Zapraszamy na środowy przegląd siedmiu tytułów prasowych.
FAKT
Hajto drugi raz za Michniewicza? Możliwe.
Czesław Michniewicz poprowadzi Podbeskidzie w sobotnim meczu z Lechem Poznań. Jeśli jednak drużyna przegra czwarty mecz z rzędu, klub będzie chciał się z nim rozstać. Jego następcą może zostać Tomasz Hajto! Działacze Podbeskidzia są mocno rozczarowani wynikami drużyny i zmianami, jakich dokonuje w podstawowej jedenastce Michniewicz. Nie przynoszą one żadnych rezultatów. Pozycja trenera słabnie, co wyczuli już bezrobotni szkoleniowcy. Na mecze do Bielska-Białej regularnie przyjeżdżają Rafał Górak i Robert Góralczyk, a także Piotr Mandrysz. Faworytem do przejęcia Podbeskidzia jest jednak Tomasz Hajto, który dobrze zna się z szefem Podbeskidzia Wojciechem Boreckim. Gdy Hajto był trenerem Jagiellonii, Borecki pełnił w białostockim klubie funkcję wiceprezesa. – Sytuacja Podbeskidzia w tabeli mnie nie przeraża. Lubię wyzwania. Słyszałem, że moja kandydatura jest rozważana, ale nikt oficjalnie ze mną się nie kontaktował. A z prezesem Boreckim współpraca w Białymstoku układała się bardzo dobrze. Doskonale wie, jaką mam wizję prowadzenia zespołu – mówi Faktowi Hajto. Co ciekawe „Gianni” Jagiellonię przejął właśnie po Michniewiczu. Czy tak będzie i tym razem? Dużo zależeć będzie od wyniku z Lechem.
W kadrze powinno się grać za darmo!
Reprezentacja Polski w piłce nożnej ostatnio nie rozpieszcza swoich kibiców. Mimo to, piłkarze za każdy występ w kadrze otrzymują pieniądze, bez względu na osiągnięty wynik. Czas z tym skończyć! Reprezentowanie kraju jest tak dużym zaszczytem, że nie powinno być dodatkowo wynagradzane. Premie powinny trafiać do piłkarzy tylko za konkretne osiągnięcia. 3 tysiące złotych tzw. „startowego” dla każdego zawodnika za mecz towarzyski i 4 tysiące za mecz eliminacji mistrzostw świata – tyle dostają reprezentanci Polski od PZPN. Na wysokość tej wypłaty nie ma wpływu wynik osiągnięty na boisku. Za to w wielu zachodnich federacjach zawodnicy grają za darmo, a pieniądze dostają jedynie za konkretne osiągnięcia. Przykład to niemiecka DFB, która jest dla Polski często wzorem. Federacja nie płaci zawodnikom, ale płaci klubom (6 tys. euro za piłkarza, który zagrał w meczu), a niektóre kluby oddają te pieniądze zawodnikom. PZPN także powinien zastanowić się nad systemem, który bardziej motywowałby piłkarzy, a nie nagradzał ich za sam występ w meczu. Przy dzisiejszym poziomie zarobków w klubach zawodnicy nawet nie odczują braku „startowego”. – Szczerze mówiąc, nie zawracam sobie tym głowy, gram dla kadry, reprezentuję Polskę. Gra dla kadry jest wyróżnieniem, o pieniądzach rozmawiajmy po meczach. Powinno się rozliczać z wyników – nie ukrywa Grzegorz Krychowiak (23 l.). Podobnie uważa Artur Sobiech (23 l.): – czujemy się wybrańcami narodu, nie przyjeżdżamy po pieniądze na zgrupowania, bo te zarabiamy w klubach.
Grosicki odchodzi z Sivassporu.
Przygoda Kamila Grosickiego (25 l.) z Sivassporem dobiega końca. Na oficjalny rozwód trzeba poczekać najwcześniej do zimy. W tym sezonie Grosciki zagrał w swoim klubie dwa spotkania, na boisku spędził łącznie 87 minut. Na ostatni mecz z Elazigspoorem nie zmieścił się do meczowej kadry, wybieranej przez trenera Sivas, Roberto Carlosa (40 l.). Sytuację swojego podopiecznego wyjaśnia jego menedżer, Mariusz Piekarski (38 l.). – W czerwcu przyszłego roku Kamilowi wygasa kontrakt i już w grudniu możemy podpisać umowę z nowym klubem. I na pewno to zrobimy, bo oferty są. Uznaliśmy z Kamilem, że jego czas w Sivas dobiegł końca. I to właściwie wyjaśnia całą kwestię, bo trudno, by stawiano na kogoś w klubie kto za moment odejdzie – tłumaczy Piekarski. – Na pewno się nie poddam. Dla mnie ta sytuacja jest zupełnie nowa. Mało tego, czegoś podobnego jak wypadnięcie poza meczową osiemnastkę nie zdarzyło mi się w dorosłej piłce – dodaje piłkarz. – O tym, że Kamil wylądował na trybunach na pewno nie zdecydowała jego forma sportowa, a – że tak powiem – konflikt interesów. Kamil dobija setki występów w Sivas. W sezonie potrafił zagrać czterdzieści meczów. I co nagle okazuje się, że nie nadaje się do niczego? Nonsens – mówi Piekarski. 25-letni Grosicki gra w Sivassporze od zimy 2011 roku. Turcy zapłacili za niego Jagiellonii Białystok 950 tysięcy euro. Najlepszym był dla niego sezon poprzedzający Euro 2012, kiedy w 34 ligowych meczach strzelił 6 goli i miał 9 asyst. Teraz przechodzi ciężki czas w karierze, choć jeszcze niedawno wydawało się, że będzie miał raczej z górki, a nie pod nią. Po bardzo dobrym występie w meczu eliminacji mistrzostw świata z Anglikami zapytanie złożyło kilka klubów. Ale w Sivas nie chcieli słyszeć o transferze. Trochę to podłamało Kamila.
RZECZPOSPOLITA
Budowa drugiej Barcelony idzie opornie.
Jeśli Guardiola planował zbudować w Monachium drugą Barcelonę, idzie mu to opornie. Nie wszystkie transfery okazały się trafione, Niemcy coraz częściej piszą o tym, że zakup za 37 milionów euro Mario Goetzego bardziej miał zdenerwować Borussię, niż pomóc Bayernowi w zbudowaniu potęgi. Kontuzjowany jest Thiago Alcantara – najważniejszy element układanki. Zawodnik, o którego sprowadzenie trener tak bardzo zabiegał, zdążył w nowych barwach rozegrać raptem dwa mecze. Guardiola czeka też na napastnika z prawdziwego zdarzenia, Robert Lewandowski przydałby mu się już teraz. Dotychczas nowy trener nauczył swoich piłkarzy głównie szacunku dla piłki – Bayern utrzymuje się przy niej tak długo, że kibice zaczynają gwizdać. – Pep ma bardzo trudne zadanie, bo wszyscy spodziewali się, że poprawi grę Bayernu. Kiedy godził się przyjść do Monachium, nie wiedział jednak, że drużyna wygra Ligę Mistrzów i właściwie nie będzie w niej nic do poprawiania – mówi Pellegrini. Manchester City po zwycięstwie nad Manchesterem United 4:1 wydawał się wreszcie maszyną wchodzącą na wysokie obroty. Zespół napędzany szejkowskimi dolarami, po kolejnej fali transferów, rozegrał najlepszy mecz w Lidze Mistrzów, wygrywając 3:0 z Viktorią Pilzno, a w Pucharze Ligi rozgromił Wigan aż 5:0. W ostatni weekend Manchester City przegrał jednak 2:3 z Aston Villą, mimo że dwukrotnie w tym meczu prowadził i po sześciu kolejkach ma tylko 10 punktów.
GAZETA WYBORCZA
Dyrektor sportowy Widzewa: Ojrzyński wciąż jest jednym z kandydatów.
Decyzja w sprawie nowego trenera powinna zapaść w poniedziałek – zapowiada Michał Wlaźlik, dyrektor sportowy Widzewa. I twierdzi, że jednym z kandydatów wciąż jest Leszek Ojrzyński. On jednak wydaje się innego zdania. Z byłym szkoleniowcem Korony Kielce szefowie Widzewa rozmawiali w piątek. – Spotkaliśmy się i powiedzieliśmy sobie pewne rzeczy. Aby sfinalizować tę sprawę, musi dojść do drugiego spotkania. Trzeba ustalić konkrety. Ja muszę powiedzieć szefom Widzewa, jak to widzę, a oni zdecydować, czy są w stanie to zaakceptować – powiedział „Gazecie” Ojrzyński. Przez kilka dni sprawa najwyraźniej nie posunęła się naprzód. – Od piątku nikt z klubu z Łodzi już się ze mną nie kontaktował – mówi szkoleniowiec. – Gdybym był blisko Widzewa, jak ktoś gdzieś napisał, to pewnie już bym o tym wiedział i snułbym jakieś plany. Trzeba o to pytać działaczy, a nie mnie. Myślę jednak, że po obiecującym występie piłkarzy w Poznaniu trenerem zastanie Rafał Pawlak. Inną wersję wydarzeń przedstawia Wlaźlik. – Nie wiem, czemu trener Ojrzyński tak powiedział – dziwi się. – Zadzwoniłem do niego w poniedziałek, tak jak się umawialiśmy. Mieliśmy przekazać mu naszą wstępną decyzję – wstępną, bo do ustalenia pozostałyby warunki umowy – albo poinformować, że potrzebujemy jeszcze trochę czasu. Powiedziałem trenerowi, że wciąż jest jednym z naszych kandydatów, ale jeszcze nie jesteśmy gotowi na decyzję.
Lech Poznań ma swoją telewizję. „Obiektywizm? Nie chcemy tego robić…”
LechTV od 24 października będzie emitowany w formie programu nadawanego przez operatora telewizji kablowej Inea – sponsora Lecha Poznań, który wykupił też prawa do nazwy stadionu. Na razie LechTV umieszcza materiały wideo na stronie www.lech.tv, co robi wiele klubów, także w Polsce. Program przewidziany od października to jednak przedsięwzięcie niespotykane. – Dla większości kibiców Lech Poznań to tylko pierwszy zespół. My chcemy pokazywać Lecha szerzej, jako zjawisko obejmujące coś więcej i scalające mnóstwo ludzi. Takiego Lecha, jakiego znam z opowiadań moich rodziców – mówi redaktor naczelny telewizji klubowej LechTV Piotr Chołdrych. Widzowie zobaczą zatem także materiały dotyczące innych zespołów Lecha, np. juniorskich, ale i oldbojów. – Lech ma 14 rozmaitych drużyn młodzieżowych. Czy ludzie o tym w ogóle wiedzą? Już zajęcie się tymi zespołami i grającymi w nich piłkarzami to samograj i mnóstwo informacji – uważa Piotr Chołdrych. Redaktor naczelny nie ukrywa, że celem tej telewizji jest jak najściślejsze związanie kibica z klubem. – Obiektywizm? W jakim sensie? W sensie krytyki, pokazywania błędów? Nie chcemy tego robić, a przynajmniej nie w nadmiarze. A mówiąc obrazowo, jeżeli będziemy chcieli pokazać skrót złożony z pięciu sytuacji bramkowych Bartosza Ślusarskiego, to wybierzemy cztery takie, w których trafił do bramki i jedną, w której nie trafił, a nie odwrotnie – mówi Piotr Chołdrych. – I to nie jest żadna manipulacja ani naginanie rzeczywistości. My jesteśmy telewizją klubową, chcemy budować pozytywną atmosferę wokół Lecha, bez gonienia za sensacją. Publicystyka? Owszem, ale chciałbym, abyśmy przedstawili w jej ramach to, co mają do powiedzenia trener czy piłkarze. Wielkich debat nad Lechem nie przewiduję. Skupiamy się na sporcie.
SPORT
Prezes GKS Katowice: Odkąd jestem w klubie, nie pamiętam takiej sytuacji.
Po dziesięciu kolejkach rozgrywek Pierwszej Ligi, katowicka GieKSa zajmuje najniższy stopień podium z dorobkiem 17 punktów. Za mojej bytności w klubie, nie mieliśmy właściwie takiej sytuacji – przyznaje Wojciech Cygan. W miniony weekend GKS Katowice bezbramkowo zremisował w Stróżach z Kolejarzem, choć po świetnej passie spotkań domowych, apetyty kibiców z ul. Bukowej były o wiele bardziej rozbudzone i wszyscy czekali na kolejny komplet punktów. – Mnie cieszy to, że przywożąc remis z wyjazdu, nie musimy mówić: ,,jakiż ważny ten punkt w kontekście ucieczki od strefy spadkowej”- przyznaje sternik katowiczan. Czy można zatem dywagować nad kwestią awansu GKS-u Katowice do T-Mobile Ekstraklasy? Sportowo wydaje się, że zespół ma ku temu wszelkie argumenty. Mankamentem pozostaje przeszłość i spłacanie zaległości a to w kwestii uzyskania licencji, sprawa priorytetowa. – Gdyby je w kolejnych sezonach utrzymać na tegorocznym poziomie, proces ów potrwałby jeszcze raczej lata niż miesiące – przyznaje szczerze Wojciech Cygan.
DZIENNIK POLSKI
Piekiełko, kurtyzany i inne atrakcje. Historia meczów Wisła – Legia.
23.05.1920: WKS Warszawa – Wisła Kraków 0:0
Od tego wszystko się zaczęło. „Gazeta Poranna” informowała: Match footbalowy między mistrzowską Wisłą, a drużyną wojskową nie dał rezultatu, 0:0. Chlubnie to świadczy o sile drużyny warszawskiej.
18.04.1927: Legia – Wisła 1:4. Bramki: Łańko 20 – Czulak 18, Adamek 28, 38, Wójcik 68.
Pierwszy ligowy mecz obu rywali. Wisła wygrała wysoko, ale „Przegląd Sportowy” jej nie chwalił: Zdawało się, że prowadzący w mistrzostwie Ligi exmistrz Krakowa, jeden z bezsprzecznie najsilniejszych zespołów polskich, pokaże grę nie tylko owocną i produkcyjną ale również piękną i przemyślaną. Tymczasem niedysponowani widać krakowianie sprawili wyraźny zawód.
21.08.1927: Wisła – Legia 1:0. Bramka: H. Reyman 23.
Pierwsze spotkanie w Krakowie. „PS” pisał: Mecz (…) przyniósł oczekiwane zwycięstwo Wiśle, wielkie jednak rozczarowanie publiczności, która po „warszawskiej filji Cracovii” jak nazywają Legję, oczekiwała czegoś więcej.
3.05.1928: Legia – Wisła 1:0. Bramka: Nawrot 14.
Pierwsza wygrana Legii. Wiślaków spotkała po tym meczu krytyka w „PS”: Pierwszy tegoroczny występ Wisły w Warszawie nie przyniósł mistrzowi Ligi zaszczytu. Nie chodzi tu rzecz jasna o przegraną 0:1 z Legją – to zdarzyć się może każdemu – lecz o to co drużyna krakowska nam pokazała i co sobą reprezentuje. Otóż okazało się, że ów „murowany” lider tabeli posiada niemniej słabych punktów co każda inna drużyna ligowa.
