O reprezentacji i o tym, jak do Palermo odchodziłem

redakcja

Autor:redakcja

17 października 2013, 16:41 • 7 min czytania

Dałem się namówić na wystawianie ocen naszym piłkarzom po meczu z Ukrainą. I jestem na siebie wkurwiony. Bo myślę, że żaden piłkarz, były czy obecny, jeśli nie jest pewny że zrobił by to lepiej, nie powinien ich oceniać. فatwo jest pieprzyć mądrości zza telewizora. Trudniej wyjść i zagrać.
Chcieli wygrać. Chcieli awansować. Nie udało się. Są najlepsi jakich mamy. Takich ich wyszkoliliśmy. Takich wychowaliśmy. Każdy sukces kadry jest sukcesem nas wszystkich. Tak samo jak każda porażka.

O reprezentacji i o tym, jak do Palermo odchodziłem
Reklama

Na twitterze dyskusja, w internecie wrze. Gazety krzyczą na pierwszych stronach. Zmienić trenera, zmienić piłkarzy. Na jakich? Czy to przypadek że nie mamy sukcesów od wielu lat? Czy to na pewno wina wyłącznie piłkarzy i trenera? Znam tych chłopaków i wiem, że zdecydowana większość z nich dałaby się pokroić za dobry wynik kadry.

Fornalik nie jest według mnie złym trenerem. Może niekoniecznie idealnie pasuje na selekcjonera kadry. Nieważne jednak kogo teraz zatrudnimy, nie zrobi z nas nagle czołowej drużyny Europy. Może Mourinho, Hiddinkowi, Del Bosque, Beenhakkerowi, czy Engelowi udałoby się awansować. Ale co dalej?

Reklama

Czy to przypadek, że większość reprezentacji juniorskich regularnie przegrywa? Czy to przypadek, że zdecydowana większość naszych piłkarzy nie potrafi grać jeden na jeden, i że nawet wśród reprezentantów są tacy, którym zdarza się prowadzić piłkę kolanami? Mam szacunek do Jędrzejczyka. Swoją ciężką pracą i charakterem dotarł dość wysoko. Wyjechał z Polski, gra w kadrze, zarobi sporo pieniędzy. Nie można odmówić mu ambicji, chęci czy woli walki. Ale z całym szacunkiem, jego umiejętności czysto piłkarskie, są na poziomie holenderskiego piętnastolatka. Czy można za to winić wyłącznie jego?

Powinniśmy sobie zadać pytanie: czy zrobiliśmy wszystko, aby ci zawodnicy od małego mieli optymalne warunki do rozwoju? Czy na pewno stworzyliśmy im idealne warunki do treningu? Czy nasi trenerzy zrobili wszystko aby dobrze ich wyszkolić, i czy na pewno wytrenowaliśmy ich tak, aby byli chociaż porównywalne dobrzy co ich rówieśnicy z Francji, Holandii, Niemiec, czy choćby Czech? Czy mogliśmy wszyscy zrobić coś więcej?

Każdy z tych chłopaków chciał wygrać. Uwierzcie mi, że Wojtkowiak chciał wybić tę piłkę. Boruc chciał ją obronić. Lewy chciał strzelić gola, a Klich dać mu asystę na nos. To że im się nie zawsze udaje, to nie tylko ich wina.

Nie bronię naszych piłkarzy. Spieprzyli sprawę. Ale z pewnością nie wyłącznie oni. Jest to również wina Ministerstwa Sportu, prezesów PZPN-u, trenerów młodzieży, prezesów klubów. Ci piłkarze to „produkt” naszego systemu szkolenia, naszego zaangażowania, warunków, które im stwarzamy.

Usiądźmy więc do stołu i pomyślmy co zrobić, aby za kilka lat było lepiej. Tak jak zrobili to np. Niemcy. Uwierzcie mi, że każdy z naszych piłkarzy chciałby być mistrzem świata. Nie każdy jednak może.

Image and video hosting by TinyPic

***

Dzisiaj zaczynam cykl o moim pobycie we Włoszech.

Jak wiemy Włochy leżą na półwyspie Apenińskim. Mają 59 mln mieszkańców, panuje tam klimat podzwrotnikowy, a walutą obowiązującą jest euro. Są uprawiane tam również dziwnie brzmiące „prywatki” – bunga bunga. Ł»artuję.

Dzisiaj napiszę o Palermo. Będzie coś o kulisach transferu, o klubie, kibicach, Serie A, włoskim mangiare (nie mylić z menedżerem, który działał kiedyś w Polsce), o pieniądzach, Cavanim (a jakże). A może obetnę to trochę, bo o czym będę pisał za miesiąc? W każdym razie mam nadzieję, że będzie ciekawie.

Propozycja z Palermo była od początku bardzo konkretna. Widać było, że im zależy. Dzwonili prawie codziennie, opowiadali, obiecywali, snuli wizje i plany. Wyszli chyba z założenia: powiedz mi a zapomnę, pokaż a zapamiętam, zaangażuj mnie, a zrozumiem, bo w lutym 2007 roku sprowadzili mnie do siebie, abym osobiście doświadczył i zrozumiał piękną i wyjątkowa ligę jaką bez wątpienia jest Serie A.

Oczywiście, nie była to jedyna konkretna opcja w tamtym czasie. Na stole była bardzo atrakcyjna oferta z Aston Villi. Sprawa rozbiła się jednak o menedżera, o którym już kiedyś wspomniałem. Ale to temat na osobny wpis. Były więc oferty z Niemiec (HSV), Grecji (Panathinaikos, Olympiakos), Hiszpanii (Osasuna, San Sebastian), Rosji, Turcji. Nie było z Barcelony, Realu, Manchesteru United, Arsenalu, czy Juventusu.

W tym miejscu chciałbym wyjaśnić jedną rzecz. W moim kontrakcie z Bełchatowem była wpisana kwota odstępnego w wysokości 300 tysięcy euro. Co oznacza, że zainteresowany moją osoba klub, przelewa powyższą sumę, a Bełchatów w tym momencie nie ma nic do powiedzenia. Z pewnością wszystkie kluby, które wymieniłem wcześniej, stać byłoby na taki wydatek. Kupienie za 300 tysięcy euro reprezentanta kraju dla klubów z Anglii czy Włoch jest podobnym wydatkiem jak kupienie kawalerki w Łęczycy przez Zygmunta Solorza.

W Bełchatowie zostać nie zamierzałem, ale na prośbę prezesa Ożoga, zgodziłem się, aby suma za transfer była dużo wyższa, tak aby klub również swoje zarobił. Nadwyżka ponad 300 tysięcy euro miała zostać podzielona między klub a moja osobę. Kwota transferu wyniosła więc 1,9 mln euro, co czyniło go jednym z najwyższych w historii. Na marginesie dodam, że oferta z Aston Villi była prawie dwa razy wyższa. Twierdzącym, że zrobiłem na tym świetny biznes, odpowiem, że dużo lepszy zrobiłbym odchodząc za 300 tysięcy i biorąc odpowiednio wysoką kwotę za podpis u nowego pracodawcy. Jestem jednak czasem sentymentalny i chciałem pomoc klubowi, który mnie wypromował i w którym spotkałem wielu fantastycznych ludzi. Jak choćby wspomnianego wcześniej prezesa Ożoga.

Tę informację dedykuję panom, którzy zasiadali w owym czasie w radzie nadzorczej klubu i byli w owej radzie w czasie, kiedy miałem zostać do Bełchatowa wypożyczony z Heerenveen. Panowie, to w dużej mierze dzięki mnie mogliście podpisać parę nowych kontraktów, wyremontować trochę pomieszczeń, czy pewnie też posiedzieć dłużej wieczorkami przy dobrym trunku, opowiadając sobie wzajemnie niestworzone historie o tym jacy to jesteście kozacy. Dziękować nie trzeba.

Wyjazd był bardzo smutny. Pamiętam, że kupiłem jakieś słodycze wszystkim paniom z klubu, chłopakom od stadionu kilka butelek wódki, a chłopakom z drużyny parę skrzynek piwa. Zapas na kilka miesięcy. A może na tydzień? Nie powiem. Miałem taki zwyczaj, że w każdym klubie, z którego odchodziłem, starałem się ludziom tam pracującym zostawić coś małego. Były to w większości osoby opłacane dużo gorzej od zawodników. Poza tym wydawało mi się to po prostu przyzwoite.

W Bełchatowie panowała rodzinna atmosfera, więc pożegnaniom nie było końca. Dostałem nawet bukiet róż od „Byczka” (przedstawiłem go wam w poprzednim wpisie). Wreszcie, z łezką w oku, zostawiłem za sobą może nie piękny, ale bardzo ważny w moim życiu Bełchatów.

Do Włoch poleciał ze mną tata i włoski menedżer. Gianluca di Carlo. Oni tam w większości się tak nazywają. Menedżerowi, z którym miałem podpisaną umowę, zabroniłem lecieć pod rygorem ujawnienia jego delikatnie mówiąc nieetycznych praktyk. Był oczywiście bardzo wkurzony. Przechodziło mu koło nosa jakieś kilka stówek euro prowizji. Został jednak w kraju. Później groził mi sądami, ale tak jak przeczuwałem, skończyło się jedynie na groźbach.

Spotkanie odbywało się w jednym z lepszych hoteli w Mediolanie. Wybaczcie, ale nie pamiętam nazwy. Ze strony włoskiej był Rino Foshi i chyba jakiś prawnik. Poszło szybko. Znałem warunki już wcześniej, o klubie też wiedziałem wszystko. Trochę się jeszcze potargowaliśmy i podpisałem kontrakt. Pamiętam jak to by było wczoraj. Są w życiu momenty, które wbijają się szczególnie wyraźnie w naszą pamięć. To był właśnie taki moment. O warunkach finansowych powiem tylko tyle, że były bardzo dobre. W hierarchii płacowej znalazłem się gdzieś miedzy Amaurim, Matią i Cassanim (swoją drogą bardzo sympatyczny chłopak). Kiedyś napiszę jak mocno zasiedzieliśmy się przy dobrym Chianti, w Udinese bodajże.

Z Mediolanu wróciliśmy do Polski. Po pierwsze byłem powołany na mecz reprezentacji, po drugie musiałem się spakować. W końcu przyszedł moment, kiedy musiałem wsiąść w samolot lecący na Sycylię.

Pamiętacie taki denerwujący napis „KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ”, który często pojawiał się kiedyś po filmach? No właśnie. Jako, że cała historia związana z Palermo, nie zmieściłaby się w jednym wpisie, jestem zmuszony rozbić ją na części. Za tydzień ciąg dalszy.

Najnowsze

Ekstraklasa

Pamiętacie transfery Efforiego? Haditaghi: „Fałszywe faktury”

redakcja
0
Pamiętacie transfery Efforiego? Haditaghi: „Fałszywe faktury”
Ekstraklasa

Pogoń Szczecin ma oko na snajpera. Wymiata w Lidze Konferencji

redakcja
1
Pogoń Szczecin ma oko na snajpera. Wymiata w Lidze Konferencji
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama