Najpierw były eksperymenty (Ancelottiego z wyjściowym składem). Później niezrozumiała partia szachów, zazwyczaj rozgrywana na boiskach włoskiej Serie A. Wreszcie o wyniku przesądziły detale: refleks Valdesa, nieodgwizdany rzut karny na Ronaldo i „vaselina” Alexisa. Wszystko trwało jakieś 20 minut. Krótkie i marne widowisko, a przecież aktorzy warci są ponad miliard euro. Do kina na Camp Nou zaproszono 400 milionów widzów z całego świata, ale emocji w tym seansie wystarczyło na średnią colę i mały popcorn. Połowa z nich wyszła z sali domagając się zwrotu za bilety. Wspominali coś o kradzieży…
Kilka dni temu pisałem na Weszło, że sobotnie El Clasico będzie najbardziej nieklasycznym, jakiego byliśmy świadkami w ostatnich latach. Liczyłem, że otchłań ery Mourinho, Guardioli/Tito, meczów Barcy z Realem pod wysokim napięciem 220V, zostanie wypełniona przede wszystkim futbolem. Sprawami czysto piłkarskimi, bez polemik, agresji, taktycznych wariacji. „Tata” Martino z Neymarem i Ancelotti z Bale’em wspólnie mieli napisać nowe karty w historii El Clasico. Przeliczyłem się. Wyszedłem na głupka. Zamiast futbolu dostałem zlepek indywidualnych akcji i spekulacji. Nudnej konfrontacji. Nie podnieciłem się, tak jak nie podniecam się meczami Levante z Osasuny. Z meczu na ligowym szczycie, meczu, w którym zagrali od pierwszej minuty: Messi, Neymar, Ronaldo i Bale po końcowym gwizdku, debatę w hiszpańskich mediach rozpalał wyłącznie sędzia Undiano Mallenco. Jego decyzje (dwie niepodyktowane „jedenastki” dla Realu, jedna dla Barcy) doskonale zakamuflowały dyskusję nad tu i teraz obu klubów. Nad jakością, pomysłem, przejrzystością idei. Teraźniejszość jest niepokojąca, przyszłość niektórych przeraża. I pomyśleć, że 12 miesięcy temu Messi i Cristiano odegrali spektakl, który – nie tylko moim zdaniem – był jednym z najlepszych Klasyków w historii. Dziś w Europie są i lepsze mecze, i lepsze zespoły.
Nastroje w Madrycie są parszywe. Widzę to po tych podminowanych obliczach. W trzeźwej analizie sobotniej porażki nie pomagają wcale tutejsze media: włączasz telewizję (Teledeporte, Cuatro, Intereconomia) – lincz nad sędzią, słuchasz audycji radiowych (Cope, Cadena SER, RNE) – co by było gdyby nie ten Undiano i ustawienie Carletto, Internet – tu już jest regularny rynsztok (a przecież fora od tygodnia zapychane były opiniami o tym, że Mallenco po finale Pucharu Króla z 2011 r. jest bardziej za Realem niż Barcą). Niedzielny poranek kibic Realu zaczął od prasówki. Jeżeli można w ogóle nazwać tak to nazwać: rzut oka na okładkę plus szybkie przewertowanie tytułów i zdjęć ze środka. Po kolei: „Marca” („Bojaźliwie, beznadziejnie” a propos decyzji Carletto i arbitra Mallenco), „AS” („KARNY!”), „El Pais” („Barca wygrywa Klasyk kontrowersyjny i taktyczny”), „El Mundo” („Barca wygrywa z zaimprowizowanym Realem”), „ABC” („Anemiczny Real przegrywa z Barcą w szarym derby”). Pesymizm. Niewiele ciepłych słów. Wściekłość po niesprawiedliwości sędziowskiej minie pewnie jeszcze dziś. Tym najbardziej poszkodowanym piłkarzom również (Cristiano nazwał sędziego „tchórzem”, Ramos stwierdził, że „są rzeczy, przeciwko którym nie można walczyć”, Marcelo odtwórczo przyznał, że „na Camp Nou zawsze musi się coś wydarzyć, zawsze muszą ich skrzywdzić”).
Co będzie jednak jutro? O Mallenco i skradzionym remisie nikt nie będzie chciał już słuchać. Przeterminują się. Zaczną piętrzyć się pytania. Wątpliwości. Jaki mamy plan? Co z tym nowym projektem Florentino i Ancelottiego? Jak reaktywować Bale’a?
Dziś najczęściej powtarzanym pytaniem (bez odpowiedzi) w Madrycie jest: „A qué jugamos?” – W co gramy? W dziadka czy z dziadkami – jak to kiedyś ktoś obrazowo porównał. Ancelotti zapowiadał latem „futbol spektakularny, ofensywny”. Dostał na to od klubu i czas, i kredyt zaufania. Niekoniecznie – pasujących do taktyki Włocha – piłkarzy (o zgrozo!). Dzień przed El Clasico Carletto nie gwarantował już futbolowej estetyki, celował w „odwagę i tożsamość”. Z zapowiedzi wyszła ekwilibrystyczna improwizacja. Tak trudna do wymówienia i pojęcia, jak nauczyć Hiszpana prawidłowego wymawiana „chrząszcz brzmi w trzcinie…” (jeszcze nie straciłem nadziei). Ramos, niczym Pepe za Mourinho w środku pola, Bale na „szpicy” otoczony dwoma klonami-pędziwiatrami: Ronaldo i Di Marią. W najważniejszym meczu jesieni, w klatce tygrysa, Ancelotti zadecydował się przeprowadzić eksperyment. Jednego z najlepszych na świecie środkowych obrońców przesunął na pozycję defensywnego pomocnika, na której 19-letni wówczas Ramos był próbowany w grudniu 2005 roku za kadencji Lopeza Caro. Sergio miał jeden dzień na przypomnienie sobie schematów sprzed 8 lat. Skończyło się na grze na „wycieraczkę samochodową” – od prawej do lewej i z powrotem. Bez sensu, ładu i składu. Miał wyprowadzać z równowagi szarżujących środkiem Fabregasa i Messiego, ale żaden w pierwszej połowie nawet się do niego zbliżył (jeden głęboko cofnięty, drugi przesunięty na skrzydło) . Ostatecznie sam Ramos wyprowadził się z równowagi łapiąc szybko żółtą kartkę.
Bale’a Ancelotti ustawił na środku ataku, bo jak ocenił po meczu, „Walijczyk był niezbędny w przeszkadzaniu Busquetsowi przy wyprowadzaniu piłki”. O tym, że Gareth nigdy ni umiał i pewnie już się nie nauczy gry między dwoma stoperami, nie wspomniał. Celniej w stopę Carletto strzelić sobie nie mógł. 91/100 milionów euro wydane na gościa, żeby utrudniał wyprowadzanie piłki w meczu z Barcąâ€¦ Przez pół roku, za darmo robił to Adebayor. Nie interesuje mnie, że Włoch nie miał wyboru, że kiedy przychodzą rozkazy z góry trzeba być przykładnie przemakalnym. Ancelotti przemeblował wyjściową jedenastkę, żeby nie ruszać fundamentów projektu prezydenta. O tym, że Florentino negocjuje z Microsoftem sponsoring nowego Bernabeu (50 milionów euro za sezon) przecież na konferencji słowa nie piśnie. Nawet, jeżeli kręgosłup Walijczyka pozwala mu w tej chwili być, co najwyżej czwartym w kolei skrzydłowym (po CR7, Di Marii i Jese) i trzecim środkowym napastnikiem (po Benzemie i Moracie), grać w ważnych meczach musi. Hierarchia biznesowa, nigdy sportowa. Porządek obcy przeciętnemu kibicowi. On widzi, że jego drużyna przez godzinę zapomina o pressingu, dzięki któremu Real nie przegrał z Barcą w pięciu ostatnich meczach. Widzi, że warty fortunę Bale nie może znaleźć sobie miejsce ani na Camp Nou, ani na Bernabeu, jakby był dopiero w podroży, w samolocie lecącym z Londynu do Madrytu. No i wreszcie widzi, jak również sprowadzony latem Neymar golem i asystą daje Barcy pierwszy w tym sezonie El Clasico oraz 6-punktową przewagę w tabeli. Barcy ze zagaszonym Messim i momentami broniącej się dziesięcioma piłkarzami. – W sobotę była niepowtarzalna szansa na ogranie lidera – tak myśli dziś każdy kibic Los Blancos.
Real po odejściu Mourinho trafił w próżnię idei. Z jednej strony chciałby grać z polotem i charakterem jak Milan Ancelottiego z lat 2003-2007, z drugiej – mecze w tym sezonie rozwiązuje kontratakiem, błyskawicznym przejściem z obrony to ataku. Los Blancos mają w tej chwili piłkarzy wybitnych, ale wybitnej piłki obiecać nie mogą. Nie wiedzą jak, z kim i po co? Z geometrii taktycznej Carletto po dwóch miesiącach wypadł Isco, nawet do niej nie wszedł, Khedira stara się jak może, ale co „Bozia” nie dała, wyczarować się nie da. Real po 13 oficjalnych meczach jest hybrydą różnych styli, piłkarzy o odmiennych charakterystykach. Atak sobie, pomoc sobie, obrona sobie. Totalna dezorientacja. 170 milionów euro wydanych na nowy projekt, zmianę DNA Realu, na fantasmagorię bycie panem piłki i własnego losu (paradygmat Barcy Guaridoli i Hiszpanii Del Bosque). A ja na złość, gola na Camp Nou strzela po 8-sekundowym kontrataku wychowanek klubu – Jese… Ancelottiemu w PSG udało się coś stworzyć dopiero w drugim sezonie. W Realu będzie miał czas do marca, górą kwietnia. Gorzej być już nie może.
W Barcelonie radość. Umiarkowana. Bardziej wynikająca z miejsca w tabeli, niż boiskowej rzeczywistości. W rubryce punkty/gole – niemalże perfekcja, w stylu (przecież o to zawsze chodziło Xaviemu) – pragmatyzm i cynizm. Katalończycy chcieliby się uśmiechać od ucha do ucha jak, Neymar, ale widok Messiego na to nie pozwala. Trzeba się skrzywić. Argentyńczyk w sobotę zamiast zaczynać i kończyć akcji, był którąś z kolei zębatką w ofensywnej maszynie Barcy. Rola bardziej statysty niż pierwszoplanowego aktora. Pomocnika, a nie egzekutora. W El Clasico odsunięty na bok, zmarginalizowany (poza dryblingiem z 93.minuty nie wiele zapamiętałem z jego gry), z naciśniętym hamulcem i głową pełną wątpliwości: Czy mięśnie tym razem wytrzymają? Duży znak zapytania. Nad Messim i w ogóle całą grą Blaugrany.
Barca wydaje się drużyną w stagnacji, po omacku szukającej ewolucji. Martino nie ma prawa zburzyć pomników Pepa i Tito, więc wprowadza kosmetyczne zmiany. Na początku sezonu zapowiadał szlifowanie diamentu Guardioli (odzyskanie wysokiego pressingu, mieszane krycie przy stałych fragmentach gry, więcej prostopadłych podań z głębi pola, więcej strzałów z dystansu, etc.). Argentyńczyk szybko jednak zdał sobie sprawę, że ideału nie da się poprawić. On jest nie do podrobienia, a już na pewno nie do poprawienia. Barca Pepa była otwarta na rewolucje: grała z Eto’o na skrzydle, Iniestą głęboko cofniętym, momentami 6 pomocnikami i 3 obrońcami w schyłkowej fazie. Martino ratują skórę punkty, ale w kryzysowych momentach brakuje mu plan B. Wyjścia awaryjnego w razie pożaru… W Pampelunie i Mediolanie widać było zastój, zablokowane schematy, brak reakcji na wydarzenia, jakiejś podpowiedzi z ławki. W drugiej połowie El Clasico Iniesta i Xavi oddali piłkę i inicjatywę rywalowi, cofnęli się. Odsunęli na bok filozofię „seny” i pryncypia taktyczne. Chcieli tylko utrzymać wyniki, być lepsi od rywala choćby o tego jednego gola. Sól piłki, jakby obca na Camp Nou w ostatnich 5 latach.
Barca wygrała 20 z rzędu mecz ligowy na własnym stadionie. Ł»ółtodziób Neymar dołączył do panteonu debiutantów, strzelających gola w swoim pierwszym Klasyku: Krankla, Quiniego, Schustera, Maradony, Kodro, Ronaldo, Andersona, Ronaldinho, Ibry, Villi, Linekera, Romario i Messiego. Alexis wyszedł wreszcie z piekła i powrócił do świata żywych i utalentowanych. Valdes (kto wie czy w sobotę nie zagrał swojego ostatniego El Clasico na Camp Nou) znowu był jakby wyższy i szerszy o kilkanaście centymetrów. Małe szczęścia. Do euforii, jak mówi Martino „brakuje jeszcze 60% punktów”.
Matematyka, procenty, punkty. A co z tiki-taką? Te seanse wyświetlają już coraz rzadziej…
RAFAŁ LEBIEDZIŁƒSKI
z Hiszpanii
Twitter: @rafa_lebiedz24