SUPER EXPRESS
Sobolewski błyszczy formą, mimo 37 lat na karku.
– Sobolewski mimo wieku wciąż jest potrzebny drużynie – podkreśla Kaczmarek. – Jak cenny jest dla Górnika, pokazało nie tylko spotkanie z Zawiszą, lecz także z Legią. Gdy był na boisku, to mistrz Polski niewiele mógł zdziałać. Wystarczyło, że „Sobol” zszedł i Legia zaczęła dominować. Bo on wie, kiedy trzeba zwolnić, przerwać akcję, nadepnąć na rywala, a po faulu uśmiechnąć się do arbitra – zauważa. Do Ekstraklasy przed 16 laty wprowadził „Sobola” właśnie trener Kaczmarek. – Oglądałem go podczas meczu Jagiellonii z AZS AWF Warszawa – przypomina. – Później spotkałem się z nim w Gdańsku, gdzie Radek studiował zaocznie, i zaproponowałem przenosiny do Płocka. Tam poznał smak ligi, a później miał taki okres, że miał dość wszystkiego. Był gotowy nawet zrezygnować z piłki! Na szczęście wszystko dobrze się ułożyło, bo wkrótce trafił do mnie do Groclinu Grodzisk, a potem na lata stał się ostoją Wisły. Jak wiele ten klub dla niego znaczy, pokazał na pożegnalnej konferencji, gdy nie ukrywał wzruszenia – opowiada. Kaczmarek najbardziej ceni w Sobolewskim jego podejście do piłki. – Profesjonalista, z niemiecką dyscypliną i gwarancją najwyższej jakości – twierdzi znany szkoleniowiec. – Nigdy się nie poddaje, a dla dobra drużyny zrobi wszystko. Zarzucano mu, że jest milczkiem. Nie odzywa się, bo wyznaje zasadę: nie słowa, ale czyny niech za mnie przemawiają. To cały Sobol – kończy trener Kaczmarek, który pracował z pomocnikiem w reprezentacji Polski.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Patriotyzm wart tysiąc euro.
Polski piłkarz dostaje pieniądze za przylot na kadrę. Jego kolega z Zachodu nie, ale ma za to udział w prawach marketingowych. Piłkarze mówią zazwyczaj, że nie grają dla pieniędzy. Czy więc byliby gotowi zrezygnować ze startowego za mecze reprezentacji? Czy polski futbol może skorzystać na zmianie zasad? To możliwe. Sprawa jest o tyle istotna, że wbrew pozorom, może mieć znaczący wpływ na wyniki meczów kadry narodowej. Oczywiście pod warunkiem, że wybrane zostanie rozwiązanie satysfakcjonujące obie strony. – Startowe to dziwna praktyka. Przecież zawodnik w czasie, gdy jest na zgrupowaniu kadry narodowej, dostaje pieniądze od swojego klubu. Zarabia się na prawach marketingowych – uważa były dyrektor kadry narodowej Jan de Zeeuw. Dziś za każde zgrupowanie zawodnicy dostają około 4 tys. zł w przypadku meczów eliminacyjnych i 3 tys. w przypadku sparingów. Z punktu widzenia zawodnika zarabiającego milion euro rocznie nie są to pieniądze, o które warto kruszyć kopie. Ledwie kieszonkowe. – Różnie z tym może być. Znam piłkarzy o naprawdę wielkich nazwiskach, którzy nigdy nie zapłacili za kawę. Kiedyś pan Ryszka, nasz kierownik, nie mógł wyjść z hotelu, dopóki nie uregulował rachunku za 120 kaw – śmieje się Michał Listkiewicz, były prezes PZPN. – Oczywiście dla większości to pieniądze na paluszki. Czasem załatwialiśmy im jakąś specjalną premię za wynik. Tak jak choćby za mecz z Ukrainą za Jerzego Engela. Mało kto wierzył, że wywieziemy punkty. Powiedzieliśmy, że jeśli wygrają, będzie niespodzianka. I była, wygraliśmy 3:1 – dodaje.
Gordan Bunoza: Beveren za mało mi dawało.
W czerwcu kończy się panu kontrakt z Wisłą. Co dalej?
– Już latem mogłem odejść. Wisła porozumiała się z Beveren, miałem przejść tylko testy medyczne, ale nie dogadaliśmy się odnośnie mojego kontraktu. Za mało mi dawali. Teraz miałem ofertę z Beitaru Jerozolima. Tam okno transferowe było otwarte do 17 września, ale postanowiłem zostać w Krakowie. Nie wiem co będzie dalej. Na razie nikt ze mną nie rozmawiał o nowym kontrakcie.
Gra pan już w Wiśle czwarty sezon, ale dopiero teraz zaczyna spełniać oczekiwania. Skąd taka eksplozja formy?
– Zostaliśmy dobrze przygotowani. Cały zespół. To jest podstawa. Gdy nie brakuje sił, to jest koncentracja przez 90 minut i łatwiej się gra.
Kupowano pana jako lewego obrońcę, ale ustawiano na stoperze. Franciszek Smuda od początku był przekonany, że powinien pan wrócić na lewą obronę.
– Praktycznie przez całą karierę byłem lewym obrońcą. Rzeczywiście Smuda od razu zapowiedział mi, że wracam na dawną pozycję. Najważniejsze, że gram, a nie siedzę na ławce. Trener bardzo we mnie wierzy, a ja staram mu się odpłacić. Poza tym wprowadził dyscyplinę w szatni i na boisku.
A pan nie czuje się lepiej na tej pozycji?
– Wolałem, gdy ustawiano mnie na środku obrony, bo tam się po prostu łatwiej gra. Na bocznej obronie musisz cały czas biegać, a polskiej lidze nie brakuje szybkich skrzydłowych, z którymi są problemy. Trafisz na takiego małego, szybkiego i wtedy nie ma lekko.
Lech Poznań już zamroził kasę.
Połowa premii meczowych za zwycięstwa jest zamrażana i zostanie wypłacona piłkarzom Lecha Poznań tylko w przypadku awansu do europejskich pucharów. Prezes klubu chce tak motywować zawodników. System premiowania w Lechu Poznań zmienił się przed tym sezonem. Wcześniej piłkarze dostawali kasę za zwycięstwa (150 tys. zł) oraz remisy (60 tys. zł) w całości, niezależnie od tego, na którym miejscu w tabeli kończyli rozgrywki. To oznaczało, że mieli zagwarantowane niezłe pieniądze, choć niekoniecznie spełniali postawiony przed nimi cel, a tym przy Bułgarskiej zawsze jest co najmniej awans do pucharów. – Chcieliśmy to zmienić, bo najważniejszy jest dla nas zawsze efekt końcowy, a nie to, co dzieje się po drodze. Chodziło o to, żeby wynagradzać za konkretne osiągnięcia, zmobilizować ich do walki – mówi nam prezes Kolejorza Karol Klimczak. Teraz w ogóle zrezygnowano z płacenia za remisy. – Dla takiego klubu jak Lech liczą się tylko zwycięstwa i za to chcemy premiować – przyznaje szef wicemistrzów Polski. Za wygrane stawka nadal wynosi 150 tys. zł, ale wymyślono system motywacyjny. Tylko połowa z tej kwoty, czyli 75 tys. zł trafia na konta graczy. A reszta? Do zamrażarki! – Warunkiem odmrożenia jest awans do europejskich pucharów, to zawsze nasz cel minimalny, choć oczywiście jasno deklarujemy, że chcemy bić się w tym sezonie o mistrzostwo Polski – twierdzi Klimczak.