Dziewięćdziesiąt minut, trzy bramkowe sytuacje. Jedna po wielbłądzie, druga z wolnego, trzecia bo młody zwariował. Tak wyglądał pojedynek dwóch najlepszych pod względem formy drużyn ligi. Drugiej i trzeciej jeśli chodzi o liczbę strzelonych bramek. Nie ufaj nigdy meczowi Ekstraklasy, choćby nie wiem jak ciekawie się zapowiadał.
To, że starcie było efektowne jak klaser z kapslami naturalnie nie oznacza wcale, że oba zespoły zagrały źle. Cracovia zasłużyła na zwycięstwo, zasłużyła na pochwały. Ale z jednym zastrzeżeniem: pochwały za grę obronną. Górnik z przodu był bezradny. Nie miał żadnej sensownej sytuacji. Został rozbrojony taktycznie do tego stopnia, że aż się człowiek cieszył, że kadra w eliminacjach nie wylosuje Cracovii. Jak ktoś kiedyś powiedział: chcesz dobrze bronić? Nie chowaj się za podwójną gardą, tylko zabierz rywalowi piłkę i jej nie oddawaj. „Pasy” tak właśnie zrobiły, ale umówmy się: nawet ich klepanie pod polem karnym rywali wyglądało jak gra na czas, a nie sytuacja, w której za chwilę będzie groźnie. Nic dziwnego, że za ostatnie podanie musiał się wziąć w końcu Gancarczyk.
Szanujemy, ze Cracovia ma swój styl. Dobrze, że jest w lidze drużyna, której nie przeszkadza wymienienie trzech podań na połowie rywala. Ale jak ta ponoć grająca niezwykle zespołowo i kombinacyjnie ekipa stworzyła sobie dobre sytuacje? Przypadkiem albo po stałym fragmencie. Nie było ani jednej akcji, w której piłkarze gości wypracowaliby rozegraniem świetną pozycję koledze. A przecież Górnik był dzisiaj w obronie daremny. Łukasiewicz, który biegał jakby miał na plecach dziesięć cegieł. Gancarczyk podejmujący fatalne decyzje, po którego wślizgu sędzia mógł też śmiało odgwizdać karnego. Nieistniejący Olkowski.
Ale przesadą byłoby oczywiście krytykowanie Cracovii, przyjechała na boisko wicelidera i nie dała mu pograć. Od bycia krytykowanym jest dzisiaj Górnik. Zaskakujący w ataku, elastyczny i groźny jak kobra. Zdechła od dwóch lat i wypatroszona. Nie istniał Mączyński, Madej był chodzącym podsumowaniem spotkania: biegał, szarpał, ale zawsze w końcu nie było absolutnie żadnej korzyści z jego zagrań. Nakoulma, jedyny który mógł rozruszać grę, nie zanotował chyba ani jednej pożytecznej akcji.
Według wielu Górnik w ostatnich starciach miał więcej szczęścia niż umiejętności. Zwolennicy tej teorii powiedzą po prostu, że fart się skończył.

Fot.FotoPyk