Hooligans czyli różnice, podobieństwa, mity i potwierdzenia stereotypów…

redakcja

Autor:redakcja

31 stycznia 2014, 12:29 • 6 min czytania

Na okładce dwaj autorzy: Cass Penannt i Andy Nicholls. Gwarancja jakości, autentyczności i „kumatości” w relacjach. Już pobieżne przejrzenie kilku losowych historii daje pewność – mamy do czynienia z kawałkiem mięsa, z historiami chuliganów spisywanymi przez chuliganów, w dodatku jeszcze tłumaczonymi przez osoby, które same zwiedziły kilka stadionów i czują klimat piłkarskich wyjazdów. Czym jest książka „Hooligans – Historia angielskiej armii chuliganów”? Z naszej perspektywy, czyli z perspektywy polskiego kibica – przede wszystkim okazją do poznania wszystkich różnic i podobieństw między angielskimi konkretami śmigającymi w kurtkach Stone Island, a rodzimymi bywalcami trybun. Okazją do obalenia kilku mitów, ale i potwierdzenia paru stereotypów głęboko zakorzenionych w naszej świadomości.
Okazją do poznania z najlepszej możliwej perspektywy – z wysokości ulicy, z wysokości pubów, z wysokości miejsc stojących na trybunach w całej Europie – angielskich chuliganów. Zresztą nie tylko chuliganów. Cass Penannt i Andy Nicholls dotarli bowiem do ludzi z ekip, ale i do „zwykłych” wyjazdowiczów, czy… złodziejaszków, którzy podróże za angielską reprezentacją wykorzystywali do zarobienia kilku funtów na łupieniu lokalnych sklepów. Poznajemy krótkie historie, wspomnienia ludzi, których łączy właściwie tylko jedna rzecz – doświadczenia związane z meczami reprezentacji Anglii. Od spotkania ze Szkocją w 1977 roku, gdy „Tartan Army”, czyli kibice w kraciastych kiltach zdobyli Wembley i ograbili cały Londyn, aż po występy gościnne na Euro 2004. Prawie trzy dekady krwistych, chuligańskich opowiastek, początkowo oddających nieco dziką rzeczywistość lat osiemdziesiątych, przez pojawienie się godnych rywali z Polski, Niemiec czy Holandii w latach dziewięćdziesiątych po zmierzch angielskiego chuligaństwa w początkach nowego tysiąclecia. Przekłamania? Chyba wyłącznie w bagatelizowaniu swoich porażek, przy jednoczesnym podkreślaniu na każdym kroku – to Anglia jest ojczyzną największych chuliganów i to my jesteśmy postrachem całej Europy.

Hooligans czyli różnice, podobieństwa, mity i potwierdzenia stereotypów…
Reklama

Poza tym historie są naprawdę bez ściemy – opowiadający swoje przeżycia kibice nie mają na przykład żadnych oporów przed ujawnieniem, że mecze były wyłącznie przykrywką dla doskonale zaplanowanych akcji kradzieży.

Nigdy specjalnie nie kręciła mnie rywalizacja pomiędzy kibicami, jeździłem dla kasy i zabawy, ale przez te kilka lat zakumplowałem się z fanami wielu różnych klubów, którzy zarabiali w ten sam sposób co ja. Tylko z londyńczykami trudno było nawiązać kontakt; uważali się za wyższą rasę, niż my i mieli chamski zwyczaj obrabiania nas z owoców całotygodniowej pracy. Nawet nie mogliśmy się na nich poskarżyć gliniarzom, bo niby jak?

Reklama

Podobnych opowiastek jest więcej i to z pewnością jedna z różnic, o których wspomnieliśmy na wstępie. Co z kolei z elementami stycznymi z „kontynentalnym” stylem kibicowania? Wyróżniliśmy jeden akapit, który jak żaden inny oddaje złożoność kultury chuligańskiej, łączenie agresji, przemocy i zjawisk poczytywanych w jasny sposób za negatywne i moralnie nieprzyzwoite oraz takich, za które można jej członków pochwalić.

Przypadkiem dowiedzieliśmy się, że jesteśmy o godzinę drogi od Oświęcimia, więc z samego rana wskoczyliśmy z Andym w taksówkę i tam pojechaliśmy. Wcale nie żartuję – jeśli jesteś w Paryżu to idziesz na Wieżę Eiffela; obóz w Oświęcimiu jest ważną częścią historii, dlatego postanowiliśmy odwiedzić tę największą w okolicy atrakcję turystyczną. Nasz kierowca był tam już chyba setki razy, poszedł z nami i robił za przewodnika. Byliśmy zszokowani tym, co tam zobaczyliśmy. Obóz był straszny, panowała tam przeszywająca cisza, nie było słychać żadnych ptaków, wyjątkowo bezduszne miejsce. Dużo się tego dnia nauczyłem. Tak naprawdę były tam dwa obozy koncentracyjne, główny w Oświęcimiu i mniejszy w Brzezince, gdzie trzymali więźniów do czasu, gdy uznali, że są gotowi do pracy – wtedy przenosili ich do Oświęcimia. Nad wejściem do obozu wisiał duży, stalowy napis: „praca czyni wolnym”. Zamykali ich tam, kazali pracować do utrat sił, a potem mordowali w komorach gazowych. Ten napis był chorym blefem. Po powrocie opowiadaliśmy chłopakom co widzieliśmy i zachęcaliśmy ich do zwiedzenia tego miejsca, zwłaszcza że było tak blisko.

Jeszcze na tej samej stronie Anglicy opisują swoje przygody z policją, którą specjalnie prowokowali, ale „nie mieli pretensji”, gdy otrzymali od niej solidny wycisk. „Podobnie jak dla nas, jest to dla nich okazja do urozmaicenia swojego nudnego życia”. Oczywiście w innych momentach książki znajdujemy sporo skarg na zbyt agresywną i niesprawiedliwą policję, ale taka właśnie jest cała „Hooligans” – oddaje w pełni jak zróżnicowane są wydarzenia z udziałem kibiców przy okazji meczów wyjazdowych.

To ledwie wierzchołek tej góry lodowej jaką tworzy potężny misz-masz wydarzeń, informacji, postaci i miejsc. Co jeszcze powinniście wiedzieć? Jest sporo o Polsce – szczegółowo rozpisane cztery wizyty, naturalnie jak zwykle dłuższe opisy znajdziemy w miejscach, gdzie Anglicy chwalą się triumfami, krótsze notki, gdy dochodzi do przypomnienia legendarnych u nas wydarzeń z Parku Saskiego.

Dla osób „ze środowiska” – pozycja może nie obowiązkowa, ale bardzo ciekawa, przyjemna, przekazująca mnóstwo informacji i opisów sytuacji, które można skonfrontować z obiegowymi opiniami na temat pijanych Anglików „machających łapami”. Pierwsze z brzegu zaskoczenie – chuligani z Wysp patrzą krytycznie na chlejusów rzucających plasitkowymi krzesełkami nazywając ich szyderczo „Brygadą Plastikowych Krzeseł” i oskarżając o psucie opinii mocarzy z Anglii. W tym miejscu zresztą sam Cass określa ich mianem „wyszczekanych gówniarzy w bluzach Stone Island”, którzy mocni są tylko z dystansu umożliwiającego rzucanie krzesełkami, w otwartej konfrontacji zaś wybierają strategiczny odwrót.

Dla ludzi spoza szeroko pojętego świata kibicowskiego? Cóż, przede wszystkim możliwość poznania tej kultury od środka, poznania sprzeczności, które dla ludzi znających stadiony od podszewki są oczywiste (w końcu kogo dziwi przemieszanie ideowych patriotów, drobnych złodziejaszków i uzależnionych od agresji osiłków?), dla laików z kolei wydają się… dość zaskakujące. Co powiecie na byłego żołnierza stacjonującego w Irlandii, który wraca tam z kadrą, by na ulicach Belfastu wreszcie odpłacić się wrogom bez konieczności spoglądania na wojskowe regulaminy? A może fanatyk, który mówi, że gdyby była jakaś burda – okej, wziąłby w niej udział, ale gdy dziennikarze proponowali mu wynagrodzenie za rozpętanie zamieszek, nieomal sami dostali w czapkę? No właśnie. Takich smacznych kąsków jest w książce od groma. Właściwie nie ma strony, z której nie dałoby rady wyciągnąć czegoś interesującego, czegoś co może zaciekawić i zwiększyć wiedzę o tym szalonym świecie. Fani piłki nożnej nie dowiedzą się niczego o reprezentantach Anglii, nie ma tu też wiele anegdot dotyczących zawodników czy trenerów (choć jedna o Keeganie – palce lizać!), ale mimo to – warto.

Cass wykonał kawał dobrej roboty. Na zimowe wieczory – jak znalazł. W ramach ładowania akumulatorów przed nową rundą…

JAKUB OLKIEWICZ

PS: Zacząłem „Guvnors”, opowieść Mickeya Francisa o tym jak zorganizował w Manchesterze City grupę prawdziwych wariatów. Zaczyna się od tego, że jeden z jego braci ucina drugiemu kawałek palca, Mickeya wsadza mu szczoteczkę do zębów w odbyt, a pokrzywdzony rewanżuje się oblaniem jego łóżka. Francis beztrosko sumuje opisy „szczenięcych zabaw”: „dla większości ludzi takie zachowania mogą się wydawać nienormalne”…

Tak. Dla większości. Lepszy wariat, opiszę całość jak przeczytam.

***

„Hooligans. Historia angielskiej armii chuliganów” możecie znaleźć w naszym sklepie internetowym, 294 strony, format 165×25, czyli trochę większy, niż standardowy „książkowy”. Aktualnie po przecenie kosztuje 43,10 zł. Zamówić możecie ją w tym miejscu.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama