W połowie grudnia głośno domagaliśmy się, by Sławomir Stempniewski wreszcie podjął męską decyzję – albo pożegna się z Ligą+ Extra, albo z Kolegium Sędziów. Podczas poprzedniego Zarządu PZPN przed szereg wyszedł Kazimierz Greń i w przerwie między użytkowaniem Twittera złożył wniosek, zawierający takie ultimatum. Jedno lub drugie, bo w dotychczasowym pakiecie wychodziło momentami śmiesznie, niekiedy żenująco, a przede wszystkim – nieetycznie. Koniec. Wniosek przyklepano, Stempniewski ładnie podziękował kolegom z Kolegium, po czym złożył rezygnację, wybierając pracę w telewizji. I dziś tę rezygnację PZPN przyjął.
Niewykluczone, że Stempniewski w dalszym ciągu najciekawiej będzie opowiadał o podniebnych podróżach samolotem. Zresztą to nie tylko nasze zdanie, że wraz z każdym kolejnym miesiącem bardziej nadaje się na prezesa lokalnego klubu aeroplanowego niż bezkompromisowego sędziowskiego eksperta. Chociaż – kto wie. Niewykluczone, iż rozstanie z PZPN zrobi wszystkim na dobre, a panu Sławkowi w szczególności: stanie się ostry jak nigdy, przestanie wybielać niektórych arbitrów, bo teraz nic już nie będzie go z nimi łączyło, za wyjątkiem koleżeńskich relacji. Istnieje nadzieja, że obrywać będą wszyscy sędziowie, także ci, których „prowadzi” na co dzień mister SS. Stanie się ostrym recenzentem, a nie zaprzyjaźnionym profesorem.
To nie jest tak, że my się przypieprzyliśmy dla zasady. Jakiś czas temu Stempniewski przekroczył cieniutką granicę między byciem dowcipnym a byciem maskotką. Teraz w studiu siedzi pocieszny miś, który pomacha łapką, jak już nadejdzie jego kolej.
Czy na wiosnę zobaczymy nowego, krwawego Sławomira, zamiast Sympatycznego Pana Sławka? Przyjrzymy się jego osądom na nowo, w myśl zasady „wait and see”. Jakoś tak to szło, prawda?
Fot.FotoPyk