Dwa tygodnie do inauguracji rundy wiosennej Ekstraklasy. To czas, kiedy trenerzy porzucają eksperymenty i zaczynają bazować na tym, co wypracowali od początku przygotowań. Już nie ma wesołej gry na dwie jedenastki, raczej eliminowane są ostatnie znaki zapytania dotyczące wyjściowych jedenastek na pierwsze mecze o punkty. Korzystając z okazji, wybraliśmy się więc pod balon, który od kilku tygodni zakrywa boczne boisko przy Łazienkowskiej. I gdyby liga ruszała już dziś, kibice Legii zostaliby zrobieni… w balona właśnie.
Nie będziemy zgrywać speców od przygotowania fizycznego, bo nimi nie jesteśmy. Ale nie potrzeba szczegółowej wiedzy w tym zakresie, by stwierdzić, że… ostatni w tabeli Widzew – czyli drużyna klecona naprędce, bez pomysłu i pieniędzy – biegała od mistrzów Polski, ustawionych teoretycznie w najsilniejszym składzie, więcej. Więcej i, co ciekawe, chętniej. Jest to o tyle dziwne, że gdyby dobrze przyłożyć ucho, okazałoby się, że legioniści równie lekkiego obozu jak ten w tureckim Belek, nie mieli dawno. Taktyka, przesuwanie, raz jeszcze taktyka…
Jeżeli Wasiluk i Nowak z łatwością dają radę chaotycznemu jak zwykle Ojamie, jeżeli Vrdoljak drepcze i nie wygrywa bezpośrednich pojedynków z grającym w drugiej linii łodzian Lafrancem, jeżeli Radović chowa się za plecami ligowych leszczy… Legia zremisowała 2:2, przy czym nie była ani lepsza, ani gorsza. Zwykły sparing, za wcześnie na wnioski – ktoś powie. Oczywiście, to wszystko prawda, tyle że na kilkanaście dni przed startem rundy o stylu wciąż decyduje przypadek. Na tę chwilę „nowa Legia” prezentuje się tak, że Brzyski podaje do Jodłowca, a Jodłowiec do Brzyskiego. Gdzieś już to widzieliśmy, prawda?
Kiedy szczęśliwi z remisu zawodnicy Skowronka ładowali się do autokaru, druga jedenastka Legii mierzyła się z pierwszoligowym Dolcanem Ząbki. Pierwszy raz na żywo mieliśmy okazję oglądać jedyny dotychczasowy transfer przychodzących – pozyskanego z Bragi Guilherme. Maniana, efekciarstwo, łatwość w mijaniu rywali – to widać już na pierwszy rzut oka. Czy będzie wzmocnieniem? Bardzo przypomina swobodą w grze Salinasa, ale takiego nie obawiającego się walki. Z tym tylko zastrzeżeniem, że sama mobilność nie musi mieć wiele wspólnego z właściwym ustawianiem się. Mecz kończył jako lewy obrońca, w stylu – powiedzmy – na wskroś latynoskim.
Na osobną adnotację zasłużył też najbardziej rozpoznawalny piłkarz Dolcanu, a więc stojący między słupkami Leszczyński. Przez całe spotkanie, tradycyjnie już, rozgrywał piłkę krótko, ryzykując stratę. W pewnym momencie nawet trener bramkarzy pierwszoligowca poszedł za bramkę i prosił go, by przestał pajacować. Nic z tego. Ani się nie obejrzeliśmy, jak bramkarz hotelarskiej reprezentacji kraju najpierw nawinął piłkarza Legii na zamach, po czym niedokładnie podał w kierunku środkowych pomocników. Piłka spadła pod nogi Pinto, ten rozejrzał się dookoła, podniósł głowę i z łatwością lobem trafił do siatki.
Po dzisiejszym dwumeczu trener Berg powtórzył wyświechtaną formułkę: „mamy nad czym pracować”. Nic dodać, nic ująć…
Fot. FotoPyK