Nie ma nic krótszego niż pamięć kibica. Nic bardziej niewytłumaczalnego od jego niegasnącej nadziei, budzącej się wściekle do życia jak tylko pojawi się choćby najmniejszy cień szansy. Dziwne, że jako naród tak bardzo lubimy rozpamiętywać nasze mniejsze i większe tragedie. Co chwilę taplamy się w burzliwej historii, w wojnach, w porażkach. Ogólnie, jakoś tak lubimy… nie wierzyć. W polityków nie wierzymy, bo przecież złodzieje i kłamcy. W nowy wybory nie wierzymy, bo i tak do koryta dorwą się tacy sami jak wcześniej. W gospodarkę wierzymy? No, większość nie wierzy. Patrz wyżej – bo złodzieje i kłamcy, a do tego biurokracja, bezrobocie, brak perspektyw, te sprawy. To może chociaż w sportowców? W piłkarzy? O, w tych to o dziwo od czasu do czasu wierzymy. Choć trudno racjonalnie wyjaśnić – dlaczego.
Po porażkach jesteśmy wiecznie zdziwieni. Jak do tego doszło? Jak to się mogło wydarzyć? Przecież taka obiecująca drużyna. I piłkarze w poważnych klubach, i ten Lewandowski co strzelał Realowi tyle razy. I Kuba – kapitan. W ogóle trzej muszkieterowie z Dortmundu i klasowi bramkarze. Do tego przeciwnik jakiś taki przeciętny, nic tylko go ogolić do zera. Tylko ta rzeczywistość… Wiecznie nas zaskakuje. Przed meczem na odwrót. Zawsze silni – przynajmniej silniejsi niż jeszcze parę dni wcześniej, gotowi i zwarci. Teraz to już musi się udać. Musiała nastąpić jakaś pomyłka, błąd w sztuce. Zaraz wszystko da się odkręcić.
Uwielbiamy te „nowe otwarcia”.
Nowe eliminacje, nowe cele, nowe nadzieje. Nowy selekcjoner to już w ogóle wymarzony scenariusz. Bo nowy na pewno wszystko posprząta. Niby na boisku dupy dają w pierwszym rzędzie piłkarze, nie selekcjoner. Ale społeczeństwo jakby brało za pewnik, że to nie zawodnicy do bani, tylko jednak trener dupa wołowa, nie poustawiał wszystkiego jak trzeba. Przyjdzie następny, przestawi dwa klocki, zagoni do pracy i wreszcie ruszymy do przodu. W Smudę na początku wierzono, bo w lidze robił wyniki, miał nosa, ogólnie – najlepszy kandydat po Leo. W Fornalika wierzono, bo przy Smudzie wyglądał jak prezes MENSA i można się było spodziewać, że wszystko ułoży z głową, a nie bez głowy, jak Franek. Teraz wierzy się w Nawałkę, bo skoro Fornalikowi zabrakło charakteru, charyzmy, to ten zdaje się być idealny. Piłkarze? Dadzą radę, grunt to ich poprowadzić i poprzedzić to sensowną selekcją. Taka to kibicowska logika, każdego czasem dopada.
Aż chciałoby się na moment zatrzymać i zadać pytanie: „o co w tym wszystkim chodzi?”. Ale zatrzymać się trudno. Czas goni. Pierwsze spotkanie za pasem, zgrupowanie już w toku, powołania dawno wysłane. Show must go on. I to z przeświadczeniem – nie do końca wiadomo z czego płynącym – że jego najnowszy odcinek musi być znacznie bardziej owocny i przyjemniejszy niż każdy poprzedni. Media też uwielbiają nowe rozdania. Wbrew obiegowej opinii, sukces sprzedaje się lepiej niż klęska. E tam klęska – codzienność i nuda.
Nawałka, trzeba przyznać, póki co idealnie się w ten trend optymizmu wpisuje. Do tego stopnia wlewa nadzieję, że nawet trzynaście krajowych powołań nie burzy ogólnego spokoju. To nic, że obok siebie w jednym rządku stają Marciniak, Kosznik, Pazdan, Mączyński, Leszczyński… To nic, że jakiś żartowniś przylepił im łatki reprezentantów narodu. Póki nie rozegramy pierwszego spotkania, obroni się wszystko. Kadrowicze często narzekają na bezwzględne media czyhające na każde potknięcie, na surowe oceny, bezpardonowe komentarze i opinie tych, którzy „nigdy nie kopnęli piłki, a wiedzą najwięcej”. Ale to też nie jest ten moment. Gazety też (znów? jeszcze? jak długo?) żyją nadzieją. Zaczarowane nowym rozdaniem…
Kuba apeluje, że trzeba dać szansę nowym kolegom.
Nawałka zaraża nas optymizmem – mówi Lewandowski.
Chcemy zapomnieć o porażkach – dorzuca Krychwiak.
Przegląd pisze, że czas zdjąć klątwę Wójcika.
Wreszcie Fakt bije po oczach tytułem: Nadszedł czas wygrywania!
Nawałka hipnotyzuje swoimi planami, słowami, zaangażowaniem w treningi, nawet całym niepisanym zbiorem reguł i zasad. Póki nie poprowadził drużyny w ani jednym spotkaniu, póki nie poniósł żadnej porażki, idealnie wpisuje się w nastrój nadziei. I oczywiście jemu trudno o to czynić zarzuty – on akurat wierzyć musi naprawdę. Inaczej cała ta jego robota nie miałaby sensu.
Jesteśmy równo miesiąc od ostatniej porażki na Wembley, wieńczącej kilkanaście nędznych miesięcy Fornalika, poprzedzonych równie „spektakularną” kadencją Smudy. Trzydzieści dni przerwy, jeden nowy człowiek za sterem i kilku świeżych ligowców do testów sprawiło, że znów jesteśmy głodni sukcesów i jakby bardziej gotowi do podbijania świata. Trzydzieści dni, a statystycznemu kibicowi jakoś łatwiej dziś wierzyć, że Lewandowskim tym razem kopnie w bramkę, nie ponad, że Mierzejewski będzie rozgrywał i podawał inaczej niż wcześniej, a w obronie nie będzie dłużej chaosu, nawet jeśli ma w niej grać Kosznik.
Niech już nikt lepiej nie mówi, że żyjemy w krainie piłkarskich smutasów, czekających wyłącznie na wpadki. Polak – kibic uwielbia nowe rozdania. Niepewność. Ona, nie wiedzieć czemu, zawsze daje nadzieję.
Fot. FotoPyK