Jesteś słaby jak obrona Lechii

redakcja

Autor:redakcja

19 października 2013, 23:25 • 6 min czytania

Jaka jest największa obelga świata? „Cao ni zu zong shi ba dai”, czyli mandaryńskie „Niech zostanie przeklętych osiemnaście następnych pokoleń twojej rodziny” to klasyk. Nowoczesne serbskie „Da bog da ti kuca bila na CNN-U”, a więc „Niech twój dom będzie na żywo w CNN”, a może prostolinijne albańskie „Te qifte arusha qorre” – „Niech cię weźmie od tyłu ślepy niedźwiedź”? Swoich zwolenników będzie na pewno mieć też minimalistyczne islandzkie „afottari” – „grandfatherfucker”. My Polacy zgłaszamy jednak swoją kandydaturę: jesteś słaby jak obrona Lechii w meczu z Lechem. Obelga jak cios nożem pod żebro.
Poznaniacy wrzucili najwyższy bieg dopiero, gdy zrzucili z wozu zbędny balast – Linetty i Claasen nie grali bowiem w piłkę. Na boisku przede wszystkim skupiali się na zaprzeczaniu plotkom. Polak tym, według których miałby być wielkim talentem, a gracz z RPA pogłoskom, które robiły z niego nową nadzieję swojej kadry. Może i na murawie nie udało im się wiele, ale do swoich racji przekonali. Zaprzeczyli skutecznie. Gratulacje!

Jesteś słaby jak obrona Lechii
Reklama

Lech z Murawskim w składzie to zupełnie inna drużyna. Murawski jest jej mózgiem, jej sercem i… jej jajami. Poznaniacy w drugiej połowie wyglądali właśnie tak, jakby odzyskali dawno utracone organy. Wiele można się było wyzłośliwiać tej jesieni z Kolejorza, nawet sami pchali się pod ostrzał Ł»algirisami, Drewniakiem, tragiczną nieskutecznością albo definicyjną wręcz boiskową indolencją. Czy okaże się, że o tamtym zespole możemy zapomnieć, jest już martwy, bo ze swoim kapitanem w składzie Lech będzie znowu prezentować się jak profesjonalny zespół, a nie zbieranina? Ci, którzy w ostatnich meczach najbardziej zawodzili, dziś się obudzili. Teodorczyk wykańczał sytuacje, Lovrencsics robił pożyteczny wiatr, a Hamalainen trzeźwo myślał i rozgrywał. Właśnie z myślą o realizacji tych zadań sprowadzano te nazwiska do Poznania, a oni dziś wieczorem mogą iść po wypłatę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. I powraca tylko pytanie, czy kierownik Murawski przypilnuje, żeby po prostu stawiali się w pracy. A może będzie jak dawniej, czyli jeden dobry mecz na pięć, a z Lechią po prostu w loterii wypadło, że wszyscy trzej mieli swój dzień.

Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że Lechii przydałoby się, żeby grała i remisowała z Barceloną tak przynajmniej raz w miesiącu. Chłopaki Probierza przez kilka tygodni byli napompowani atmosferą tamtego meczu, to był sparing, który podziałał jak wizyta u najlepszego na świecie psychologa, ale… całe to powietrze już z nich uszło. Teraz toczą się przez ligę jak dziurawa opona na starej feldze. Powoli, statecznie, ale konsekwentnie. W dół.

Reklama

Mecze, w których lepszy zespół ostatecznie przegrywa? Futbolowa rutyna. Nie ma kolejki bez starcia według takiego scenariusza. Długo wydawało się, że tak może być i dziś w Bydgoszczy. Od pierwszych minut Zawisza rzucił się na Wisłę jak wygłodniały pies. Stwarzanie sytuacji? Piątka. Ich wykorzystywanie? Zawisza siadaj, pała. I w poniedziałek przyjdź z rodzicami. A przynajmniej tak było do momentu, w którym Bunoza zapomniał pomyśleć. I jak wielki wódz w trakcie bitwy, Juliusz Cezar czy inny Farnabazos II, jednym ruchem ręki dał bydgoszczanom sygnał do ataku.

Podobno Stolarskiego po meczu koledzy musieli zaprowadzić do autobusu, sam nie był w stanie iść prosto. Jeszcze przez parę dni będzie mu się kręcić w głowie, taki wiatrak zrobił z niego Luis Carlos. Gdy Brazylijczyk przychodził do naszej ligi, Radosław Osuch reklamował go jako gracza, który wciągnie ligę nosem. Z Wisłą wreszcie nawiązał swoją grą do przylepionej mu etykietki. Po drugiej stronie młodego Stolarskiego próbował pocieszyć Guerrier. Patrz na mnie, zdawał się mówić, nie jesteś taki najgorszy. Ciebie rozjeżdża chociaż Carlos, a mnie Wójcicki do spółki z Geworgianem. Ten pierwszy wykorzystał złe krycie Haitańczyka i urwał się przy akcji na 2:1, drugi – odjechał mu na parę metrów prostym zwrotem, i to w polu karnym. Za to rajd przez pół boiska, w którym Guerrier minął kilku rywali, majstersztyk. Do przodu go Franek, niech to jego ganiają, niech za nim biegają, a nie na odwrót.

Na co Smudzie Boguski w pierwszej jedenastce? Rozwikłaliśmy tę zagadkę. Otóż dzięki niemu Smuda co mecz jest chwalony za właściwe reakcje na wydarzenia boiskowe. – Dobra zmiana Smudy, bardzo fajnie, że zdejmuje Boguskiego – powie Kazek Węgrzyn. – Smuda zauważył, że Boguski niewiele daje, trafna roszada! – będzie rozpływał się nad smudowym kunsztem Przytuła. A przynajmniej taki fortel przypuszczamy, nie może być innego uzasadnienia. Przecież Boguski nie gra nic. Wygląda, jakby bał się piłki. Pomylił sporty? Myśli, że to zbijak? Znika na długie minuty jak Kevin Bacon w „Niewidzialnym człowieku”, to go najbardziej wyróżnia. Przyznajemy, jest to jakaś umiejętność, ale bardziej do cyrku, zaraz obok baby z brodą, a niekoniecznie na boisko.

Na drugim biegunie Chrapek. Zaskakuje nas coraz częściej. Dziś świetnie uderzył z wolnego. Jak rasowa dziewiątka włączył się do jednej z akcji i mało nie pokonał Kaczmarka. Miał też swój udział przy bramce. Ale poczekajcie, to nie wszystko. Nasze uważne oko wychwyciło, jak robił przekładankę a’la Ronaldinho przed polem karnym. Nic nie dała, wyglądała komicznie, ale pokazuje, że chłopakowi nie brakuje fantazji i odwagi. Raz, wierzcie lub nie, spróbował nawet zwodu Cruyffa. I to w polu karnym. Tego już jednak było za wiele, futbolowi bogowie powiedzieli: stop. I Chrapek wywrócił się na futbolówce. Ale generalnie zgadzamy się, ten gracz to największe pozytywne zaskoczenie sezonu. Jeśli utrzyma formę do końca rundy, to niewykluczone, że będzie łączony z zagranicznym transferem. Przesadzamy? Za szybko? Cóż, teraz z ligi porywają każdego, kto pięć razy prosto kopnie piłkę i ma odpowiednią datę urodzin w dowodzie (a najlepiej: w karcie rowerowej).

Są czasem takie mecze, o których można powiedzieć, że gdyby nie interwencja trenera, chleba z tej mąki by nie było. Jeden z takich przykładów to dzisiejsze starcie Zagłębia z Widzewem i zmiany, których dokonywał Orest Lenczyk. Wiele można o nim napisać, ale mimo siły wieku, trenerski nos go nie zawodzi. Wpuszczenie Roberta Jeża, a przede wszystkim Adriana Błąda było strzałem w dziesiątkę, bo ten chłopak, na którego wzrost formy czekamy i doczekać się nie możemy, właśnie dał genialną zmianę. To za jego sprawą Zagłębie w ciągu ośmiu minut odrobiło straty, wyszło na prowadzenie i powaliło Widzew na deski. A przecież Błąd nawet skompletowałby hat-tricka, gdyby nie refleks i fura szczęścia po stronie Mielcarza.

Nie wiemy, czy piłkarze obu drużyn w przerwie zostali postraszeni, że jeśli nie wezmą się w końcu do roboty, to zwrócą kibicom kasę za bilety, ale pierwsze 45 minut to był istny koszmar. Do tego kwadrans po przerwie, czyli już godzina. Widzew miał straszyć Visnakovsem, Zagłębie – Piechem, a przez ten czas nie oddali żadnego celnego strzału (były jedynie dwa: Rymaniaka i Kasprzaka z dystansu w środek bramki). Emocje jak na rybach. Jednak ci, którzy zjednoczyli się w bólu i nie zmienili kanału, zostali wynagrodzeni. Najpierw przez świetną wrzutkę Rybickiego na głowę Eduardsa Visnakovsa, potem przez Błąda przy skromnej pomocy Mielcarza i naprawdę niezłe emocje. Golkiper łodzian ostatnimi czasy się ogarnął, przestał pełnić w bramce rolę ręcznika, ale dziś „efektownym” wybiciem zaliczył – jakby to powiedział Remigiusz Jezierski – asystę drugiego stopnia. Pozamiatane.

Nastawieni na remis (takie odnieśliśmy wrażenie) widzewiacy podkreślali, że kluczową sprawą jest gra na zero z tyłu. Skończyło się trójką, a mogło skończyć się gorzej. W pierwszej połowie Abwo robił z Kaczmarkiem to, na co miał ochotę, w drugiej – siła ataku spoczywała na kilku piłkarzach. I tutaj gościom brakło już argumentów. Nikt nie stracił w tym sezonie więcej bramek, niż łodzianie (średnio dwie na mecz), a tylko Podbeskidzie uzbierało mniej punktów. Orest Lenczyk może chwilowo odetchnąć, wyciągnął Zagłębie ponad „kreskę”.

Fot.FotoPyk

Najnowsze

Ekstraklasa

Pamiętacie transfery Efforiego? Haditaghi: „Fałszywe faktury”

redakcja
0
Pamiętacie transfery Efforiego? Haditaghi: „Fałszywe faktury”
Ekstraklasa

Pogoń Szczecin ma oko na snajpera. Wymiata w Lidze Konferencji

redakcja
1
Pogoń Szczecin ma oko na snajpera. Wymiata w Lidze Konferencji
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama