach z butelką wina”, cytując legendarny tekst z Football Managera. Powinien grzecznie przeprosić i zapewnić, że opinia szkoleniowca jest dla niego najważniejsza i może jedynie obiecać, że będzie nad sobą ciężko pracował. Ł»e rozumie swoje błędy, że rozmawiał z kolegami w szatni, że dostrzega, w których momentach mógł zagrać lepiej.

Ojamaa, Ojamaa… Może właśnie tej pewności siebie brakuje naszym piłkarzom?
Reklama

Potem, na spokojnie analizując to, czego przed chwilą sam od niego oczekiwałem, uznałem że to bujda. Bzdury. Bajeczki, które na siłę wkładamy w usta sportowcom, licząc, że będą ludzcy, że będą tacy jak my, że będą zwykli, szarzy i surowi wobec siebie. Pokorni, ugrzecznieni i wiecznie kajający się przed kamerami. Może właśnie to nas gubi? Może właśnie ten obsesyjny lęk przed pewnością siebie? Nazywanie aroganckim narcyzem każdego, kto zna swoją wartość?

W tym samym wywiadzie estoński skrzydłowy (jak się zresztą okazuje później – jednak napastnik, czego do tej pory nikt w Polsce nie wiedział) daje przecież solidne świadectwo swojemu profesjonalizmowi. Siłownia, dbanie o siebie, dieta, zero alkoholu, zero imprez i – patrząc realistycznie – naprawdę zero „sodówki”. Bo czym właściwie miałaby być ta „sodówa”? Odbiło mu, bo próbuje dryblingów? Ma problem, bo podejmuje ryzyko? Nie, ten nieznośny problem wody sodowej uderzającej do głów małolatów to nie boiskowe decyzje, ale to, co robią ze swoim życiem po opuszczeniu budynków klubowych. To tam widać, który z nich czuje się nieco lepszą wersją Cristiano Ronaldo, który z nich uważa, że osiągnął już poziom jeśli nie światowy, to z pewnością europejski. Może wydukać przed kamerą, że dostrzega swoje błędy, że przeprasza kolegów i trenera, że jest świadomy, jak wiele jeszcze pracy przed nim, ale gdy gasną światła, nie wsiada na rower, by pojechać na siłownię, tylko do swojej wypucowanej fury na zwiedzanie handlowej galerii.

Reklama

Tę fałszywą skromność i pokorę na pokaz wytrenowaliśmy tak znakomicie, że pierwsza pewna siebie wypowiedź jest dla nas świadectwem skrajnego samouwielbienia i oczywiście dowodem na lekceważące podejście do zawodu. Nie wiem, może się mylę, ale czasem w futbolu decydują najdrobniejsze szczegóły. Kiedyś Krzysztof Stanowski fajnie rozpisał gol Rybusa zdobyty słabszą nogą, po strzale z samobójczej pozycji. Ilu młodych gości mogłoby w ten sposób przesądzić o losach meczu, ale z tyłu głowy mają całe godziny wiecznego kajania się i przepraszania za wszystko? Ilu nigdy nie pokaże tego co na treningach w meczach o stawkę? Ilu ma wyjebane na opinie innych, dokładnie tak jak Ojamaa, ale przed kamerami zgrywa zakonnika? A ilu ma wyjebane, tak jak Ojamaa, ale nie robi nawet połowy tego, co Estończyk, by każdy kolejny mecz był lepszy?

Myślę że fałszywa skromność, wieczne rozpamiętywanie porażek i absurdalne odgrywanie szarej gąski w wielkim świecie to błąd, szczególnie gdy nie ma nic wspólnego z faktycznym działaniem poza boiskiem. Ilekroć czytam o początkach wielkich zawodników, pierwsze co rzuca się w oczy: „zawsze był pewny siebie i świadomy swojej wartości”. Zresztą, nawet na naszym podwórku, Bartłomiej Pawłowski był jebany od juniorów po zespoły pierwszej ligi broniące się przed spadkiem, właśnie za to, że próbował, w bezczelny i ryzykowny sposób próbował grać nieszablonowo, inaczej, lepiej, niż jego koledzy i rywale.

Nie twierdzę, że każdy, kto otwarcie mówi w wywiadach, że nie zgadza się z jakąkolwiek krytyką i „jeśli ktoś ma problem, niech powie mi to w twarz” ma od razu szansę na angaż w lidze hiszpańskiej, albo angielskiej. Uważam jednak, że lepszy wyszczekany Ojamaa, który po treningu w klubie robi drugi w domu, niż któryś z wiecznie pochylonych skromnisiów, którzy z przepraszającym uśmiechem spieprzają potańczyć, albo wypić, najlepiej bezpośrednio z treningu. Ojamaa jest specyficzny, jest wyszczekany, ryzykuje i na pewno sam podwyższa oczekiwania wobec niego ze strony kibiców, trenerów i ekspertów. Ale czy to naprawdę tak wielki grzech? A może to właśnie ten element, który pozwala oddzielić tych, którzy zawsze pozostaną szarakami, od tych, którzy grają o wszystko?

JAKUB OLKIEWICZ

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama