Lars Lagerback na łamach „PS” oświadczył: „Polska? Dlaczego nie?” I że w sumie to on już myślał o emeryturze, ale gdyby dostał dobrą ofertę, to mógłby pobawić się w rentiera kilka lat później.
Już zacytowane zdanie Szweda utwierdziło nas w przekonaniu, że jego akurat nie było sensu zatrudniać. Kogoś innego z zagranicy, rozsądnego, pełnego wigoru, może tak. Ale nie Lagerbacka, który prowadzi reprezentację Islandii i ma przed sobą dwa mecze barażowe o awans do finałów mistrzostw świata. Prawidłowa odpowiedź na pytanie dziennikarza z naszego kraju powinna brzmieć: – Polska? Przepraszam, ale mam przed sobą dwa mecze barażowe. Mam świetny zespół, wierzę, że je wygramy, a to oznacza, że przynajmniej do lipca przyszłego roku będę miał pracę. Liczę na dobry wynik na mundialu w Brazylii. Tylko to mnie w tym momencie zajmuje.
Natomiast Lagerback mówi: – Polska? Dlaczego nie?
To kpina. Facet jakby w sekundę zapomniał, z kim ma podpisany kontrakt i jakie czekają go wyzwania. Jeszcze pracuje z Islandią, a już mu się oczka zaświeciły na myśl o Polsce.
Zaproponujemy wam ćwiczenie. Wyobraźcie sobie jakimś cudem (spróbujcie!), że Lewandowski strzela w eliminacjach z pięć goli więcej i że drużyna pod wodzą Waldemara Fornalika kończy grupę na drugim miejscu. Teraz losujemy Chorwację w barażach, natomiast Fornalik udziela wywiadu islandzkiej gazecie: – Islandia? Dlaczego nie?
Przecież on już by został zmasakrowany… Wyobraźcie sobie, że Leo Beenhakker jeszcze pracuje z Polską, a już się łasi do kogoś innego. Wstawcie dowolne nazwisko i odpowiedzcie sobie na pytanie: czy to wypada?