Odkąd jeden z klubów ligi azerskiej na stanowisku menedżera obsadził 21-letniego chłopaka, którego jedynym kapitałem i doświadczeniem był Football Manager… Odkąd nasz dziennikarz próbował pójść śladami owego chłopaka i za pośrednictwem Weszło (w ramach żartu, rzecz jasna) publikował screeny, by dostać fuchę w ŁKS-ie… Odkąd w jednym z klubów Ekstraklasy nowy system skautingu zaczął opierać się na skali ocen obserwowanych piłkarzy 1-20, bo tak jest w popularnej grze… No właśnie, grze? Czy Football Manager to wciąż gra? Tylko gra?
Niełatwo znaleźć nam wśród znajomych osoby zajarane piłką, które w FM-a nigdy by nie grały. Ciężko wskazać wśród nich tych, którzy po objęciu Dolcanu/Partizana/Manchesteru nie straciliby kontaktu ze światem. Jeden regularnie omijał zajęcia, drugi zawalił kilka egzaminów, trzeci przesiedział wakacje przed monitorem, czwartego zostawiła dziewczyna… Ale przecież nic w tym nadzwyczajnego. Dookoła każdego z nas (a może to też my?) są ci, którzy wpadli w ten menedżerski wir po uszy. Pracują przez całą dobę i przesiadują w klubie dłużej, niż Guy Roux. Starają się dopracować każdy szczegół, minimalizując ryzyko porażki, jak Andre Villas-Boas. Innymi słowy, zafascynowani są swoją robotą jak Schaaf w Werderze i Wenger w Arsenalu razem wzięci.
– Zawsze chciałem pracować w profesjonalnym futbolu, dlatego od 2002 roku dużo czasu poświęcam grze Football Manager – oświadczył Vugar Huseynzade, kiedy dostał robotę w azerskim FC Baku. Robił to na oficjalnej, realnej konferencji, w sali wypełnionej dziennikarzami. Nam na razie zostają tylko te konferencje wirtualne, ale kto wie, co się wydarzy – w końcu ten chłopak też niczego się nie spodziewał. Pokazał jednak, że warto mieć marzenia.
Ale przecież nie o marzeniach będzie ten tekst, tylko o samym FM-ie. Tym nowym, który właśnie wszedł na rynek i który wywołuje chęć zaszycia się w czterech ścianach przynajmniej na te kilkanaście dni. Zagrać kilka sezonów, zdobyć mistrzostwo, wygrać krajowy puchar, osiągnąć sukces na arenie międzynarodowej, wypromować kilka perełek i wrócić do rzeczywistości. Największy problem – jak już zagospodarujecie odrobinę czasu – jest z tym ostatnim…
Przyznajemy od razu, z pisaniem takich tekstów zawsze mamy problem. Bo jak tu produkt pochwalić, będąc naprawdę pod jego sporym wrażenie, żeby nie wyszło to na paskudną reklamę (choć wy i tak już wiecie, że to reklama, zresztą słusznie)? Tym bardziej, że ten, kto ma kupić, bo kręcą go te tematy, to kupi, a nasza rekomendacja niczego nie zmieni.
Football Manager 2014 wciąga. Czy bardziej, niż ten poprzedni – chyba tak, choć podobne wrażenie mamy właściwie co roku. Tym razem wiemy przynajmniej dlaczego: w oczy rzuca się bardzo wygodny interfejs. Wszelkie informacje dostajemy w sposób przejrzysty, a będąc w centrum zarządzania klubem wiele czynności mamy pod ręką. Ł»eby wziąć udział w spotkaniu z dziennikarzami, nie przenosimy do specjalnego menu. To samo przy negocjowaniu kontraktów czy składaniu ofert transferowych.
Rozbudowano element wydawanych piłkarzom poleceń – są lepiej dopracowane i przede wszystkim mogą się wykluczać. Jeśli zamierzacie utrzymywać się przy piłce, to nie możecie grać na aferę, wymieniać więcej bezpośrednich podań i wrzucać w pole karne. Jeśli będziecie szukali gry, wyklucza to opcje większej dyscypliny czy trzymania się pozycji. I tak dalej…
Unowocześniony został też silnik 3D i ciężko czepiać się inteligencji piłkarzy poruszających się po boisku. Widać tu dbałość o szczegóły, o różnorodność przy sposobie, w jaki padają gole (wcześniej mówiono o sporej powtarzalności). Wiadomo, FIFA to nie jest, ale postępu trudno nie dostrzec. Zresztą, nam też przy bramkach zdarzyło się zakrzyknąć grzywaczowe „Ale pierdolnął!”.
A co w samej grze? Już na początku, w letnim okienku transferowym słowa Romana Kołtonia okazują się nadzwyczaj prorocze – tak, dokładnie, słynne „a czemu nie do Barcelony?” usłyszeli w samej Barcelonie i wzięli sobie te słowa do serca, ściągając Roberta Lewandowskiego. Na dzień dobry Widzew przejmuje Jerzy Kowalik (?), a Legia oczywiście szuka frajera, który wziąłby Sulera, choćby na wypożyczenie, płacąc mu połowę pensji. Z wolnego transferu dostępni (i w miarę chętni do polskiej ligi) są Mpenza, Nuno Gomes i Babić, a Football Manager to też jedyna możliwość, by skontaktować się z Dawidem Janczykiem.
W pierwszym sezonie najlepszym trenerem zostaje Orest Lenczyk, a jego Zagłębie sięga po mistrzostwo, wyprzedzając Legię zaledwie o punkt. To dobra okazja, zwłaszcza dla tych mniej zorientowanych, by zobaczyć jak w praktyce wygląda podział punktów po sezonie zasadniczym i rozróżnienie na grupę mistrzowską oraz spadkową. Rumaka z siodła ściąga Christo Stoiczkow, później Legię przejmuje Ricardo Moniz, Probierz (po nieudanym epizodzie w Gliwicach) wraca do Wisły, z której zwolniony zostaje Brosz. Przez trzy sezony robotę zachowują jedynie Tarasiewicz w Bydgoszczy i Kocian w Chorzowie. Widzew wciąż stawia na młodych anonimów, Zagłębie buduje potęgę (z Pawłowskim, Stępińskim i Jędrzejczykiem), Ł»yro zamiast w Ł»yrardowie, wypożyczany był tylko do Jagiellonii i Dinama Bukareszt, wiecznie młody Adam Duda w końcu się rozstrzelał, a Legia zgarnia kolejne tytuły…
Ale nie będziemy rozpisywali się już bardziej. Wracamy do gry. Wam też polecamy.

