Dawid Plizga: Z Pucharu Polski odpadliśmy, ale meczu nie sprzedałem

redakcja

Autor:redakcja

17 stycznia 2014, 08:11 • 23 min czytania

Znalazł się na 12. miejscu w naszym rankingu najlepszych piłkarzy jesieni. Po wielu suchych latach w Lubinie wreszcie znalazł się na tapecie, choć mediów nie lubi. Dzień przed wylotem na zgrupowanie ligowców w Zjednoczonych Emiratach Arabskich spotkał się jednak z nami w hotelu Hyatt i udzielił chyba najdłuższego wywiadu w karierze. Dawid Plizga w obszernej rozmowie z Weszło opowiada m.in. o lekarzach, przez których stracił prawie dwa lata gry, braku jakichkolwiek rozmów z Jagą o nowym kontrakcie i oskarżeniu o sprzedanie meczu.
Od dłuższego czasu nie wypatrywałeś powołania do reprezentacji, aż tu nagle, w środku zimy, spadł ci z nieba urlop w Zjednoczonych Emiratach.
Fajnie, prawda? I hotel pięciogwiazdkowy, a zazwyczaj w takich nie bywam. A poważnie mówiąc, to rzeczywiście nie czekałem na powołania. Gdzieś na 90minut.pl zawsze wszedłem żeby przeczytać, ale bez żadnego ciśnienia. Teraz musieli zresztą zadzwonić rodzice, żeby powiedzieć mi, że jadę na zgrupowanie, bo byłem akurat u znajomych w Lubinie i oczywiście nie sprawdziłem..

Dawid Plizga: Z Pucharu Polski odpadliśmy, ale meczu nie sprzedałem
Reklama

Nasze zdanie odnośnie tych styczniowych zgrupowań pewnie znasz – nikomu niepotrzebna wycieczka i tyle.
Wiadomo, że ten termin nie jest zbyt szczęśliwy, bo drużyny klubowe mocno pracują nad przygotowaniem do wiosny, ale wiele pewnie nie stracimy. Potrenujemy przecież z trenerem Nawałką i zakończymy zgrupowanie dwoma meczami.

Meczami, które niczego wielkiego reprezentacji jeszcze nigdy nie dały poza dopiskiem „A” w piłkarskim CV kilku czasami dość anonimowych zawodników.
Może i to zgrupowanie nie ma zbyt wielu plusów dla mediów, ale przynajmniej pojadę na nie z najlepszymi piłkarzami w Ekstraklasie. Jakkolwiek na to patrzeć, reprezentuję kraj i to dla mnie naprawdę wielki zaszczyt i wyróżnienie po udanej rundzie. Poza tym wiadomo, że fajnie polecieć do ciepłych krajów, gdzie ominie nas ta niezbyt fajna do trenowania pogoda w Polsce, ale przyjechałem tu z zamiarem wykonania ciężkiej pracy i potrenowania na ładnych, zielonych boiskach. Mam zamiar swój plan wykonać.

Reklama

Czyli nie wolałbyś teraz przygotowywać się solidnie do drugiej części sezonu z Jagiellonią?
Szczerze mówiąc chyba jednak nie. Zobaczyłem plan naszego obozu i prognozę pogody, w której zapowiadali śnieg, więc wolę jednak polecieć do tych ciepłych krajów.

Po rundzie jesiennej chcieliśmy ci zadać właściwie jedno pytanie: gdzieś ty się przez te lata podziewał?
Gdzie? No właśnie najprościej byłoby powiedzieć, że w Lubinie. Patrząc tylko na statystyki z tej rundy, to bardzo podobne zaliczyłem w pierwszym sezonie w Zagłębiu, gdzie strzeliłem 6 bramek i miałem bodaj 9 asyst. To był tak naprawdę mój drugi poważny sezon w Ekstraklasie i teraz tak sobie myślę, że gdyby nie zerwane więzadła w finale Pucharu Polski, to minąłby pewnie jeszcze rok i w Zagłębiu już by mnie nie było. Mówię poważnie. Grałem bardzo dobrze, czułem się rewelacyjnie, a do tego broniły mnie właśnie statystyki. Transfer był kwestią czasu.

No to patrząc z dzisiejszej perspektywy ten uraz naprawdę porządnie cię wyhamował.
Za szybko wróciłem na boisko. Już po czterech miesiącach dostałem od pewnych lekarzy pozwolenie na powrót do gry i szybko okazało się to błędem, bo zerwałem więzadło po raz drugi.

Kto wydał tak wcześnie zgodę na twój powrót? Lekarze klubowi?
(chwila ciszy) Nieważne. Lepiej powiedzmy, że nieważne.

Mówisz „nieważne”, ale widać, że masz żal.
Nie, nie mam… No dobra, nie ma co się oszukiwać, pewnie mam żal, bo po drugim zerwaniu więzadeł dowiedziałem się, że przy pierwszym urazie robiłem wiele ćwiczeń, których robić po prostu nie powinienem, co miało oczywiście bezpośrednie przełożenie na odnowienie się kontuzji. Moje piłkarskie życie pewnie też mogło się potoczyć trochę inaczej, gdyby tych błędów nie popełniono.

Czyli tak naprawdę błąd lekarzy, których nazwisk zdradzić nie chcesz, zdecydował o tym, że zaliczyłeś nie 8-9 miesięcy przerwy, a prawie dwa lata.
W sumie to tak. Po prostu przy pierwszej rehabilitacji sporo ćwiczeń zacząłem wykonywać zdecydowanie za wcześnie. Wróciłem do gry po czterech miesiącach, a nawet u was był ostatnio wywiad z dr Śmigielskim który mówił, że przy takiej kontuzji przerwa powinna trwać około dziewięć miesięcy.

Sporo cię to kosztowało. Nie tylko pracy, ale chyba przede wszystkim czasu, który bezpowrotnie uciekał ci w gabinetach lekarskich.
Zwłaszcza po zerwaniu tego więzadła drugi raz, bo po roku przerwy naprawdę ciężko jest wrócić. Nie jest to prosta sprawa. Do tego ja wracałem tak trochę bokiem, po cichu, bez możliwości większego grania, bo trenerzy jakoś nie zwracali na mnie uwagi. Zagłębiu też nie szło najlepiej i w końcu spadliśmy do I ligi, gdzie już praktycznie w ogóle nie grałem. Tu jednak nie mogę mieć do nikogo żadnych pretensji, bo byłem wtedy – lekko mówiąc – w dramatycznej formie. Dopiero później się otrząsnąłem i porządnie wziąłem za siebie. Zacząłem pracować pod okiem bardzo dobrego fizjoterapeuty, którego poznałem w tamtym okresie. To on postawił mnie na nogi i wyleczył do końca po zerwaniu więzadła.

O kim mówimy?
O Michale Szlęzaku, aktualnie fizjoterapeucie Piasta Gliwice. Człowiek z naprawdę ogromną wiedzą.

Współpracujesz z nim do dzisiaj?
Tak, cały czas. Właściwie to odpowiada on za moje przygotowanie motoryczne. Konsultuję z nim każdą, nawet najdrobniejszą rzecz. Ł»ałuję tylko, że tak późno go poznałem.

W takim razie bardzo dużo mu zawdzięczasz, bo wygląda na to, że gdyby nie on, to nie rozmawialibyśmy dzisiaj w hotelu Hyatt tuż przed zgrupowaniem kadry.
Pewnie byśmy nie rozmawiali. Michał może nie tyle uratował, co mocno naprostował moją karierę. Potrafił przywrócić mi szybkość, którą miałem kiedyś i chwała mu za to, bo byłem wtedy naprawdę cieniem piłkarza, którego widzicie dzisiaj.

Kontuzje nie dawały ci spokoju. Ledwo wracałeś po jednej to momentalnie trzeba było znów obierać kierunek na szpital.
No trochę rzeczywiście tak było. Przytrafił mi się jeszcze jeden uraz, bo przy podciąganiu na siłowni za bardzo się rozluźniłem i uszkodziłem więzadła w barku. Dotrzymałem do końca sezonu i później zaliczyłem operację, ale naprawdę szybko wróciłem do zdrowia, dzięki czemu ten ostatni rok w Lubinie był naprawdę obiecujący. Może jeszcze nie taki jakbym sobie w snach wyobrażał, ale na solidnym ligowym poziomie.

I ten solidny ligowy poziom w Lubinie zmieniłeś na Białystok, gdzie na dzień dobry zaliczyłeś mocnego dzwona.
Ten mecz z Pawłodarem… Kurde, co mogę powiedzieć? Straszna klapa na początek, bo sam miałem dwie „setki”, które trzeba było zamienić na gole. Pamiętam zwłaszcza ostatnią, bo uderzyłem naprawdę dobrze, ale bramkarz poszedł w ciemno i dostał piłką. Zdarza się. Szkoda tylko, że przez to „zdarza się” tak szybko skończyła się moja pierwsza przygoda z europejskimi pucharami. Później było jednak lepiej i czułem się w Białymstoku bardzo dobrze, ale po raz kolejny powrócił etap zerwanych więzadeł, tym razem w drugiej nodze.

