Oby to była wyłącznie selekcja negatywna…

redakcja

Autor:redakcja

15 listopada 2013, 22:07 • 3 min czytania

Ten mecz był tak mało istotny, że sami się sobie dziwimy, że go w ogóle obejrzeliśmy, zamiast w tym czasie grać w sudoku, rozwiązywać krzyżówki, oglądać słowackie seriale obyczajowe, albo zwyczajnie gapić się w sufit. Jeszcze bardziej dziwimy się, że nie brakowało ludzi, którzy z własnych pieniędzy kupili bilety i w ten nie najcieplejszy wieczór wybrali się na stadion. Przecież to zwykła gierka treningowa, niezobowiązujący sparing służący – taką mamy nadzieję – przede wszystkim do tzw. selekcji negatywnej. Najbliższy mecz kadry należałoby obejrzeć dopiero gdzieś tak za rok, gdy po raz pierwszy przyjdzie drużynie Adama Nawałki grać o punkty.
Największy plus jest taki, że Polska przegrała (i to dość haniebnie), więc selekcjoner nie wpadnie w stan samozadowolenia i nie pomyśli, że jest na dobrej drodze, by osiągać sukcesy w eliminacjach mistrzostw Europy. Im więcej łomotów w najbliższym czasie, im bardziej będą wstydliwe – tym lepiej. Ten dzisiejszy był naprawdę wstydliwy, bo przecież Słowacja to drużyna, która z ostatnich jedenastu meczów wygrała jeden, a w tym czasie zremisowała z… Liechtensteinem. Przydałoby się też trochę rozsądku wśród kibiców, którzy zamiast wciąż chodzić na mecze, mogliby zostać w domach. Bez wbijania piłkarzy w głupią dumę i w poczucie, że „cały kraj ich kocha i na nich liczy”.

Oby to była wyłącznie selekcja negatywna…
Reklama

Od momentu ogłoszenia nazwiska nowego selekcjonera reprezentacji Polski tonowaliśmy nastroje. Tonowaliśmy je, gdy wyszydzano powołania Kosznika czy Leszczyńskiego, tonowaliśmy je również dziś, gdy przez wszystkie przypadki odmieniano rzeczownik „otwarcie”. Nowe nadzieje, nowe oczekiwania, nowy zespół, kompletnie czysta karta – emocjonowali się kibice od Zielonej Góry po Rzeszów, od Olsztyna po Wałbrzych. Gdy zapowiadaliśmy mecz, trzymaliśmy fason. Napisaliśmy, że wiara w gruncie rzeczy jest dość irracjonalna, bo przecież nie przypominamy sobie, by wraz z Nawałką do składu dołączył Lionel Messi, pamiętaliśmy również, że w obronie nadal mamy raczej Bory Tucholskie, niż Mur Chiński.

Pozostanie zagadką, co kierowało tymi, którzy sądzili, że duet Kamiński-Jędrzejczyk jest w stanie kogokolwiek powstrzymać. Co kierowało tymi, którzy uwierzyli że Olkowski choćby stylem gry – bo przecież nie umiejętnościami – będzie przypominać Piszczka? Dlaczego nagle kwartet ofensywny Błaszczykowski-Lewandowski-Mierzejewski-Sobota miał zagrać lepiej, niż kilka tygodni wstecz? Polacy zagrali tak jak uwielbiają – ruszyli troszkę do przodu, dodali trochę pozorowanego, chaotycznego pressingu, nieco efektownie wyglądających zrywów na skrzydłach i… kompletną masakrę w defensywie. Zagrania na minę, krycie siebie nawzajem, przy jednoczesnym ignorowaniu atakujących rywali, bezład w wyprowadzaniu piłki, absolutna bezradność, gdy trzeba przejść do ataku pozycyjnego…

Reklama

No i specjalność zakładu. Błędy indywidualne, kiksy, potknięcia, poślizgnięcia, to wszystko, co pozwala potem snuć scenariusze: „gdyby nie…”. Niestety, w meczu ze Słowacją nie uda się wyprowadzić nawet tradycyjnego „gdyby Wawrzyniak się nie poślizgnął”. Zostaliśmy obnażeni, zdemaskowani, przeczytani, zmieleni i wypluci. Słowacja rozpracowała nas, jak doświadczony bokser ulicznego szczawika. Hamsik, Stoch, cała ofensywa naszych dzisiejszych rywali traktowała obrońców jak szkolne popychadła, których nie wystarczy minąć – trzeba jeszcze perfidnie ośmieszyć. Pod drugą bramką – spokój. Opanowanie. Wyczekiwanie, aż Polacy sami wybiją piłkę w aut, źle przyjmą, oddadzą bez walki.

– Ale paczuszka z tej Słowacji – pomyślał niejeden kibic, przyglądając się jak Hamsik mija kolejnych obrońców. Tak, paczka nie z tej ziemi, która – przypomnimy to raz jeszcze – w ostatnich jedenastu meczach wygrała raz, a w międzyczasie zremisowała z Liechtensteinem.

Graliśmy jak zawsze, przegraliśmy jak zawsze. Co prawda lamentować nie warto – Nawałka dopiero rozpoczyna pracę i jeszcze przez jakiś czas będziemy apelować o spokój i stworzenie warunków do rzetelnego budowania własnego zespołu, ale oglądanie takiej gry do najprzyjemniejszych nie należy. To tylko niewiele znaczący sparing, nie mamy zamiaru płakać i rozdzierać szat. Z drugiej strony, jeśli Faken wszystko dobrze zanotował – gorzko zapłakać może sam Nawałka, wertując zeszyt i rozmyślając co by było, gdyby nadal Olkowskiego posyłał do krycia skrzydłowych Podbeskidzia i Ruchu Chorzów…

Fot.FotoPyk

Najnowsze

Ekstraklasa

Pamiętacie transfery Efforiego? Haditaghi: „Fałszywe faktury”

redakcja
0
Pamiętacie transfery Efforiego? Haditaghi: „Fałszywe faktury”
Ekstraklasa

Pogoń Szczecin ma oko na snajpera. Wymiata w Lidze Konferencji

redakcja
1
Pogoń Szczecin ma oko na snajpera. Wymiata w Lidze Konferencji
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama