Özil, Balo i Lewandowski – niezawodni… nie zawiedli

redakcja

Autor:redakcja

01 października 2013, 21:06 • 4 min czytania

Mesut Özil. Pół-człowiek, pół-asysta. Przy jego podaniach królem strzelców dowolnych rozgrywek mógłby zostać nawet Piotr Malinowski, jego dokładne, mierzone zagrania to w tej chwili jedne z najprzyjemniejszych momentów podczas meczów tego sezonu. Dziś znów poprowadził Arsenal, dziś znów wziął na siebie ciężar gry, znów skierował na siebie blask fleszy i pokazał, że Wengerowi brakowało jednego – przyparcia do muru, sypnięcia groszem i rozgrywającego z najwyższej półki. Dziś Özil na miękko łyknął Napoli, ale jak się okazało – nie był to wcale najciekawszy z meczów.
Dla zachowania porządku, zacznijmy jednak od najwcześniejszego z meczów, które oglądaliśmy, Zenitu Sankt Petersburg. A tam było standardowo, czyli jak zwykle – nic nie potoczyło się zgodnie z oczekiwaniami Putina, Miedwiediewa, fanatyków gospodarzy, z piłkarzami i prezesem Aleksiejem Millerem na czele. Najpierw 1:3 z Atletico, teraz zaledwie 0:0 z Austrią Wiedeń. Tragedia i ostatnie miejsce w grupie, okraszone zresztą debilnym (czy to może dziwić?) faulem Aksela Witsela, który tak wjechał w rywala, że w 44. minucie schodził pod wczesny prysznic. Jak widać doświadczenia z kontuzją Marcina Wasilewskiego niewiele go nauczyły.

Özil, Balo i Lewandowski – niezawodni… nie zawiedli
Reklama

Bez Witsela, jak można podejrzewać, siła gospodarzy zmalała i Austriacy sami mieli swoje syutacje, żeby zdobyć trzy punkty. Ostateczny remis spycha jednak zabawkę Gazpromu na ostatnie miejsce w grupie… Luciano Spaletti może powoli zaczynać przeglądać anonse.

Na robotę w rodzinnym kraju może i ma szanse, ale na pewno nie w Napoli, które do tej pory szło jak burza. 5 zwycięstw w Serie A, jedyny remis z Sassuolo. Wykolejenie i dwa ciosy od Arsenalu nie zachwieją posadą Rafy Beniteza, choć Hiszpan ma utartego nosa. Wcześniej wyśmiewany przez własnych kibiców w Chelsea, dziś wyszydzany na Emirates. Podobnie jak Reina, który – jak sam twierdził – odzyskał w Serie A wigor. Wystarczyło, że wrócił do Anglii i wyjeżdża po krótkiej wizycie z bagażem dwóch goli. Nie pomógł Zuniga, który wybrał zły moment na domaganie się podwyżki, nie pomógł oszczędzany w ostatniej kolejce Hamsik. Tego się do końca nie spodziewaliśmy. Miał być mecz wieczoru, a może i kolejki, a nokaut mieliśmy po kwadransie. Tym samym na czoło pod względem emocji wyrosły wydarzenia z Amsterdam ArenA…

Reklama

Coś nam podpowiadało, że dzisiaj warto rzucić okiem na Ajax i Milan i zdecydowanie – było warto. Pierwsze zaskoczenie – gra Holendrów, która zaowocowała irracjonalnymi statystykami po pierwszej połowie. Posiadanie piłki? 70:30 na korzyść gospodarzy. Okazje? Bodajże sześć, albo i siedem pod bramką Abbiatiego, okrągłe zero w wykonaniu mediolańczyków. Drugie zaskoczenie – druga połowa, gdy Ajax stopniowo opadał z sił. Jeszcze stać ich było na odrobinę pressingu, jeszcze potrafili poszanować piłkę, jeszcze potrafili obronić przewagę w posiadaniu, ale z każdą minutą było gorzej. Milan odzyskiwał rytm i gdy już zaczęliśmy godzić się, że Holendrzy przerżną, mimo naprawdę dobrej pierwszej odsłony spotkania… oni trzasnęli gola.

Doliczony czas gry, opadający z sił Ajax, a tu Denswil pakuje – wydawało się – zwycięskiego gola. Ale, przecież Milan specjalizuje się w późnym ogarnianiu. Z Torino wyciągnęli się w trzy minuty z 0:2, z Bologną do 89 minuty przegrywali 1:3, a udało im się capnąć remis. Tutaj też uznali, że najlepszy moment na strzelanie goli to chwila, gdy powoli wyłączamy streamy. Na szczęście zdążyliśmy uchwycić, jak Balotelli zabawił się w Pepego i położył na sobie jednego z obrońców Ajaksu. Okej, nie był to może przekręt na skalę Muniza Fernandeza, może tutaj jeszcze jakoś dało się obronić decyzję o rzucie karnym, ale i tak – sprawiedliwością byśmy tego nie określili. Do karnego jak zwykle podszedł Balo i jak zwykle (no dobra, pomijając mecz z Napoli) go wykorzystał, uciszając jednocześnie cały Amsterdam.

Uczciwe? Nie powiedzielibyśmy. Sprawiedliwe? Gdzie tam. Atrakcyjne, emocjonujące, ciekawe – jeszcze jak!

Głupio byłoby ominąć wątek Roberta Lewandowskiego, który w Dortmundzie dalej robi swoje. Myślami niby gdzie indziej, ale na boisku – profeska, tylko pogratulować. Dziś jego dwie bramki (plus jedna Reusa) pozwoliły zdemontować Marsylię. Wszystko wraca do normy, dzieciaki Kloppa znów mierzą wysoko i wracają do gry…

Zgodnie z oczekiwaniami zagrała też Barcelona, ale nie na tyle, żeby zasługiwała na kilka oddzielnych akapitów. Gdyby streścić wydarzenia z Celtic Park w pigułce, wystarczy komentarz – gospodarze byli dzielni. Nie pomogło, bo Scott Brown w 59. minucie dostał czerwoną kartkę. Wszyscy, którzy zaczęli stawiać na kurs over 2,5 gola pewnie plują sobie w brodę, bo „Blaugrana” mimo przewagi jednego zawodnika zagrała – zachowując propocje – jak z Lech z Widzewem w ostatniej kolejce. Czyli na minimum i wygrała 1:0.

Najnowsze

Polecane

OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie

redakcja
2
OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama