Życie jak w Madrycie: a gdyby tak sprzedać Leo?

redakcja

Autor:redakcja

30 października 2013, 10:42 • 8 min czytania

Zanim połowa z Was wychłosta mnie w komentarzach, zanim niektórzy obwieszczą mnie heretykiem XXI wieku, zaproponują zmianę dealera, bądź wyślą na plan filmowy do George’a Lucasa – pozwólcie dojść do głosu. Zsuńcie szaliki z twarzy, zdejmijcie plakaty ze ścian, odsuńcie na bok wszelkie sentymenty. Teraz weźcie do ręki kalkulator, kawałek papieru, cokolwiek i zanotujcie tę liczbę: 250 000 000. Euro. Spróbujcie na krótką chwilę wcisnąć się do głowy tego biznesowego rekina Sandro i zastanowić się nad końcem świata: SPRZEDAٻĄ Messiego. Brzydzisz się tą tezą – rozumiem. Masz wątpliwości – czytaj dalej…
Plotka – bo ani Barca, ani ewentualni kontrahenci niczego oficjalnie ni potwierdzili – o wykupieniu Messiego z katalońskiego klubu wybuchła dokładnie rok temu. François Gallardo w topowej debacie piłkarskiej Punto Pelota na antenie kanału Intereconomia walnął z grubej rury: „Adidas wykłada na transfer Messiego 125 milionów euro, połowę klauzuli odstępnego. Klub, który przekona Argentyńczyka do odejścia może dodatkowo liczyć na 40-procentowy wzrost nakładów niemieckiej firmy. Zainteresowanych kupców jest trzech. Wkrótce wyjawię ich nazwy”. Nigdy tego nie zrobił. Długo jednak szperać wśród flagowych okrętów Adidasa nie trzeba było: Bayern Monachium, Chelsea i Real Madryt. Do drzwi każdego z tych klubów latem 2012 miał zapukać CEO Herbert Hainer. Każdy był podobno zainteresowany, na żaden nie zdecydował się Messi. Adidas nie odpuścił. A że gigant odzieżowy ma lepszych negocjatorów niż Messi doradców podatkowych, więc odniósł małe zwycięstwo. Leo kategorycznie zażądał (wbrew zamiarom klubu), żeby w nowym kontrakcie z Barcą (podpisanym w lutym tego roku) klauzula odstępnego został utrzymana na dotychczasowym pułapie – właśnie 250 milionów euro. Trzy miesiące temu Adidas przypuścił kolejny szturm na Argentyńczyka. Tym razem już z jednym małym i drugim trochę większym asem w rękawie – Pepem Guardiolą w matczynej Bawarii.

Życie jak w Madrycie: a gdyby tak sprzedać Leo?
Reklama

Zdaniem dziennika „El Confidencial” Adidas podejmie również trzecią próbę. Nie podda się, jak jej główny rywal Nike w walce o wyrwanie Cristiano Ronaldo z Madrytu z powrotem do Manchesteru United. Hainer stanie na głowie, po pierwsze – żeby przekonać Messiego, po drugie – żeby jedyny realny kupiec na rynku – Bayern – z interesu się nie wycofał. Chelsea wyeliminowała się sama zatrudniając Mourinho, Real od początku nie był brany na poważnie (bardzo realna groźba II wojny domowej). Adidas daje sobie czas do mundialu w Brazylii. Tam, reprezentacja Argentyny (również ubierana przez niemiecki koncern) prowadzona przez swojego kapitana, ma zdobyć mistrzostwo świata. Ostatni konkretny cel „Pchły” w karierze.

Analizując grę Argentyńczyka w tym sezonie można dojść do wniosku, że gość jak był napalony na gole i asysty, tak dalej wygląda na nienajedzonego zwierzaka. Statystycznie wypada nie gorzej niż w trzech poprzednich sezonach: w Primera Division i Lidze Mistrzów strzela gola średnio co 69 minut, wciąż ma decydujący wpływ na ofensywę Barcy. Zmianę widać jednak w zachowaniu na boisku, podejściu do meczów, relacji z innymi piłkarzami. Tato Martino po El Clasico stwierdził, że obrazek z Leo rzucanym na rożne pozycje w ataku, będzie w najbliższych miesiącach czymś zupełnie normalnym. Gdy dodamy do tego niewyobrażalne dotąd sadzanie Argentyńczyka na ławie, indywidualne treningi, chuchanie na kruche mięśnie dwugłowe uda, to wyjdzie nam doskonały, długoterminowy plan przygotowawczy do MŚ 2014. Pieczołowicie obgadany z Martino.

Reklama

Messi nie protestuje, nie grozi palcem jak mu się nie poda piłki, przestał też pouczać młodych-nieopierzonych. W meczu z Realem wygoniony na skrzydło, momentami wyłączony z łańcuchowych kombinacji Iniesty i Xaviego, gotowy był nawet na oddanie glorii i chwały Neymarowi. Leo jest świadomy, że każdy niewłaściwy ruch, każdy zbędny pokaz siły może zaprzepaścić najważniejsze marzenie. Do beatyfikacji potrzebuje jeszcze tylko tego cholernego mundialu. Ostatni przystanek, Brazylia, jaskinia lwa – tam musi być w życiowej formie. Tej misji trzeba podporządkować wszystko i… wszystkich.

Co będzie po mundialu – wygranym, lub przegranym z kretesem? Kto i co zmotywuje jeszcze Messiego do gry w Barcy? Czwarty mundial w wieku 31 lat? Szósty sezon rywalizacji z Cristiano o koronę króla strzelców? Wyśrubowanie rekordu goli w historii Primera Division z 252 do 300, lub 350? Pobicie granicy 100 bramek w Lidze Mistrzów/Pucharze Europy? Strzelenie ponad 100 goli w roku kalendarzowym? Zdobycie piątej Złotej Piłki, czwartej Ligi Mistrzów? Większość z tych granic Messi ma na wyciągniecie ręki. Jakieś inne kosmiczne cyfry i bariery, które mogłyby wzruszyć 26-letniego geniusza? Przychodzi Wam na myśl jakiś szalony rekord, który zmotywowałby Leo do dalszej gry w lidze hiszpańskiej? Do nieustannej poprawy, ulepszania czegoś, co jest przecież doskonałe. Ja widzę tylko jedno ewentualne wyzwanie – ostateczne rozprawienie się z mitem transferu Ronaldo. 250 milionów euro – największa kasa w dziejach futbolu zapłacona za najlepszego piłkarza w historii tego sportu. Widzicie oczyma wyobraźni te tytuły? Szach i mat. Pozamiatane.

Messi nie jest drugim Xavim, więc w trenerkę w Barcy po zakończeniu kariery, bawić się nie będzie. Valdesem również nie jest, nie wybierze sobie ligi/kraju biorąc pod uwagę walory kulturowo-edukacyjne optymalne dla rozwoju swojego dziecka. Jedyne, co nie ulega wątpliwości, to że Leo – jak przystało na numer 1 – domaga się zarobków na poziomie swojego talentu, statystyk i wydajności w klubowych tytułach. Od 2005 roku szefowie Barcy aż sześciokrotnie przedłużali Argentyńczykowi kontakt, za każdym razem oferując podwyżkę. Ostatnia umowa obowiązuje do 2018 roku. Jeżeli Messi nie utrzyma poziomu z lat 2008-2013, nie zdobędzie kolejnej Złotej Piłki, Barca nie podbije znowu Ligi Mistrzów, a kontuzje dalej będą go nękały, to wątpliwe, żeby klub zaproponował kolejną podwyżkę. Tym bardziej, że sam piłkarz nie zgodził się rok temu na parafowanie dożywotniego kontraktu z Barcą. Zostawił sobie furtkę na ewentualny powrót do Argentyny. Być może na ewentualny kontrakt z bajek, nie taki na poziomie Cristiano, Falcao czy Zlatana. Adidas na to właśnie czeka.

Jeżeli dotarłeś do tego fragmentu tekstu to znaczy, że są jeszcze w Tobie rezerwy imaginacji. Teraz czeka Cię jednak najtrudniejsze zadanie: wyobraź sobie, że jakimś cudem – nawet jeżeli prawdopodobieństwo tego cudu równe jest, bo ja wiem… tego że Polska dostanie „dziką kartę” na mundial w Brazylii – Adidasowi udaje się przekonać Messiego do przeprowadzki do Bundesligi. Wyobraź sobie, że plotka Gallardo i doniesienia „El Confidencial” się potwierdzają. Uważasz, że Barca powinna za wszelką cenę przekonać Leo do pozostania w Katalonii? Co zyskałaby, a co straciłaby FCB na sprzedaży Messiego? Odpowiedź brzmi: Wszystko i nic… Dziś proporcje wygrania jakiegokolwiek tytułu bez Messiego to jakieś 1:1000000. Z drugiej jednak strony żaden lekarz Barcy nie jest w stanie zagwarantować, że w przyszłym roku zamiast pięciu naciągnięć „dwójki” w prawym udzie, Leo będzie miał tyle samo urazów w lewym udzie. Kto wyrokuje dziś, że motywacja Argentyńczyka nie spadnie nagle drastycznie po mundialu? Ale kto przysięgnie na Biblię, że Bayern z Messim nie ograłby Barcy 10:0 zamiast 7:0? Jedno jest tylko pewne – z roku na rok szanse, że jakikolwiek klub zapłaci ćwierć miliarda euro klauzuli za Messiego, będą coraz mniejsze. Nie wierzę, że Rosell w tych swoich krótkich chwilach przypływu trzeźwości umysłu, nie zastanawia się, co można byłoby zrobić z tą kasą. Kupić dwóch solidnych stoperów, jednego bocznego obrońcę, z dwóch pomocników i przede wszystkim środkowego napastnika (po odejściu Messiego najlepsze „9-tki” świata waliłyby do Barcy drzwiami i oknami). Jednym słowem zrobić mega rewolucję porównywalną do tej Tottenhamu sprzed trzech miesięcy. Tyle że w rozmiarze XXL. Mało tego, klub pozbywając się Messiego zaoszczędziłby na jego pensji aż 130 milionów euro. Marketingowo nie straciłby kroci: rocznie Barca na sprzedaży koszulek Leo zarabia 10 milionów euro, a 21 milionów z praw marketingowych Argentyńczyk zostawia dla siebie. Neymar zostałby liderem Barcy i światową twarzą Nike’a. Konsekwentnie spychając z tronu zbliżającego się do 30-stki Cristiano. Rosell w ekstazie nie wiedziałby, co robić z milionową prowizją od Amerykanów.

Decyzja sprzedaży Messiego – jakkolwiek realna – wydaje się dla Barcy kwestią krytyczną. Kwestią życia lub śmierci. Chodzi przecież na zamach na żywą historię, dziedzictwo i majątek klubu. Na wszystko, co miało jakiś sens przed, w ciągu i po. Messi wyznaczał do tej pory w katalońskim klubie drogę i jeszcze prowadził przez nią wszystkich za rękę. Sprzedać Leo, to tak jakby odłączyć od respiratora cykl Guardioli i Tito. Zaorać pole i zasiać od nowa. Ryzyko ogromne. Kto jednak powiedział, że nowoczesny futbol nie jest ryzykowny?

PS
Nie będę Was przekonywał, że sprzedaż Messiego to znakomite posunięcie biznesowo-sportowe. Za krótki jestem w biznesie. Za cienki w futbolu. Przyszłości przewidywać nie umiem. Z perswazją jak widać, również nie jest różowo. W niedzielnym komentarzu po El Clasico w 10 akapitach usiłowałem Was przekonać żebyśmy – tropem hiszpańskim mediów – nie sprowadzali dyskusji o Barcy i Realu do marnego sędziowanie Mallenco (przecież to on – nie ja – ukradł kilka okładek i serwisów sportowych Neymarowi). Nie powiodło się. Poległem. Zamiast rzeczowej debaty, połowa wpisów była o ręce Adriano i drugiej żółtej kartce dla Ramosa. Wychodzę z założenia, że nie ma sensu oblepiać się nawzajem kolorowym błotem, tendencyjnie grzebać w archiwach sędziowskich czy pielęgnować „villarato”. Zaraz powiecie, że w wychowywaniu czytelnika porywam się z motyką na słońce, że zacząłem lewitować nad Madrytem, że w ogóle mi nie wolno. Być może, ale skoro – jak napisał kiedyś korespondent „Guardiana” Sid Lowe – „ludzi wypowiadających się o hiszpańskim futbolu wkłada się do szuflady głębiej niż brudne majtki”, więc przynajmniej jałowy spór o obiektywizm autora powinniśmy mieć już z głowy. Zresztą jakby cykl tych FELIETONÓW i do niedawna zdjęcie, pozostawiały Wam jakiekolwiek wątpliwości. Prawda?

Skoro wszystko jest już jasne, to pozwólcie proszę, że będę miał wystarczająco kwadratowe „cojones”, żeby z Madrytu via Weszło głośno się zastanawiać nad Barcą bez Messiego. I jeszcze to nazwiskiem sygnować. Un abrazo.

RAFAف LEBIEDZIŁƒSKI
z Hiszpanii

Twitter: @rafa_lebiedz24

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama