Gdybyśmy ktoś mądry mógł nam rzeczowo odpowiedzieć, chętnie zadalibyśmy w tym temacie tylko jedno – jak w tej znanej komedii – zajebiście ważne pytanie: czy ten chłopak potrafi grać w piłkę? Inaczej mówiąc: czy umie wystarczająco dużo, by już dziś – tu i teraz zaistnieć w jakiejś poważnej lidze. Rzecz w tym, że sytuacja jest patowa i takiego mądrego raczej nie znajdziemy, póki on sam się o tym nie przekona. Krótko mówiąc: Parzyszek to zagadka. Zdaje nam się, że nawet on nie może być do końca pewien własnych możliwości, póki nie zweryfikuje ich w bardziej miarodajnym środowisku. W tej sytuacji najrozsądniejszym pewnie byłoby spokojnie poczekać. Ale skoro na stronie jednej z największych gazet przeczytaliśmy, uwaga, że to polski bohater zimowego okna (?), to w sumie, co szkodzi nam pogdybać.
Dziś Parzyszek oficjalnie podpisał kontrakt z angielskim Charlton Athletic do 2018 roku. I paradoksalnie coś nam mówi, że postąpił dobrze. Nie upieramy się, że nie mógł trafić lepiej, ale zrobił dobrze. W sensie: z opcji, które się przewijały wybrał taką, która jako tako trzyma się kupy. Oczywiście, Charlton jest w niełatwym położeniu, niewykluczone, że za rok wyląduje w trzeciej lidze. Ale też bez przesady – sytuacja wciąż jest do opanowania. Wystarczy wygrać jeden mecz, by wyjść ponad kreskę.
No to jeszcze raz: dlaczego zrobił dobrze?
Kiedy jakiś czas temu (było to około listopada, gdy Parzyszek już wiedział, że odejdzie z klubu, był już zresztą liderem klasyfikacji strzelców holenderskiej drugiej ligi) umówiliśmy się z nim na wywiad, uparcie opowiadał o swoich priorytetach. Po pierwsze: rozwój – mówił. Regularna gra, realna szansa na wywalczenie miejsca w składzie, dopiero w drugiej kolejności zarabianie. Opowiada tak mniej więcej 98% młodych, ale nie czepiając się szczegółów, brzmiało to sensownie. Minimalnie zaskoczyła nas więc informacja, że kiedy nadarzyła się okazja, aż tak garnął się do Benfiki, gdzie w kwestii tych priorytetów byłoby raczej na odwrót: w pierwszej kolejności dobra kasa, gorzej z rozwojem i miejscem w podstawowym składzie.
Powiedzmy sobie szczerze – Parzyszek nie miałby najmniejszej szansy zaistnieć w Lizbonie. Mamy ogromne wątpliwości czy powąchałby boisko w Nantes, na dziś – ósmej drużynie Francji. A przecież też był taki temat. Chłopak nie zagrał jeszcze w życiu ani jednego meczu w poważnej lidze. Cokolwiek on o tym sądzi, do tej pory strzelał gole w rozgrywkach, które poziomem ustępują polskiej Ekstraklasie.
Nieprawda? To przyjrzyjmy się jej na krótką chwilę.
Nie będziemy po raz n-ty wspominać Voskampa i podobnych historii. Ale rzućmy okiem choćby na to, jak dobra dyspozycja w tych rozgrywkach przekłada się na promocję do silniejszych klubów. W końcu wszyscy, którzy w Jupiler League kiedyś grali, przekonują, że roi się tam od utalentowanych zawodników. Mamy ostatni dzień stycznia, koniec okienka w Europie. Co dzieje się w Holandii? Okazuje się, że kluby Eredivisie wyciągnęły zimą z drugiej ligi holenderskiej… JEDNEGO ZAWODNIKA. Jakiś młody bramkarz z Emmen, który tam w dodatku nie grał, trafił do RKC Waalwijk. Oprócz tego do Nijmegen i Groningen trzech zawodników wróciło z wypożyczeń. Tyle. Koniec handlu. Latem ruchów było oczywiście znacznie więcej, ale gotówkowe – tylko dwa, do Heerenveen i Heraclesu Almelo. Czołówka nie kupowała. Najwyżej wypożyczała i zwalniała z wypożyczeń, uzupełniała kadry młodymi z „zaprzyjaźnionych” klubów.
Ktoś nam wyjaśni o co chodzi, jeśli nie o to, że ta liga musi być naprawdę słaba?
Najlepsze kluby ligi holenderskiej nie szanują swojego zaplecza, nie wyciągają stamtąd wyróżniających się piłkarzy czy jest jakiś inny problem, którego my nie dostrzegamy? Bo szczerze, nie widzieliśmy, by te najsilniejsze kluby, które przecież stać na wydatek rzędu 300 – 400 tysięcy euro, stoczyły jakąś niesamowitą walkę choćby właśnie o Parzyszka. Najlepszego strzelca Jupiler League. Wyobraźmy sobie prostą sytuację: w polskiej pierwszej lidze jest 20-latek, który w rundzie ładuje 16 goli. Przecież cała nasza ekstraklasowa śmietanka ustawiłaby się tu w kolejce, prosząc: „wybierz nas, nas wybierz”. Tam tego jakoś nie było.
Zresztą nie po raz pierwszy.
Najlepszy strzelec holenderskiego zaplecza w dwóch ostatnich sezonach wyjechał na Węgry do Ferencvarosu. Wcześniej do Śląska trafił Johan Voskamp. Jeszcze inny supersnajper nie wyjechał wcale, tylko poszedł do parzyszkowego De Graafschap. Czy to nie oznacza, że mamy do czynienia ze skrajnie niepoważną ligą? Ł»e Ajax, PSV, Feyenoord prawdziwe perełki, owszem, szkolą, ale we własnych akademiach, niekoniecznie wierzą, że wyszperają ją zaglądając ligę niżej? Wiele by na to wskazywało.
Dlatego będziemy się upierać – Piotr Parzyszek, dzieciak, który do tej pory robił furorę w trochę więcej niż podwórkowej lidze, wybrał nieźle. Trafia do względnie prestiżowej ligi, z której łatwo pójść jeszcze wyżej. Przychodzi do klubu, w którym nikt mu za darmo nie da miejsca (zwłaszcza, że Charlton właśnie kupił też jakiegoś Irańczyka o nazwisku nie do wymówienia – Rezę Ghoochannejhada ze Standardu Liege), ale jest przynajmniej szansa, że sam sobie to miejsce wywalczy.
Benfica? Z całym dla niego szacunkiem, nie ta pora.
Poza tym, czy Championship to nie jest dla niego idealna liga? Przecież Parzyszek to wypisz, wymaluj drugi Rasiak. Bez cienia złośliwości, wielu chciałoby tak jak on walnąć w Anglii 60 bramek. Warunki fizyczne, gra głową, wykończenie i ograniczone możliwości techniczne. Chyba jesteśmy w domu. Takich tam potrzebują. Dlatego jeszcze raz – nie postawimy centa, że Parzyszek da sobie radę, ale wybrał, naszym zdaniem, rozsądnie. Jeśli ma być z niego kiedyś dobry piłkarz, krzywda mu się na pewno tam nie stanie.