Dyrektorzy sportowi polskich klubów są w równym stopniu podatni na modę jak uczennice gimnazjum. Kilka lat temu padło hasło: Holandia, i w Ekstraklasie hurtem pojawili się Tshibamba, Suart, Voskamp, Benson i van der Biezen. Gdy w Szczecinie zaskoczył Akahoshi, to nadciągnęły posiłki w postaci Saito, Murayamy, Matsuiego i za chwilę Tsubasy Nishi. Nawet Haitańczycy nad Wisłę trafili w dwupaku, a po udanej rundzie pewnie dojadą kolejni. Innym modnym miejscem do poszukiwania piłkarzy staje się dziś Szkocja. Po letnich transferach Henrika Ojamy i Barry’ego Douglasa do Polski ma szansę trafić Tom Hateley, który testowany jest przez Śląsk Wrocław.
24-letni Anglik z monakijskim paszportem kojarzony jest głównie z występami w szkockim Motherwell. W drodze do Wrocławia zaliczył jeszcze międzylądowanie w angielskim League One w klubie Tranmere Rovers, gdzie podpisał krótkoterminową umowę i kariery nie zrobił. Dla angielskiego trenera był jedynie zapchajdziurą. Dziwne, tym bardziej, że gdy mocniej wsłuchamy się w głosy dochodzące ze Szkocji, mamy obraz solidnego ligowca, najpierw z tamtejszego średniaka, a po degradacji Rangersów, wręcz drużyny numer dwa w kraju Bravehearta. Równie zagadkowe jest jego odejście z Motherwell. Najpierw klub zwlekał z nową propozycją kontraktu dla niego, a później piłkarz utrzymywał, że woli wrócić do ligi angielskiej (choć inna wersja mówi, że nie chciał zgodzić się na znaczne obniżenie pensji). W rezultacie długo pozostawał bez klubu, a fani Motherwell rozpoczęli szeroko zakrojoną akcję poszukiwawczą piłkarza. Na Twitterze powstał specjalny hashtag #whereistomhateley.
Co prócz tego wiemy o Tomie Hateleyu? Przede wszystkim, że jest z „tych Hateleyów”. Jego ojciec był świetnym napastnikiem, występującym m.in. w Portsmouth, Milanie, Monaco, Rangersach i QPR. W reprezentacji Anglii zagrał 32 razy, w tym na Mistrzostwach Świata w 1986 roku. Za strzelanie bramek odpowiadał również jego dziadek – Tony Hateley, który trafiał chociażby dla Aston Villi, Chelsea czy słynnego Liverpoolu Billa Shankly’ego. Tom strzelanie powinien mieć we krwi i pierwsze kroki w piłkarskim świecie rzeczywiście stawiał jako napastnik. Trenerzy jednak szybko sprowadzili go na ziemię i znajdywali mu miejsce w innych sektorach boiska. Sam piłkarz szybko zaakceptował swoją rolę: – Nie jestem napastnikiem i naprawdę nie czuję presji, by mieć długie włosy i strzelać bramki, jak robił to mój ojciec.
Wszyscy podkreślają, że jego największą zaletą jest uniwersalność. Najlepiej czuje się jako defensywny pomocnik, wystawiany był często na prawej obronie, od biedy może także występować na prawym skrzydle. Jak większość Wyspiarzy – jest silny, wybiegany i lekko toporny technicznie. Do tego ma nieźle ułożoną stopę – co ważne – prawą, więc egzekwując stałe fragmenty (w czym jest dobry) może stanowić solidne uzupełnienie dla lewonożnych: Mili, Dudu i Kaźmierczaka. Podsumowując, z takim CV w polskiej lidze powinien odnaleźć się bez problemu. Jeśli nie, to chętnie dołączymy do akcji #whereistomhateley.

