Szalona sobota w Hiszpanii: Barca i Atletico zatrzymane. Ronaldo przeprasza kibiców za swoje pudła

redakcja

Autor:redakcja

20 października 2013, 00:49 • 5 min czytania

– Musimy grać lepiej, krytyka jest zasłużona. W najbliższych spotkaniach pokażemy futbol na wyższym poziomie. Dlaczego? Bo gorzej niż z Levante i Elche nie da się już grać – powiedział kilka dni temu Carlo Ancelotti. Włoch dał tym samym jasny sygnał swoim piłkarzom: z taką grą nie mają szans na dogonienie w lidze Barcelony. Czy jego słowa przyniosły natychmiastowy efekt? Poniekąd tak. Gracze Realu na mecz z Malagą wyszli mocno napompowani. Na bramkę Willy’ego Caballero raz po raz sunęły kolejne ataki. Ale argentyński bramkarz gości albo bronił jak w transie, albo miał farta jak przy strzale Ronaldo w poprzeczkę na samym początku spotkania.
Caballero powoli wraca do wspaniałej formy, jaką prezentował w poprzednim sezonie. Co tam Isco czy trener Manuel Pellegrini. To 32-letni golkiper był najważniejszą postacią Malagi, która sensacyjnie dobiła do ćwierćfinału poprzedniej edycji Ligi Mistrzów. Jego wspaniałe interwencje inspirowały zespół, odbierały rywalom ochotę do gry. Argentyńczycy od dawna apelują do selekcjonera Alejandro Sabelli, by ten postawił na Caballero w drużynie narodowej. Po meczu z Realem podobnych głosów może być jeszcze więcej. Mimo porażki gości, to ich bramkarz był bohaterem tego spotkania. Dziś znów jest na ustach całej Hiszpanii.

Szalona sobota w Hiszpanii: Barca i Atletico zatrzymane. Ronaldo przeprasza kibiców za swoje pudła
Reklama

„Królewscy” wygrali z podopiecznymi Bernda Schustera 2:0. To najniższy wymiar kary. Gdyby nie fantastycznie interwencje golkipera Malagi, gospodarze mogliby dobić nawet do dwucyfrowego wyniku. I co najśmieszniejsze – nie grali wybitnego meczu. Ale Malaga też była bezjajeczna, postawiła autobus we własnym polu karnym, a jedyną dobrą okazję zaprzepaściła w sposób epicki. Hamdaoui wyłożył w polu karnym piłkę partnerom, ale żaden z jego trzech kolegów nie trafił w futbolówkę.

Real z kolei grał „falami” – mocny początek spotkania i intensywna końcówka. W międzyczasie gracze Ancelottiego nabijali sobie statystyki. Pomyślcie, że po koniec pierwszej połowy taki Khedira miał 100 proc. celnych podań, a Carvajal, Pepe i Illarra – po 95 proc. Dla tego pierwszego może to być z resztą ostatnia runda w Madrycie. Jak Ancelotti w ostatnich dniach narzekał na zespół, tak Khedira narzekał na swoją sytuację w drużynie. – Nie czuje się dobrze w Realu. Wynika to z tego, że nie jestem Hiszpanem. Ponadto jestem uczniem Mourinho i z tego powodu nie jestem tu dobrze traktowany – żalił się hiszpańskiej prasie reprezentant Niemiec. Transfer już zimą?

Reklama

Real wygrał, ale swoich kibiców mocno irytował w trakcie tego spotkania. Dlaczego? Z dwóch powodów. Raz, że w tak dziecinny sposób „Królewscy” wpadali w pułapki ofsajdowe ustawione przez graczy Malagi. Dwa, że koncertowali marnowali dobre sytuacje, w czym szczególnie lubował się Ronaldo. Dziś mógł zanotować hat-tricka. Ba, nawet dwa! A skończył tylko z jednym golem i to zdobytym w końcówce z rzutu karnego. Po wykonaniu „jedenastki” złożył ręce w geście przeprosin w stronę kibiców. Wiedział, że to nie był dobry mecz w jego wykonaniu. Niby Portugalczyk ma już osiem bramek na koncie w lidze, ale to nie jest ten CR7, co w zeszłym sezonie. W Lidze Mistrzów zachwyca, ale w Primera Division jego forma jest nierówna. Zdarzają mu się takie spotkania, jak właśnie to z Malagą czy wcześniejsze z Atletico – w derbach Madrytu był przecież jednym z najgorszych na boisku. Skuteczny Ronaldo jest Ancelottiemu potrzebny od zaraz. W najbliższych dniach Real ma bowiem na rozkładzie bardzo wymagających rywali. W środę na Bernaebu przyjeżdża Juventus w ramach Ligi Mistrzów. W następna sobotę „Królewscy” udadzą się do Katalonii. Na pierwsze w tym sezonie Gran Derbi niecierpliwie czeka już cała Hiszpania.

Tym bardziej, że jeszcze kilka tygodni temu różnica między odwiecznymi rywalami mogła wynosić aż osiem punktów. Real był bliski porażki z Levante, cudem wykaraskał się i wygrał. Tymczasem Barcelona w tej kolejce ledwie zremisowała na wyjeździe z Osasuną. Jej passa zwycięstw została przerwana. Nie pomógł nawet zdrowy Leo Messi, który wszedł w drugiej połowie. Pamiętacie zeszły sezon Ligi Mistrzów i pojedynek Barcelony z PSG? Barca długo męczyła się, męczyła, aż wszedł Argentyńczyk, zrobił rajd i zapewnił korzystny wynik. Tym razem podobny manewr nie wypalił. Co prawda Leo miał mniej czasu niż przeciwko paryżanom, ale i rywal był dużo słabszy. Oszczędzany Messi nie zdołał przechylić szali zwycięstwa na stronę gości. Gości, którzy praktycznie od początku spotkania dominowali, z rzadka pozwalając gospodarzom na jakiekolwiek ataki. A i te doskonale przerywał Carles Puyol. Hiszpański defensor wrócił do składu Blaugrany po 220 dniach przerwy. Ostatni raz zagrał 12. marca w Lidze Mistrzów z Milanem. I po tak długiej rozłące z piłką wyglądał doskonale. Był nie do przejścia. Świetnie ustawiał się na linii dośrodkowań, przecinał groźne zagrania, blokował strzały. Awizowany do gry w Barcelonie Mats Hummels może się jeszcze wiele od Hiszpana nauczyć. Pozostaje tylko pytanie: ile jeszcze wytrzyma organizm Puyola?

35-latek to nie tylko klasowy obrońca, ale i dobry duch zespołu. Zawsze mobilizuje swoich kolegów do jeszcze większego wysiłku. Tym razem na nic się to jednak zdało. Barcelona była nadzwyczaj przewidywalna. Wręcz nudna. Neymar znów mijał rywali jak tyczki, ale tylko do pola karnego. Zawsze znalazł się ktoś, kto był w stanie w porę go zatrzymać. Gdy w 54. minucie Brazylijczykowi zabrakło stopy dłuższej o kilka centymetrów, by wpakować piłkę do bramki, Tata Martino aż chciał cisnąć butelką o ziemię. Argentyńskiemu trenerowi i jego piłkarzom ten remis jest wyjątkowo nie w smak. Punkty stracone przez Barcelonę tuż przed Gran Derbi dodatkowo zmotywują „Królewskich”. Tak, Real poczuł już krew. Wie, że wystarczy mu wygrać na Camp Nou i liga zacznie się od nowa. Barca zrobiła dziś niewiele, by pokonać Osasunę. Niby miała posiadanie piłki na poziomie 73 proc., ale oddała ledwie trzy strzały celne. Tym samym zakończyła się nie tylko seria zwycięstw „Dumy Katalonii” w Primera Divison. Także seria 64 (!) spotkań ligowych, w których zawsze zdobywała bramkę.

Los bywa przewrotny. Przez osiem kolejek drużyny Barcelony i Atletico solidarnie wygrywały wszystkie swoje spotkania w lidze. A jak już zgubiły pierwsze punkty, to obie tego samego dnia. Remis pozwolił piłkarzom Martino utrzymać fotel lidera La Liga. Altetico mogło objąć prowadzenie w tabeli, ale niespodziewanie przegrało na wyjeździe z Espanyolem. Swojego dnia nie miał Diego Costa, który rzadko dochodził do sytuacji strzeleckich. Tę najlepszą okazję, skonstruowaną przez Ardę Turana, spartolił koncertowo strzelając obok dalszego słupka bramkarza Francisco Casilli. Goście mogą jednak narzekać, bo gola stracili w pechowych okolicznościach. Ich bramkarz Thibaut Courtois tak niefortunnie interweniował, że wpakował piłkę do własnej bramki. Diego Simeone w drugiej połowie poszedł na całość. Zdjął z boiska obu defensywnych pomocników – Suareza i Gabiego. Na nic to się zdało, bo ani Villa, ani Adrian, ani Rodriquez, ani Turan ani Costa nie potrafili pokonać Casilli. Atletico przegrało pierwszy raz w tym sezonie. W lidze hiszpańskiej robi się coraz ciekawiej.

Najnowsze

Ekstraklasa

Niels Frederiksen o planach na wiosnę i swojej przyszłości w Lechu

Braian Wilma
7
Niels Frederiksen o planach na wiosnę i swojej przyszłości w Lechu
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama