Miał być Grunwald, a wyszła remiza. Kilka słów o Konfidencie i Rozmarynie

redakcja

Autor:redakcja

20 października 2013, 01:41 • 2 min czytania

No więc to już, koniec. Emocje opadły. Bluzgi ustały. Został tylko śmiech i szydera, bo przecież na poważnie nie dało się tego oglądać. Szczerbaty, który gryzie… Zimnoch, który nie potrafi rozłożyć emeryta z wypranym mózgiem… Do tego cebulacka gangsterka, robiąca w godzinę z sympatycznego miasta Bielawy synonim rynsztoku. W skrócie: polski standardzik. Miał być Grunwald, a wyszła remiza.
Piszemy o tym nie dlatego, że nagle zachciało się nam mądrzyć w sprawach boksu. Spokojnie, nie znamy się na tym i znać nie chcemy. Śmieszy nas tylko ten cały medialny obrazek. Przećpany Binkowski, który krzyczy coś o krzyżakach i śpiewa „O mój Rozmarynie”. Czterej pancerni… Szpilka i jego banda robiąca tzw. wiochę i całe to natężenie zakazanych mord wokoło. Patologia. A wszystko w wystawnej kopalni soli w Wieliczce. Jak tak dalej pójdzie, to sugerujemy, by wszystkie walki odbywały się właśnie w kopalniach. Sto metrów pod ziemią. Koniecznie z dopingiem z Bielawy i pełnym uzębieniem Binia.

Miał być Grunwald, a wyszła remiza. Kilka słów o Konfidencie i Rozmarynie
Reklama

Ktoś napisał: polski boks jest jak disco polo. Każdy szydzi i każdy ogląda. Racja, ale z tym oglądaniem to jest tak, że zwykle wszystko, co najlepsze dzieje się poza ringiem. Binkowski nazywający Zimnocha konfidentem. Zimnoch gadający coś o krowie, która dużo ryczy. Zapowiedzi Grunwaldu, krwi, przemocy itd. Zaproszenie do Białegostoku. Strój spidermana albo elementarne pytanie pt. „Rozumisz?”. A potem jakieś gryzienie pozostałością klawiatury i wzajemne bluzgi. Przecież to był kabaret. Szczerze? Niech ktoś w końcu wymyśli walki wariatów. Waldek z psychiatryka kontra pierwszy lepszy freak ze skłotu. Byle wyrazisty. Byle tylko pieprzył głupoty. Folklor must go on.

Wchodzę i go biję!

Reklama

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama