Wrodzona złośliwość nakazywałaby nam napisać, że oto dziś Legia wyszła na przeciw oczekiwaniom kibiców i po wielu miesiącach poszukiwań w końcu znalazła napastnika. Chcieliście, drodzy fani Murzyna, to macie. Takiego, który jest w sile wieku – co prawda od jakiegoś czasu w dołku, ale w przeszłości zdołał już udowodnić swój potencjał. I nieważne, że ten dołek od nadmiaru kilogramów i litrów przetoczonego alkoholu rozmiarami przypomina rów mariański. Legia rzutem na taśmę uprzedziła Kolejarza Stróże, podając rękę zakurzonemu jak stary mebel z kanciapy Dawidowi Janczykowi.
Czy byłemu zawodnikowi CSKA Moskwa uda się jeszcze wrócić do w miarę poważnej piłki? Gdyby decydowała etykieta ulubionego napoju, odpowiedź mogłaby być tylko jedna: na 40 %. Ale na moment zachowajmy odrobinę powagi. Odbudowanie gościa, który przez długie miesiące jeżeli biegał, to do monopolowego i z powrotem – graniczy z cudem. Naszym zdaniem piszemy o zadaniu niewykonalnym, trudniejszym nawet od odbudowania Warszawy po wojnie. Czasu nie zostało dużo, a same dobre chęci i pieniądze nie wystarczą.
Janczyk pojawił się dziś na treningui trzecioligowych rezerw Legii. Razem z pozostałymi legionistami przechodził testy. Kiedy o ich wyniki zapytaliśmy trenera Jacka Magierę, ten nabrał wody w usta, po czym odpowiedział krótko: – Wiele pracy przed nim. Oj, wiele…
Gdyby niespełna 27-letniego byłego piłkarza udało się przywrócić do świata żywych, bylibyśmy świadkami ósmego cudu świata. Magiera razem ze specjalistą od treningów indywidualnych Kazimierzem Sokołowskim kandydowaliby już nie do miana szkoleniowców, a znachorów. Bo intuicja podpowiada nam, że Dawid to bardziej kandydat do zakładu między Krzysztofem Stanowskim i Czesławem Michniewiczem, w którym i tak przecież nie uchodziłby za faworyt…
Cóż, w sumie jedną korzyść udało się Legii osiągnąć już teraz. Młodzi na własne oczy zobaczą, co się dzieje, kiedy piłka schodzi na dalszy plan.
Fot.FotoPyK