Moglibyśmy pisać, że przed nami starcie dwóch przeciętnych zespołów, które jednak są najlepsze w Polsce. Ł»e mimo wszystko bardziej wygrać muszą gospodarze, choć przecież perspektywa podziału punktów może tę przewagę legionistów solidnie zmiękczyć. Dość wyświechtanych banałów, zapowiedzi, jakich dziś przeczytacie dziesiątki. My obraliśmy inną drogę: porozmawialiśmy z piłkarzem, który jest spoiwem między jednymi i drugimi, przy czym nie nazywa się Bereszyński. Poniżej rozmowa z Maciejem Gostomskim – w Poznaniu niespodziewanie pierwszym bramkarzem, który w Warszawie znany był jako „Ananas”.
W skali 1-10: jak bardzo jesteś nabuzowany przed niedzielnym meczem? Masz komuś z warszawskiego klubu coś do udowodnienia?
Czy jestem nabuzowany, nakręcony? Myślę, że tak jak przed każdym spotkaniem. Nie muszę nikomu nic udowadniać. Nie mam specjalnej mobilizacji. Na pewno to szlagierowe starcie, na które czeka cała Polska. Atmosfera będzie jeszcze większą niż zwykle. Może ta otoczka jest inna, ale ja traktuję ten mecz jak każdy inny, bez specjalnej spiny. Lech ma swoje porachunki z Legią, ale ja osobiście skupiam się na swojej robocie. Nie będę nikomu nic mówił czy wytykał. Dlaczego? Bo nie jestem taki i tak naprawdę nigdy do nikogo nie miałem specjalnego żalu.
Pytam, bo wielu „niedzielnych” kibiców mogłoby pomyśleć: Jak to? Skreślony w Legii, a dziś broni w Lechu? Nie poznali się na nim w stolicy?
Jak trafiłem do Legii, to miałem 17 lat. Byłem rzucony na wielką wodę, nie zdawałem sobie sprawy ze wszystkiego. Brakowało mi też szczęścia, bo nawet nie miałem jak dostać szansy. Konkurencja była bardzo silna. Bronili inni bramkarze, którzy praktycznie nie popełniali błędów i nie mieli żadnych kontuzji. Szkoda trochę tego wszystkiego. Musiałem odejść z Legii, zejść do niższych lig i tam się odbudowywać. Było to trochę męczące, ale dzięki temu zyskałem więcej doświadczenia. Jak się straciło coś, czego się wcześniej nie doceniało, to później człowiek inaczej na to patrzy. Zacząłem doceniać to, co kiedyś miałem. Chciałem jak najszybciej wrócić do Ekstraklasy. No i pojawił się Lech.
Byłeś zaskoczony ofertą z Poznania? To była jedyna czy najlepsza propozycja?
Dochodziły do mnie słuchy, że jest zainteresowanie ze strony klubów i z Ekstraklasy, i z pierwszej ligi. Jakoś nie byłem tym mega zaskoczony. Wiedziałem, że to dobry moment, by przejść wyżej. Na początku najkonkretniejsza była Lechia, której zależało na ściągnięciu mnie, ale ostatecznie nie dogadaliśmy się, a potem pojawił się Lech. Miałem wreszcie trochę szczęścia i trafiłem do silnego klubu. Konkretne propozycje przychodziły również z pierwszej ligi. Mogłem nawet zostać w Bytovii, a i wielu na to liczyło.
Wylądowałeś w Lechu. Da się porównać atmosferę w Poznaniu przed niedzielnym starciem z Legią do tej, która panuje przed takim pojedynkiem w Warszawie?
Wydaje mi się, że w Poznaniu bardziej wyjątkowo podchodzi się do takiego spotkania. Wszyscy tutaj żyją meczem Lech-Legia. Jest to bardziej nagłaśniane, media ciągle o tym trąbią. W Wielkopolsce ten oddźwięk kibicowsko-medialny jest większy. Na każdym kroku powtarzane jest to, że trzeba wygrać ten mecz. Jak bardzo jest on ważny. W Warszawie z kolei jest podobnie, ale w mniejszej skali.
Transfery na linii Poznań – Warszawa zawsze wywołują sporo emocji. Ostatnio chociażby w przypadku Bartka Bereszyńskiego. Ty nie przychodziłeś do Lecha bezpośrednio z Legii. Jak zatem było z tą otoczką, tymi dodatkowymi emocjami wśród kibiców?
Mnie takie zamieszanie ominęło. Piłka nożna to moja praca, to sport. Tak akurat wyszło, że byłem na Łazienkowskiej, teraz zakotwiczyłem na Bułgarskiej. Trzeba po prostu przyznać, że nie grałem w tej Legii za wiele, dlatego mój transfer nie wywołał jakiegoś oburzenia, większych emocji. Wydaje mi się, że kibice w Warszawie mogą mnie kojarzyć. Ale na pewno nie było jakiś większych reakcji. Z kolei Bereszyński odchodził jako bardziej znany piłkarz, na wyższym poziomie. Tak czasami bywa między kibicami. Nie przychodziłem do Poznania z jakimiś obawami. Koledzy w klubie bardzo ciepło mnie przyjęli. Nikt z nikt o Legii zbytnio nie wspominał.
Mówiłeś o szczęściu, które wreszcie przestało cię omijać. Skorzystałeś na kontuzji Buricia, wygryzłeś ze składu Kotorowskiego. Jakie relacje panują teraz między wami?
Stosunki między nami są całkowicie normalne. Na pewno fajnie jest mieć takiego konkurenta, bo bardziej ze sobą współpracujemy niż rywalizujemy. Krzysiek bardzo mi pomaga i słucham wszystkich jego rad. Nie sądzę jednak, by pogodził się z tym, że nie gra. To byłoby raczej dziwne. Ale jesteśmy drużyną. Dlatego jeśli mielibyśmy dalej wygrywać, zdobywać punkty, to chyba to jest najważniejsze. Na pewno Krzysiek nie robi mi pod górkę, nie rzuca kłód pod nogi. To jest bardzo budujące.
Niedzielny pojedynek Lecha z Legią to starcie dwóch nominalnie rezerwowych bramkarzy w swoich zespołach. Z tym, że ty w ostatnich czterech meczach dałeś się pokonać rywalom tylko raz. Z kolei Wojciech Skaba od momentu gdy zastąpił kontuzjowanego Kuciaka, puścił już 13 bramek w 10 spotkaniach. Jest krytykowany, kiepsko spisał się w czwartek w Turcji. Chyba po raz pierwszy od dawna to Lech ma pewniejszego bramkarza niż Legia?
Jeśli chodzi o Wojtka i jego ostatni bilans, to ciężko mi się wypowiadać. Tak czasami bywa, znam go dobrze i nie będę oceniał. Kibicuję mu, ale nie w najbliższym meczu. Albo inaczej: mam nadzieje, że Wojtek będzie bronił dobrze w niedzielę, a Legia przegra. Dla nas trzy punkty są koniecznością.

Fot.FotoPyk