Czyli, podsumowując, jesteś po trzech kontuzjach zerwania więzadeł. Niezły bilans.
Na szczęście za trzecim razem były to tylko zerwane więzadła, bez żadnych dodatkowych problemów, więc wróciłem już po pięciu miesiącach. Wykonałem jednak wtedy bardzo ciężką pracę. Nigdy tak ciężko nie pracowałem jak podczas tej rehabilitacji. Trudno sobie wyobrazić ile cierpliwości i samozaparcia kosztuje taki powrót do zdrowia. W Legii jest Michał Efir, który trzy razy zerwał więzadła – jeśli zagra dwa dobre sezony w Ekstraklasie, to ogromny szacunek dla niego. Serio, wiem ile to kosztuje. Ale dobra, dość o kontuzjach, bo od tamtego czasu – odpukać – wiem jak o siebie dbać i choć dały mi one dużo do myślenia, zostawiłem je za sobą.

Nie zasiedziałeś się w tym Lubinie?
Ciężko powiedzieć. Może się zasiedziałem?

Mówisz, że jesteś zadowolony ze swojego pierwszego sezonu i ostatniego. Trochę mało jak na sześć lat spędzonych w Zagłębiu.
Tak, ale w międzyczasie były jeszcze te powroty do formy, a ciężko jest wrócić do gry, jeśli trenerzy nie widzą cię w składzie. Samymi treningami nie da się tego zrobić. Trzeba grać, choćby w rezerwach, a ja nawet tam nie grałem.

No to może trzeba było zmienić środowisko?
Gdyby to było takie proste… Miałem ważny kontrakt, który – faktycznie – później przedłużyłem. Zrobiłem to jednak ze względu na to, że miałem rok przerwy po kontuzji, a klub zachował się bardzo w porządku. Najpierw pomógł mi w rehabilitacji, a później złożył propozycję nowej umowy udowadniając w ten sposób, że ludzie w Lubinie we mnie nie zwątpili. Wiadomo, że pieniądze też były ważne, bo koszty operacji trzeba było przecież ponieść, ale chciałem się przede wszystkim odwdzięczyć Zagłębiu, że mnie z Lubina nie odpalono.

Lojalność i wdzięczność to jedno, ale może gdybyś tego kontraktu nie przedłużył, to wcześniej zobaczylibyśmy tego dzisiejszego Plizgę.
Może tak by było, nie dowiemy się już tego. Możemy sobie tylko teraz głośno gdybać. Mogło być lepiej, ale równie dobrze mogło być zupełnie odwrotnie.

Podsumowując jesień w Ekstraklasie napisaliśmy o tobie, że w statystykach nie ustępujesz wychwalanemu wszędzie Quintanie, ale swoją robotę wykonujesz po cichu i błyszczysz dopiero wtedy, gdy szef z Hiszpanii ci na to pozwoli.
Przy preferowanym przez nas ustawieniu 4-2-3-1 bardzo dużo zależy od tej wysuniętej „10”. Nie ma co się oszukiwać, skrzydłowi żyją u nas z podań Daniego. Jeśli on jest w formie i ma dużo miejsca na boisku, to dostajemy mnóstwo piłek. Prosta logika – jeśli Dani jest kryty, sytuacja się mocno zmienia.

Ale, paradoksalnie, ty częściej błyszczysz gdy Quintany zbytnio nie widać.
Jasne, bo wtedy więcej piłkarzy skupia się na nim i robi się trochę więcej miejsca dla mnie. Nie będę jednak ukrywał, że wolę grać z Danim w formie, bo wtedy można liczyć na kapitalne prostopadłe piłki.

Albo takie akcje, jak w meczu ze Śląskiem.
Albo na takie właśnie akcje. Wracając właśnie do tej sytuacji, to ponoć Dani myślał, że jest spalony i dlatego poszedł na takim luzie.

Poważnie?
Takie słuchy chodzą. Po polsku nam tego wprawdzie nie powiedział, bo jeszcze takiego zdania by w naszym języku nie sklecił, ale ponoć myślał, że był spalony.

Po polsku to on podobno potrafi na razie głównie przeklinać.
Ooo, to mu wychodzi naprawdę na luzie. Wszystko w szatni podłapuje. A później się chwali na lekcjach polskiego.

Wróćmy jeszcze na chwilę do jesieni, która za wami. Patrząc na materiał ludzki, którym dysponujecie, wycisnęliście maksimum z tych 21 kolejek?
Nie, myślę, że jakiś niedosyt jednak jest, bo w paru meczach mogliśmy zagrać jako drużyna dużo lepiej. Mam tu na myśli przede wszystkim katastrofalne w naszym wykonaniu starcie z Lechią Gdańsk.

Ten mecz nie nadawał się do puszczenia w telewizji…
Zgadzam się. Z boiska też wyglądało to na dramatyczną kopaninę. Byliśmy po tym meczu naprawdę bardzo zdenerwowani i dobrze, że już po kilku dniach mieliśmy kolejne spotkanie, bo nie było czasu tej wpadki rozpamiętywać. Paru meczów szkoda również ze względu na jakieś sędziowskie pomyłki, bo tych punktów mogliśmy uciułać jednak trochę więcej. Tak, zrobiliśmy dobry krok, żeby wejść do tej pierwszej ósemki, ale kilka „oczek” więcej na koncie być powinno.

Jak prześledzi się wasze wyniki to widać wyraźnie, że brakowało Jagiellonii przede wszystkim stabilizacji. Tylko dwa razy udało wam się wygrać dwa mecze z rzędu. Potrafiliście rozjechać Ruch, żeby później męczyć bułę i skompromitować się ze wspomnianą Lechią. Nie było powtarzalności.
Akurat meczu z Ruchem nie rozpatrywałbym w takich kategoriach, że wszystko nam wychodziło. Raczej wszystko nam wpadało, bo do 30 minuty nie byliśmy wcale zespołem lepszym. Trafił się dzień konia i tyle. Jakby było dziesięć sytuacji, to skończyłoby się pewnie 10:0. Nie ma sensu nawet tego meczu szerzej rozpatrywać, bo podobne spotkania zdarzają się raz na kilka lat. Pewnie masz rację z tą stabilizacją, ale przede wszystkim musimy popracować nad wynikami z tymi zespołami, które przez większość meczu zajęte są defensywą. Brakowało nam bardzo tej jesieni takiej umiejętności pogrania piłką na połowie przeciwnika. Graliśmy po prostu nerwowo.

Na szpicy też nie macie komfortu, bo Balaj strzela tylko wchodząc w roli jokera, a Piątkowski – choć haruje na boisku jak wół – nie jest typem kilera.
Mateusz jest niesamowicie silnym zawodnikiem i możemy mu bez wahania podać piłkę, bo właściwie nigdy jej nie straci.

Jasne, ale to sprawdza się bardziej na tym 30 metrze, a nie w polu karnym, gdzie akcję trzeba wykończyć.
Czyli sugerujesz, że „Franek” powinien wrócić?

Ja niczego nie sugeruję, ale pewnie źle byście na tym nie wyszli.
Przy aktualnej ilości sytuacji, które potrafimy sobie stworzyć, z dziesięć bramek by pewnie strzelił. Nie no, poważnie. Trener Stokowiec ma na szpicy naprawdę dobry wybór. Obaj napastnicy to takie typowe „9”, ale o nieco innej charakterystyce. Bekim woli dostać piłkę prostopadłą, a Mateusz najlepiej czuje się z piłką przy nodze i rywalem na plecach. Razem mają 11 bramek, więc nie jest tak źle.

Na początku sezonu wydawało się, że tym egzekutorem będzie Balaj, ale szybko okazało się, że lepiej prezentuje się wchodząc na końcowe 20 minut niż gdy dostaje szansę od początku.
Strzelił w ten sposób chyba pięć bramek. Dobrze jest mieć w zespole takiego jokera, ale…

…ale pod warunkiem, że ma się skutecznego napastnika pierwszego wyboru
To też fakt. Wszystko zależy od trenera i przeciwnika, na którego ustawia zespół. Ja też zagrałem przecież jeden mecz na szpicy i różnie to wyglądało. Gola wprawdzie strzeliłem, ale musiałem tylko dostawić nogę, więc nic takiego nie zrobiłem.

Nie wiadomo czy w przyszłym sezonie będziesz miał jeszcze okazję dostawiać nogę w Jagiellonii, bo ciągle nie jest wyjaśniona twoja przyszłość w Białymstoku. Za pół roku wygasa obecny kontrakt i tak naprawdę od pierwszego stycznia…
… mogę rozmawiać z każdym.

Czyli hulaj dusza, robisz co chcesz.
Jeszcze nie hulaj dusza, bo na to przyjdzie czas dopiero 1 lipca, ale od początku roku mój menadżer może rozmawiać z każdym klubem. Również z Jagiellonią, jeśli wyrażą taką chęć.

Właśnie, jeśli wyrażą taką chęć. Przed świętami mówiłeś, że nic się w kwestii nowej umowy nie dzieje.
I do tej pory jest tak samo.

I nie dziwi cię ta sytuacja? Jesteś w tym sezonie pierwszoplanową postacią Jagiellonii i jednym z wyróżniających się zawodników w lidze, więc trudno uwierzyć, że nie dostałeś z klubu jakiejkolwiek propozycji. Naprawdę żadnej rozmowy nie było?
Nie, z obecnego klubu żadnej oferty nie było.

Z obecnego nie, a z przyszłego?
Z przyszłego? Powiedzmy, że na razie menedżer informował mnie tylko o zainteresowaniu pewnego klubu, ale w tym momencie to tyle na ten temat. Jagiellonia, z tego co mi wiadomo, nie podjęła z nim rozmów o przedłużeniu mojego kontraktu.

Dajesz Jagiellonii jakiś czas? W każdej chwili możesz przecież zdecydować się na inny klub.
30 czerwca.

Nie wierzę, że będziesz czekał do 30 czerwca z podpisaniem jakiejś umowy. Po trzech poważnych kontuzjach doskonale wiesz, że w jednej sekundzie wszystko może się posypać.
Dokładnie. Jeżeli będą jakieś konkrety i obie strony będą zadowolone z warunków, to nie widzę problemu podpisać czegoś wcześniej. Jak w przypadku Dominika Furmana – szansa może pojawić się tylko raz, a życie piłkarza jest za krótkie, żeby pozwolić sobie na jej zmarnowanie.

Jesteś zawiedziony postępowaniem Jagiellonii?
Nie wiem, czy zawiedziony… Wydaje mi się, że klub, który chce grać o czołową ósemkę w lidze powinien zatrzymywać piłkarzy, którzy stanowią trzon drużyny i tyle. Tak mi się wydaje.

Tylko że nie mówimy tu o trzonie zespołu, tylko o zawodniku, który ciągnie grę Jagiellonii. Pewnie za chwilę wymienisz jeszcze Rafała Grzyba, który jest gdzieś tam kręgosłupem tej drużyny, ale trudno uciec od stwierdzenia, że wyniki Jagiellonii zależą dziś przede wszystkim od duetu Quintana-Plizga.
Taka jest polityka klubu i tyle. Ciężko mi coś konkretnego powiedzieć. Ł»adnych rozmów nie ma, żadnej oferty z klubu nie było. Mam kontrakt ważny do 30. czerwca i jeśli nic się w tej kwestii nie zmieni, to poszukam nowego klubu.

Czyli rozgoryczenia nie ma?
Rozgoryczenia nie, ale jakieś zdziwienie na pewno już tak. Myślę, że swoją postawą w rundzie jesiennej zapracowałem przynajmniej na rozpoczęcie jakichkolwiek rozmów o nowej umowie. Cóż, widocznie jest to dla nich powierzchowna sprawa – dziś jest, za pół roku go nie będzie i tyle.

Wychodzi w takim razie na to, że żadnej długofalowej wizji budowania klubu w Białymstoku po prostu nie ma.
Nie można tak powiedzieć, skoro najstarszy zawodnik z pierwszej drużyny jest z rocznika ’83, więc ma dopiero lekko 30 lat.

Dawid, ale my nie mówimy o wieku podstawowej „11” Jagiellonii tylko o kwestii przedłużenia kontraktu, albo chociaż podjęciu rozmów, z czołowym piłkarzem tego sezonu.
I co ja mam ci powiedzieć? Klub stawia na młodych, ale wydaje mi się, że jeśli chce jakiegoś młodego zdolnego zawodnika wypromować, to nie obędzie się to bez obecności w zespole kilku starszych i bardziej doświadczonych piłkarzy.

Chyba podobnego zdania są kibice w Białymstoku, bo na forach można znaleźć sporo opinii fanów domagających się nowego kontraktu dla ciebie. W podobnym tonie wypowiadali się kibice na niedawnym spotkaniu z trenerem Stokowcem
Cieszę się bardzo i mogę im tylko za to podziękować, ale to niestety nie oni mają podpisać ze mną ten nowy kontrakt.

Jasne, ale to też świadczy w jakimś stopniu o twojej dzisiejszej pozycji w Jagiellonii. Albo może raczej o tym jaka ona powinna być, bo z tego co mówisz, to nie wszyscy traktują cię w Białymstoku poważniej.
Może działacze po prostu nie widzą sensu w tym, żeby przedłużać ze mną umowę? Może mają już kogoś upatrzonego i tyle.

Wierzysz w to? Ja nie bardzo.
Nieistotne, czy w to wierzę. Złego słowa na klub powiedzieć nie mogę. Nawet nie wypada.

Ty o umowę prosić się nie musisz, bo rundą jesienną wypracowałeś sobie naprawdę dobrą pozycję w negocjacjach. Jak nie ten klub to inny.
No dokładnie. W każdej chwili mogę usiąść do negocjacji i pójdę do tego klubu, który będzie mnie po prostu chciał. Nie ma co ukrywać, moim sporym atutem jest również to, że nie trzeba za mnie płacić, ekwiwalenty też nie wchodzą już w grę, więc nic tylko siadać i rozmawiać.

Ale raczej nie trafi ci się oferta od jakiegoś chińskiego miliardera.
Widzisz, w każdej chwili wszystko może się odwrócić. Krzysiek zagrał dobrą rundę, został jakoś przez tych Chińczyków dostrzeżony i dostał dobry kontrakt w miejscu, w którym pewnie każdy z nas chciałby przez jakiś czas pobyć. Czego chcieć więcej?

Dobry kontrakt to akurat w tym wypadku mało powiedziane. Rozumiem w takim razie, że chętnie wybrałbyś się na trzy lata do Chin, żeby ustawić się na całe życie?
Musiałbym to obgadać z żoną, która jest obecnie w ciąży, ale gdyby nie miała nic przeciwko, to na 100 procent bym wyjechał. Kto by nie skorzystał?

Tylko głupek. Szczerze mówiąc nie sprawiasz wrażenia, jakbyś za wszelką cenę chciał zostać w Białymstoku.
Biorą spokojnie pod uwagę odejście z klubu, bo muszę myśleć o tym, że rodzina mi się powiększa i trzeba o nią zadbać. Zagram tam, gdzie mnie będą chcieli. Jak pojawi się jakaś konkretna propozycja, to usiądziemy z żoną i podejmiemy decyzję.

Przede wszystkim musisz brać pod uwagę fakt, że masz 28 lat, więc dla ciebie to już ostatnia szansa na dobry kontrakt. Nie możesz sobie też pozwolić na zbytnią wybredność.
Też mi się tak wydaje. Ł»ycie piłkarza trwa zbyt krótko, żeby lekką ręką odrzucać kluby, które cię chcą. Masz właściwie tylko 15 lat, żeby godnie zarobić, a ja mam duży szacunek do piłki przez te wszystkie kontuzje. Zastanawiali się teraz w mediach czy Dominik Furman powinien odchodzić czy jednak poczekać. Dla mnie to jasne jak słońce, że powinien się na wyjazd zdecydować, bo drugiej takiej szansy może już nie otrzymać. Stolarski z Wisły tak samo. Czytałem, że ma ofertę z Juventusu. Słyszysz to? Z Juventusu! Od razu powinien pakować walizki, bo nawet jak nie zaszaleje w Serie A, to i tak bardzo się rozwinie i poukłada piłkarsko (rozmawialiśmy zanim Paweł podpisał umowę z Lechią – dop. SK). Narzekają wszyscy, że Wolski nie gra w mojej kochanej Fiorentinie – kurde, aż mu zazdroszczę, bo uwielbiam ten klub – ale on i tak wróci tutaj kiedyś dużo lepszy, zobaczysz.

Marzy ci się jeszcze po cichu transfer zagraniczny? Zegar tyka, więc jak nie teraz, to pewnie nigdy.
Nie wykluczam. Na pewno bardzo chciałbym zobaczyć jak to wygląda zagranicą, bo mam tylko obraz z Zagłębia i Jagiellonii. Gdyby tylko pojawiła się oferta, to mocno bym się nad nią zastanowił.

Ciekawa wiosna szykuje się w Jagiellonii. Na razie plan został wykonany i miejsce w ósemce macie po tych 21 kolejkach, ale grupa pościgowa jest naprawdę liczna.
Jesteśmy na granicy tej ósemki i kilka zespołów plącze się w granicach trzech punktów. Mam nadzieję, że uda nam się odpowiednio wcześniej wejść do grupy mistrzowskiej, ale może się zdarzyć tak, że w ostatnim meczu z Piastem zagramy o wszystko.

O samo przeskoczenie do górnej połówki tabeli możecie walczyć np. ze Śląskiem, kolejnym z zespołów, którego wyniki – podobnie jak w waszym przypadku – zależą w największym stopniu od dyspozycji jednego zawodnika.
Śląsk dla mnie jest w ogóle dużym zaskoczeniem tego sezonu. Bardzo solidny klub mający w składzie zawodników, którzy w większości zespołów bez problemu znaleźliby miejsce w jedenastce.

Pewnie tak, tylko co z tego, skoro gra i przede wszystkim wyniki opierają się na jednostce.
No obecnie tak to wygląda, bo Sebek Mila nie doszedł jeszcze po kontuzji do swojej optymalnej formy, więc wszystko zależy od Paixao. Dziwi mnie to akurat w przypadku Śląska, bo tam kadra jest naprawdę mocna. Większość klubów nie ma grupy 20 wyrównanych zawodników i dziury musi łatać zdolną, ale nieograną jeszcze młodzieżą, czego jesteśmy chyba dobrym przykładem.

Zaczęli grać na fortepianie, zrobiło się miło i przyjemnie, więc zostawmy na chwilę piłkę i pogadajmy trochę prywatniej. Z tego co wiem, nie jesteś gościem rozprowadzającym towarzystwo po mieście.
Zdecydowanie nie jestem typem, który chodzi po dyskotekach i lubi balować. Lubię przede wszystkim kłaść się spać o normalnej godzinie i wstawać stosunkowo wcześnie. Jeśli mamy jeden trening, to zrobię sobie drugi, pójdę na siłownię, albo wyjdę pobiegać. A od klubów wolę kawiarnie i dobrą kawę z żoną na rynku.

Ale nie uwierzę, że nie spróbowałeś kiedyś podbić miasta.
Nie no, kiedyś się pewnie zdarzyło. Nawet z żoną byłem na dyskotece, ale jak rano wstałem po nieprzespanej nocy, to nie czułem się na treningu zbyt komfortowo. To po prostu nie dla mnie.

Z żoną na dyskotekę poszedłeś?
No, a co? (śmiech) Ona chciałaby częściej wychodzić, ale co ja poradzę, że wolę przysłowiowe ciepłe kapcie i telewizor? Zawsze jej mówię, że jak chce, może sama gdzieś pójść i ja po nią później przyjadę, ale i tak zostaje ze mną. Wszystko sprowadza się do tego, że lubię spać w normalnych porach, żeby później dobrze wykorzystać dzień.

Właśnie, wspomniałeś o tym, że robisz sobie drugi trening. Wszystko we własnym zakresie?
Jasne, że tak. Bardzo lubię pracować sam. Poza tym, jak widzisz, nie dysponuję super warunkami fizycznymi. Bazuję na szybkości i dynamice, więc muszę regularnie ćwiczyć na siłowni, żeby tego atutu nie stracić.

Piłkarze często powtarzają, że nie mogą zbyt dużo ćwiczyć, bo właśnie wtedy zatracą dynamikę.
Najpierw trzeba tę dynamikę mieć, żeby ją stracić. Oczywiście żartuję, a poważnie mówiąc, to wszystko trzeba robić z głową i pod okiem fachowca. Dlatego ciągle współpracuję z Michałem i wszystko z nim konsultuję. Zaraz pewnie i tak dojdziemy do tego nieszczęsnego Kamińskiego, więc powiem od razu – chłopak powinien mieć ludzi, którzy go w klubie pokierują i wyjaśnią, co i jak ma robić.

Bura dla Kamińskiego, bo sam też mógł o siebie zadbać szukając jak ty specjalisty na własną rękę, ale nagana dla klubu też.
Dziwne to wszystko, bo przecież Marcin ma tam kogo podpatrywać. Maniek Arboleda wygląda przecież pod tym względem znakomicie. Ale przypomniało mi się w ogóle przy tym całym zamieszaniu, jak za juniora, miałem chyba wtedy z 16 lat, spotkałem na lotnisku w Mediolanie Clarence Seedorfa. Myślałem, że to ja mam mocno rozbudowane nogi, ale jak zobaczyłem jego łydkę… Daj spokój. Patrzyłem sobie później na zdjęcie, które z nim mam i uwierzyć nie mogłem. Nogi miał tak rozbudowane… No po prostu gladiator.

Tytaniczna praca, bo przecież wzrostem nie imponował, a strasznie trudno było mu zabrać piłkę.
Bardzo silny zawodnik. Mi też brakuje wzrostu, ale teraz już tego tak nie czuję w juniorach to wiadomo, niejedne testy się oblewało, bo zabrakło centymetrów. Ale nie żałuję, fajnie się wspomina te czasy. Byłem zresztą kiedyś tydzień na testach w Borussii Dortmund. Pamiętam, że akurat przebudowywali wtedy dawny Westfalenstadion. Zajeżdżam tam i widzę pięć drużyn juniorskich – trzy stricte niemieckie i dwie… złożone z samych Turasów. I każdy z wąsem (śmiech). No, fajnie było, potrenowałem, dwa mecze zagrałem i wróciłem.

Druga sprawa – podobno bardzo nie lubisz mediów i gdyby to tylko od ciebie zależało…
…to nie. Jakby to ode mnie zależało wolałbym, żeby nikt nie dzwonił.

Z czego wynika to negatywne nastawienie?
Nie wiem z czego. Wolę robić swoje na boisku. Raz lepiej, raz gorzej, ale jednak na boisku, a nie w mediach. Nie lubię błyszczeć w gazetach. Poza tym to naprawdę denerwujące, że zagram dwa dobre mecze, strzelę dwie bramki i telefon dzwoni non stop. Czasami trzeba go po prostu wyłączyć.

Kamer też zbytnio nie lubisz. Powiedziałeś zresztą kiedyś, że podchodzisz tylko dlatego, że wymaga tego umowa ze sponsorem. Coś na zasadzie przykrego obowiązku.
Nie mówię, że przykrego, ale jednak obowiązku. Nie sprawia mi to przyjemności, ale traktuję to jak część swojej pracy. Jest obowiązek udzielania wywiadów w przerwie i po meczu, więc nie odmawiam, bo później mógłbym dostać karę.

Trochę trudno uwierzyć, że nie było żadnej konkretnej sytuacji w przeszłości, która zniechęciła cię do mediów. Zawsze odbierasz telefon, a na wywiad też bardzo chętnie się zgodziłeś.
Nie było żadnej takiej sytuacji. Po prostu tego nie lubię. A że mimo to bez problemów zgodziłem się na wywiad? Słuchaj, jeśli ktoś dzwoni raz na jakiś czas, to nie ma sprawy, rozumiem. Ale jak ktoś wydzwania natarczywie co pięć minut w niedzielę o 12, kiedy ja mam dzień wolny i jem z rodziną obiad, to jest to jednak irytujące i można się wkurzyć, a takie przypadki się zdarzają. Ja rozumiem, że media pracują 24 godziny, ale zawodnik powinien mieć dzień, w którym może odpocząć. Dziennikarz może przyjechać na mecz, obejrzeć go z trybun i po nim spokojnie ze mną porozmawiać. Piłkarz nie zawsze musi być online.

Gorzej jak dziennikarze meczu nie oglądają.
A wy oglądacie wszystko?

Jasne, nie mamy wyjścia. Inaczej trudno byłoby dobrze pisać.
Kurczę, podziwiam. Jak są maratony z Ekstraklasą i Ligą Mistrzów, czyli nie ma nawet dnia bez piłki, to ja już w połowie odpadam i muszę gdzieś wyjść, żeby od tej piłki odpocząć.

Na koniec chwilę o twoich przebojach z trenerami, bo słyszałem dwie historie, które trzeba zweryfikować. Na początek kompromitacja i dość upokarzająca zmiana w przerwie.
Jan Urban. Oj, on to potrafił zmazać piłkarza. Pamiętam ten mecz, ale mam od razu coś na swoją obronę. Noc wcześniej w ogóle nie mogłem zasnąć. Kręciłem się z boku na bok i nijak nie mogłem usnąć. Dramat. Wstałem rano i czułem się fatalnie, a mecz na dodatek był jakoś po 13. Ł»aden redbull, kawy i inne pobudzacze nie pomogły. Snułem się po boisku jak cień i rzeczywiście już w przerwie dostałem zmianę. Przykra sprawa dla każdego piłkarza, ale pretensji mieć nie mogę, bo zasłużyłem.

Nie tak dawno w podobnym tonie młodego Filipa Jagiełło z Zagłębia zniszczył w debiucie Orest Lenczyk, zmieniając go po pół godzinie.
To jest po prostu Orest Lenczyk. Też miałem go za trenera przez jakiś czas. Cuda robiłem na treningach, czułem się świetnie, wyglądałem naprawdę bardzo dobrze, ale grałem rzadko. Choćby się waliło i paliło, to następny mecz i tak zaczynałem na ławce. I tak w kółko. U niego zawsze grał jeden skład i tylko kontuzja mogła wymusić zmiany. W końcu po dwóch czy trzech meczach, w których nie podniosłem się nawet z ławki, poszedłem do niego i mówię:
– Trenerze, chcę grać. Chociaż w rezerwach.
– Na jakiej pozycji?
– Gdziekolwiek, chcę tylko zagrać wreszcie od początku.
– Nie, mów konkretnie, gdzie chcesz grać.
– Środek pomocy.

No i zagrałem. Przyjechały jakieś leszcze, a że czułem się w tamtym okresie naprawdę świetnie, to grałem na totalnym luzie. Tu krzyżaczek, tam siateczka i do przerwy dwie bramy na koncie. Wszystko mi wychodziło i nie mogłem się doczekać drugiej połowy, ale Lenczyk tylko machnął z trybun, że mam od razu iść na odnowę. Dopiero od tego momentu zacząłem u niego poważnie grać.

OK, jeszcze druga historia, o której napomknąłeś w naszej ankiecie „Weszło z butami”. Podobno jeden z trenerów oskarżył cię o sprzedanie meczu.
No było coś takiego. Strasznie słaba sprawa. To był Puchar Polski i mecz z jakimiś amatorami. Cała wieś się zmobilizowała. Miało być lekko i spokojnie, od początku napieraliśmy, ale poszła jakaś jedna akcja i bum, 0:1. Myślimy sobie: spokojnie, zaraz odrobimy. I siedliśmy na nic jeszcze mocniej, a oni znów jedna akcja i bum, do przerwy 0:2. Taki to był dzień, że nie wpadało nam absolutnie nic. Sam oddałem chyba z 15 strzałów, ale głównie to połamałem gałęzie na drzewach za bramką. Masakra. No i wtedy była bardzo ostra bura od trenera i to oskarżenie, że niby mecz sprzedałem.

Jak się nazywał ten trener?
To było tak dawno, że nie ma już sensu o tym mówić. W każdym razie odpadliśmy po porażce 1:3, ale meczu nie sprzedałem.

Rozmawiał SEBASTIAN KUŚPIK

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama