Znać w przybliżeniu własną datę śmierci to prawdziwy koszmar. O ile nie jest się starcem, który wie, że wszystko co najlepsze już w życiowym dzienniku odfajkował i może odejść z tego świata spełniony. Ale nigdy takimi kryteriami nie pomyśli osoba, która nie dobiła jeszcze do czterdziestki. Nawet jeśli w swojej karierze grała dla czołowej reprezentacji świata, zdobywała Puchar UEFA i miliony rubli na Wschodzie Starego Kontynentu. To wszystko to mało, to wszystko to tylko ziarenko z życiowej drogi, jaką miał do przebycia Fernando Ricksen. Holender znalazł się jednak w ślepej uliczce, bo cierpi na nieuleczalne ALS…
Los jest bezlitosny, bo już rozpisał przed nim scenariusz bez wyjścia. Nie znamy się na chorobach, więc jeśli ktoś pragnie szczegółów – odsyłamy na Wikipedię. Nam wystarczy tylko wiedza, że zespół ALS nie pozostawia nadziei, atakuje komórki nerwowe mózgu i i rdzenia kręgowego. Zabija, doprowadza do zatrzymania pracy wszystkich mięśni. Niesłychanie przykre.
Zwłaszcza, że mówimy o… boiskowym bandziorze. Zaczepiał, kopał po kostkach, wrzeszczał, krzyczał, kolekcjonował kartki. Może nie był wybitny, ale z charakterem, charyzmą. Wznosił trofeum za mistrzostwo Szkocji dla „The Gers” z opaską kapitana, poźniej w Zenicie Sankt Petersburg rozstawiał kolegów po szatni. W razie czego potrafił się nawet z nimi pobić, jak z Władysławem Radimowem podczas jednego z meczów. Rywale bali mu się spojrzeć głęboko w oczy, ale zrobiła to śmierć. Zajrzała i odebrała złudzenia.
Na takie obrazki patrzy się z największym trudem, bo Ricksen wyglądał ostatnio w krajowej telewizji pierwszy raz na człowieka bez wiary, pokonanego. Ł»eby było mało – wychudzonego, wyniszczonego i nieszczęśliwego. Podczas programu 12-krotny reprezentant kraju zebrał się na odwagę i wypalił: – Jestem chory na ALS, lekarze twierdzą, że mój stan może się nagle znacznie pogorszyć – wypalił z trudem przełykając ślinę i gorzkie łzy.
To wystarczy. Niby wiadomości pocieszające Ricksena przychodzą z każdej strony, nawet od rywala zza miedzy z czasów szkockiej przygody – Celtiku. Ale co z tego, co to może zmienić w żywocie człowieka, który zdaje się wywieszać białą flagę. Bo wie, że nawet jakby mentalnie się zawziął i chciał stawić chorobie czoła, to nie ma szans. Może tylko liczyć, że przy dobrym prowadzeniu odwlecze choć trochę datę, kiedy odejdzie. Ale to nie takie proste: – Jestem alkoholikiem i nie mogę obiecać, że w takiej sytuacji nagle odłożę butelkę. Zawsze, że ta towarzyszyła mi stale podczas kariery zawodniczej. Po każdym meczu rytuał był ten sam, człowiek sięgał po alkohol i tankował do rana…
Tak głośny występ nie mógł przejść bez echa, także w Szkocji. Aktualny menedżer Rangersów, Ally McCoist zapowiedział pomoc dla swojego kolegi: – Będziemy wspierać Fernando i jego rodzinę, jak tylko możemy. Widziałem dziś obrazki z holenderskiej telewizji z jego udziałem… Oddaję serce jemu oraz jego rodzinie. Nie potrafię sobie wyobrazić przez co musi przechodzić. Nasi fani dadzą mu do zrozumienia, że jest dla nich ważny.
Co tu dużo mówić – musielibyśmy się w kółko powtarzać. Przykre, niezasłużone i dołujące.