W naturze wszystko się wyrównuje. Dziś miałeś pecha, jutro przyfarcisz. Na stadionie Jagi przed meczem zgasły jupitery, więc w trakcie gry mieliśmy jeden solidny, wyrównujący tamten półmrok błysk: akcję Nika Dzalamidze – Dani Quintana. Najpierw definicja prostopadłej piłki w tempo, cukierek, nie zagranie. Potem Quintana wyczekuje do końca Gostomskiego, tworząc kolejny materiał szkoleniowy dla juniorów. Jedynym problemem Jagiellonii było to, że odpowiedzialność za grę brało wyłącznie trzech piłkarzy: wspomniana dwójka oraz Norambuena. Ale na dzisiejszego Lecha starczyło. Białostoczanie przerywają tym samym serię pięciu meczów bez zwycięstwa w lidze.
Lech przeważał, ale miał w swoich barwach sabotażystów. Pawłowski jest póki co najbardziej przegranym zawodnikiem sezonu w tej drużynie. Chcesz policzyć jego udane mecze? Zapomnij. Jesienią można najwyżej próbować liczyć jego udane zagrania, a i to nie będzie specjalnie wyrafinowana matematyka. Raczej na palcach jednej ręki. Dziś gdy tylko dostawał piłkę, psuł, co się dało. Najczęściej dokonując złych wyborów: idąc w bezsensowny drybling, przyjmując zamiast strzelając, wrzucając, gdy była szansa do kombinacyjnej akcji. Technicznych błędów też nie brakowało, tracił piłki tak łatwo, jak Quintana pokonał Gostomskiego.
Do Hiszpana z Jagi powinien zgłosić się na korepetycje Teodorczyk. Niech nie żałuje ani czasu, ani pieniędzy, lekcje futbolu są mu potrzebne. Miał przynajmniej jedną setkę, którą powinien skończyć każdy profesjonalny piłkarz. Do tego kilka sytuacji, które poważny napastnik mógłby wykorzystać, a przynajmniej zrobić poważne zagrożenie. Parę razy, gdyby był lepiej ustawiony, po prostu musiałby trafić. Ale tak nie było, Teo był dzisiaj nie egzekutorem, ale piątym obrońcą Jagiellonii. Gdyby Quintana i napastnik Lecha zamienili się dzisiaj sytuacjami, Hiszpan miałby przynajmniej dwie bramki, a lechita… Cóż, dziś przerastało go nawet trafienie w światło bramki. Złośliwi powiedzieliby, że rośnie drugi Ślusarski. Ten zresztą też przyłożył stempel do porażki, do spółki z Hamalainenem dając Baranowi szansę na interwencję sezonu.
Lech ciągle pozostaje więc zespołem skrajnie chimerycznym (czyli po prostu słabym), Murawski póki co nie odmienił tej drużyny, choć dziś mocno pracował, by to zrobić. Miejsce numer 6, ze stratą ośmiu punktów do Legii.

Boimy się myśleć, o co w tym sezonie walczyłby Śląsk, gdyby Mila ostatecznie wyjechał do Azerbejdżanu lub MLS albo… przed czym wrocławianie musieliby się bronić. Dziś co prawda rozjechali trzecioligowca z Bielska, ale momentami, oglądając grę podopiecznych wąsatego Czecha, zastanawialiśmy się, jak to możliwe, że JEDNOSTKA ma aż taki wpływ na grę zespołu. Ł»e grając na jakichś przypadkowych ananasów spod Klimczoka, da się spędzić 45 minut bez wymienienia trzech celnych podań z rzędu. Na miejscu tych mizernych pięciu tysięcy kibiców, którzy pojawili się na stadionie, pewnie po połowie meczu byśmy go opuścili.
Co byłoby koniec końców dużym błędem.
– Piłka to prosta gra. Daję, idę, daję, idę – apelował któryś raz rzędu Mateusz Borek, tymczasem z perspektywy boiska wyglądało to inaczej: daję, tracę, walę w aut, daję, tracę, biegnę, wywracam się, daję, tracę. Jedyny moment z pierwszej części, w którym faktycznie coś się działo, to darcie ryja przez wrocławskiego gniazdowego faul Kelemena na Slobodzie tuż przed polem karnym, który jednak sędzia Stefański fatalnie zinterpretował jako symulkę. Czy miałoby to wpływ na losy meczu? Mocno wątpliwe. Fakt faktem jednak, że od tamtej pory oglądając ten mecz, czuliśmy się tak, jakbyśmy czytali anonse w telegazecie. Podobna frajda.
W szatni Śląska musiało jednak dojść do szamotaniny, może nawet do rękoczynów, bo po przerwie wrocławianie przypomnieli sobie, że grają z przeciwnikiem bez obrońców, skrzydłowych i napastnika (bo Bartlewski zszedł). Zaczęła się kanonada, po której wpadało wszystko. Tradycyjnie już pozamiatał Paixao, który do bramki dołożył asystę rodem z La Liga, formą błysnął Dudu (dwie kapitalne asysty) oraz Patejuk (trzy gole w ostatnich dwóch meczach). Śląsk tak się wręcz rozochocił, że swój „moment of brilliance“ miał nawet Cetnarski. Szkoda, że tylko moment, bo asysta przy czwartym golu naprawdę wysokiej klasy. Cztery trafienia w 19 minut.
No i to nieszczęsne Podbeskidzie… Co można napisać o tej drużynie? Ł»e witamy w pierwszej lidze i za rok będą się wozić po Grudziądzach i Niepołomicach? Banał. Dziwimy się tylko Ojrzyńskiemu, że mając jakąś markę po Koronie wpakował się na aż taką minę. To nie przypadek beznadziejny. Już nie słychać pikania. Pacjent jest w stanie śmierci klinicznej. Roślinka.

Fot. FotoPyK