Lech Poznań wygrywa po meczu, który określilibyśmy słowami „bez szału”. Można dodać: wygrywa psim swędem. Jeśli zdarzają się zwycięstwa, które zamazują obraz, to zdecydowanie było właśnie jedno z nich. „Kolejorz” grał fatalnie i przez większą część meczu robił za tło dla Górnika Zabrze. Ostatecznie wygrał, bo ktoś się zdrzemnął (także sędzia boczny), bo udało się wykorzystać rzut rożny, bo to, bo tamto. Ale na pewno nie dlatego, bo dobrze grał w piłkę i na trzy punkty w pełni zasłużył. Już przed przerwą goście powinni „zabić” to spotkanie, a teraz mogą sobie tylko pluć w brody, że tego nie zrobili. Przegrali wygrany mecz.
Poznański zespół tkwi w marazmie, co widać gołym okiem. Chociaż sformułowanie „marazm” sugeruje, że to stan tymczasowy, a można się zastanawiać, czy czasem Lech pod wodzą Mariusza Rumaka taki po prostu nie jest permanentnie – nudny, przewidywalny, nędzny. Wyczerpała się cierpliwość dużej grupy kibiców, którzy skandowali: „To zwycięstwo nic nie zmienia, Rumakowi do widzenia”. Oni widzą, że ta drużyna się nie rozwija, w żadnym elemencie nie robi postępów, że nie potrafi zdominować nawet znacznie słabszych personalnie zespołów. Każdemu trenerowi należy dać czas, by wprowadzał w życie własne pomysły i lepił kadrę zespołu zgodnie z własnymi potrzebami, ale akurat Rumak czasu miał sporo. Oczywiście, nic się nie stanie, jeśli popracuje jeszcze do końca sezonu i jeśli wtedy ocenimy całą jego kadencję, natomiast chyba już widać, że coś z tą drużyną jest nie tak. Mówiąc krótko – nie da się zaobserwować ręki trenera, nie wiadomo, w którym kierunku Lech zmierza i jaki ma pomysł na grę. No, taki, że chce jak najszybciej przechodzić z obrony do ataku i błyskawicznie finalizować akcje. W porządku, ale to prymitywne i nawet w polskiej lidze sprawdza się dość rzadko. Naprawdę, trzeba mieć wiele życzliwości dla Rumaka, by stwierdzić, że w stu procentach wykorzystuje on potencjał swojego zespołu. Mimo wszystko, bronią go troszkę wyniki (ale tylko troszkę), ponieważ są lepsze niż sama gra. Ileż to Lech wygrał meczów takich, jak ten z Górnikiem – gdy niczym nie imponował, ale w odpowiednim momencie uśmiechało się szczęście?
Rumakowi, nie pierwszy raz, puszczają nerwy. Dzisiaj podczas konferencji ograniczył się do wypowiedzenia ledwie kilku zdań i wyszedł z sali. Podziękował wszystkim, którzy wierzą w tę drużynę i w niego, sam ogłosił, że wierzy. Wiara – piękna sprawa. Zaraz później pewnie się poszedł pomodlić.
Górnika nam trochę szkoda, bo wysoka była w tym zespole kultura gry, ale z drugiej strony frajerstwo nie popłaca. Jeśli przy tak miażdżącej przewadze schodzi się na przerwę z ledwie jednobramkową przewagą, to pretensje można mieć tylko do siebie. Przez 45 minut zabrzanie nie grali z Lechem, oni go szmacili, i to w każdym sektorze boiska. Powinni zdobyć jeszcze gole po akcjach lewym skrzydłem, prawym, no i środkiem. To naprawdę nie wyglądało na mecz drużyn występujących w tej samej klasie rozgrywkowej. Dawno nikt w Poznaniu nie poczynał sobie tak swobodnie, bez cienia respektu dla gospodarzy. Za to – mimo wszystko – brawa.
W drugim niedzielnym meczu Lechia przegrała ze Śląskiem 1:2 i należy chyba uznać, że jest to wynik sprawiedliwy. Gospodarzom prowadzenie dał Piotr Grzelczak, cudownym uderzeniem z powietrza. To akurat nic dziwnego – Grzelczak dysponuje najlepszym wolejem w ekstraklasie i znacznie więcej pożytku jest z niego, gdy uderza błyskawicznie, niż gdy próbuje piłkę przyjmować albo nie daj Boże prowadzić. Kiedyś we Francji żartowano, że Papin zdobywa tyle goli po uderzeniach z powietrza, ponieważ nie umie przyjąć piłki. My, jako urodzeni złośliwcy, moglibyśmy zapytać, czy to, co we Francji było żartem, u nas nie jest prozą życia. W każdym razie, ten element napastnik Lechii ma opanowany w niezwykle wysokim stopniu i przyjemnie się patrzy, kiedy odpala te swoje rakiety powietrze-powietrze.
Śląsk wreszcie zagrał dobry mecz (znęcania się nad Podbeskidziem nie liczymy). Przez całe 90 minut wydawał się zespołem bardziej pomysłowym, wybieganym i żądnym zwycięstwa. To ważne spotkanie dla trenera Stanislava Levy’ego, bo – gdyby ktoś nie zauważył – właśnie kończyłaby się runda jesienna, gdyby był to klasyczny sezon. I Śląsk bez trzech punktów z Gdańska kończyłby tę pierwszą rundę w dolnej części tabeli, a to przecież zespołowi, który ostatnio zawsze był na podium, po prostu nie przystoi. Dwa zwycięstwa z rzędu poprawiły jednak sytuację na tyle, że udało się wskoczyć na siódme miejsce – też niezbyt zaszczytne, ale jednak znacznie bardziej przyzwoite.
Warto zauważyć, że ciężkie chwile przeżywa Michał Probierz. Od sierpnia jego zespół wygrał tylko jeden mecz, w co aż trudno uwierzyć. Niestety, taka jest bolesna prawda – przez cały wrzesień i październik udało się ograć tylko Zagłębie Lubin, a więc drużynę, która w razie czego ogrywa się sama. W efekcie, po piętnastu kolejkach Lechia ma tylko 19 punktów. Piszemy „tylko”, ponieważ sezon wcześniej o tej porze miała 23 oczka, a jednak nikt z radości pod sufit nie skakał.


Fot. FotoPyk