„Lado” i Rabiola trzymają w niepewności: jest ten napastnik, czy go nie ma?

redakcja

Autor:redakcja

20 października 2013, 10:30 • 2 min czytania

Będzie krótko, bo nie ma tu specjalnie o czym pisać – taka to już liga, mecz do meczu podobny. Punktem kulminacyjnym niedzielnej Ekstraklasy jest starcie Legii z Piastem, a więc gra toczy się bezpośrednio o fotel lidera ligi, na który przebojem w piątek wdarł się Nawałka Adam i jego Górnik Zabrze. Jeszcze w 88. minucie nawet w stronę tego fotela nie spoglądał, chwilę później lekko się przysunął, a potem – ciach. I siedzi. Legia już jeden punkt niżej.

„Lado” i Rabiola trzymają w niepewności: jest ten napastnik, czy go nie ma?
Reklama

Nie będziemy rozpisywać się o tym, że ośmiu legionistów wróciło z meczów reprezentacji, bo i jakie to ma znaczenie, skoro trenowali już na trzy dni przed meczem. Nie będziemy żałować też nieobecności Carlosa Martineza, bo to piłkarz, którego żałować nie wypada. Generalnie, mecz Legii z Piastem jawi nam się w tylko jeden sposób: jako mecz dwóch drużyn, które walczą wprawdzie o inne cele (gliwiczanie pewnie do końca będą balansować gdzieś pomiędzy strefą mistrzowską a spadkową), ale robią to próbując jednocześnie odpowiedzieć sobie na pytanie: czy my mamy napastnika, czy jednak go nie mamy?

Dwaliszwili vs Rabiola.

Reklama

Wobec kontuzji Saganowskiego, Urban ma do dyspozycji tylko „Lado” i Mikitę. Zestaw wprost mistrzowski. Nic tylko brać szturmem całą tę Ekstraklasę. Kołcz rozkłada ręce – mówi, że próbował już wszystkiego, Sagan i Dwaliszwili grali razem, grali też osobno, jeden wyżej, drugi niżej, ale w większości przypadków sprowadzało się to do tego samego: Gruzin człapał. Ostatni przebłysk, ten z połowy września w Kielcach, wszystkim się już w pamięci zakurzył. Teraz znów dyskutuje się, dlaczego Dwaliszwili jest bez formy i jak to naprawić.

W Gliwicach też jest symbolicznie, bo kiedy kibice z nadzieją zaczynają spoglądać w kierunku leczącego się Kędziory, znaczy, że Rabiola głęboko do ich serc nie trafił. Póki co – pięć meczów i ani jednego gola, w tym dwa ostatnie występy już od pierwszych minut. W meczu z Ruchem Portugalczyk zawiódł. Niby znajdował się tam, gdzie napastnik być powinien, ale kopał piłkę już bardziej jak zakamuflowany obrońca. Trochę jak Dwaliszwili z Wisłą.

Mogą dziś sobie podać rękę na zgodę.

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama