Paweł Pskit popsuł mecz Jagiellonii Białystok z Górnikiem Zabrze. Popsuł, bo nie podyktował rzutu karnego dla gospodarzy, a i pierwsza kartka dla Dzalamidze była z gatunku tych „mógł, ale nie musiał”. Na koniec pogubił się kompletnie, nie pokazując czerwonej kartki Alexisowi Norambuenie. To wszystko jasne, arbitra nie zamierzamy bronić.
Zastanawia nas co innego – czy trenerzy i piłkarze w ogóle przygotowują się do meczów? Nie chodzi nam o przygotowanie mięśni, ale o głowę, o myślenie.
Każdy kibic śledzący naszą ekstraklasę wie, że Pskit sędziuje inaczej niż np. Musiał czy Marciniak. Za to, za co Musiał poklepie cię po plecach i poprosi o rozwagę przy następnej próbie odbioru piłki, Pskit pokaże kartkę. Ma to dobre i złe strony. Musiał pozwala grać, ale czasami kończy się to zerwanymi więzadłami. Pskit jest w swoim gwizdaniu bardziej upierdliwy i drobiazgowy, co nie znaczy, że nie stoi na straży przepisów. Myli się, oczywiście, ale przede wszystkim: ma inny styl.
I teraz przychodzi do meczu ligowego. Czy piłkarze naprawdę nie patrzą, kto im sędziuje? Czy trener w szatni nie mówi: „panowie, dzisiaj Pskit, żadnych niepotrzebnych fauli, wślizgi tylko w ostateczności” albo „przyjechał Musiał, oczekuję dużej agresji”? Przecież to dla przebiegu spotkań równie istotne jak wiedza na temat przeciwnika. Co miał w głowie Dzalamidze, wykonując te swoje durne wślizgi? I co miał w głowie Stokowiec, nie uspokajając go w porę? Czy naprawdę tak trudno było jeszcze przed meczem założyć, że ktoś wyleci z boiska, jeśli wykona dwa niebezpieczne zagrania? Pskit czy Tomasz Wajda to sędziowie, przy których trzeba się pilnować i przy których gra wygląda zupełnie inaczej niż przy Musiale albo Marciniaku. Są też opcje pośrednie – jak Raczkowski czy Frankowski. Zawodnicy zawsze powinni mieć to na uwadze, bo to po prostu część ich pracy: przygotowanie teoretyczne do meczu.
Tylko czy oni w ogóle się przygotowują?