W Bielsku myślą o Mandryszu, Fornalik – optymista, czartery Lewandowskiego

redakcja

Autor:redakcja

30 września 2013, 06:42 • 11 min czytania

Zapraszamy na poniedziałkowy przegląd siedmiu tytułów prasowych.

W Bielsku myślą o Mandryszu, Fornalik – optymista, czartery Lewandowskiego
Reklama

FAKT

Mandrysz za Michniewicza?

Reklama

Po trzeciej kolejnej porażce z rzędu coraz bardziej nerwowo w Bielsku-Białej. Na cenzurowanym jest trener Czesław Michniewicz (43 l.). Wiosną doświadczony szkoleniowiec cudem utrzymał Podbeskidzie w ekstraklasie. Teraz jest zupełnie inaczej. Górale przegrywają mecz za meczem i prezentują wyjątkowo mizerny poziom. Trener Michniewicz tłumaczy wszystko kłopotami kadrowymi, ale nie do wszystkich te usprawiedliwienia trafiają. W bielskim klubie coraz głośniej mówi się o zmianie na ławce trenerskiej. Jednym z bacznych obserwatorów piątkowego meczu Podbeskidzie – Piast był Piotr Mandrysz (51 l.). To były szkoleniowiec takich klubów, jak choćby Arka Gdynia, Piast Gliwice czy Pogoń Szczecin. Przez ostatnie dwa sezony z powodzeniem pracował jako trener pierwszoligowego GKS Tychy, skąd odszedł latem. – W tym, że byłem na meczu w Bielsku nie doszukiwał bym się żadnych dwuznaczności. Jestem w tej chwili bacznym obserwatorem ligowych zmagań czy to w ekstraklasie czy to w niższych ligach. Nie ma tematu mojej pracy w Podbeskidziu, tym bardziej, że przecież mają tam obecnie szkoleniowca. Ja miałem oferty z pierwszej i drugiej ligi, ale nie zdecydowałem się. Po dwóch latach pracy w Tychach musiałem trochę odpocząć – mówi Faktowi trener Mandrysz.

„Cracovia nie traci na zamknięciu stadionu”.

Janusz Filipiak (51 l.) szokuje! Właściciel Cracovii stwierdził, że jego klub praktycznie nie traci na zamknięciu stadionu. Przynajmniej finansowo. – Bilety mamy bardzo tanie, a organizacja meczu z kibicami jest droga. Zarobek z dnia meczowego jest praktycznie żaden – przekonuje. Z powodu braku kibiców, Filipiak sam zaczął dopingować. W trakcie meczu głośno krzyczał „Cracovia! Cracovia!”. Mimo porażki, po zakończeniu spotkania był w bardzo dobrym nastroju. – Moja firma na sponsorowaniu Cracovii finansowo tylko traci. To, czy z powodu zamknięcia stadionu stracimy trochę więcej, nie robi wielkiej różnicy – przekonuje. Humoru nie psuje mu również kara, którą musi zapłacić za zachowanie kibiców podczas derbów. Krakowski klub musi zapłacić 60 tys. PLN. – Będziemy przyglądać się jedynie, czy ta kara to wyznaczanie nowych standardów czy tylko Cracovia została ukarana tak surowo – mówi. Mniej powodów do zadowolenia ma trener Wojciech Stawowy (47 l.). Po meczu zamknął piłkarzy w szatni i natychmiast zaserwował im odprawę taktyczną. – To co powiedział, niech zostanie między nami – mówi Marcin Budziński (23 l.). Po zakończeniu spotkania piłkarze poszli podziękować kibicom, którzy dopingowali ich zza stadionu.

RZECZPOSPOLITA

Czerwone Diabły bis.

Kiedy w maju tego roku Gibraltar został 54. członkiem UEFA dopuszczenie tamtejszych klubów do Ligi Mistrzów i Ligi Europejskiej było tylko kwestią czasu. Po czterech miesiącach oczekiwania działacze zamorskiego terytorium Wielkiej Brytanii dostali zgodę na udział ich przedstawicieli w kwalifikacjach do tych rozgrywek. To oznacza, że w przyszłym roku w LM lub LE po raz pierwszy w historii mogą zagrać dwa kluby o tej samej nazwie. – Na dziś awans do tak prestiżowych rozgrywek wykracza poza nasze ambicje, ale w sporcie trzeba sobie zakładać najtrudniejsze cele. Nawet jeżeli do takiego meczu nie dojdzie w ciągu pięciu kolejnych lat, to może uda się za czterdzieści – mówi Matthew Reoch, kapitan Manchesteru z południowego wybrzeża Półwyspu Iberyjskiego. Związki obu klubów sięgają lat 60. – Nasza historia zaczęła się w 1962 roku. Właśnie wtedy grupa fanów United postanowiła założyć swego rodzaju klub filialny – tłumaczy Reoch. Zgodę na użycie nazwy Manchester United wyraził legendarny trener „Czerwonych Diabłów” Matt Busby, który z piłkarzami z Old Trafford zdobył pięć tytułów mistrza Anglii, dwa Puchary Anglii i Puchar Europy. Możliwość gry w europejskich pucharach dla piłkarzy z Gibraltaru znaczy bardzo dużo. – Od razu wzrosło zainteresowanie kibiców, zmieniło się też podejście zawodników. Mając taki cel przed sobą mają większą motywację i bardziej angażują się na treningach – mówi Roy Chipolina, kapitan drużyny narodowej i Lincolna, lokalnego rywala United. W lidze rywalizuje z nimi jeszcze sześć klubów: : St Josephs, Lions Gibraltar, Lynx, Glacis, Gibraltar Phoenix i College Cosmo. فącznie w tamtejszej federacji zarejestrowanych jest 600 piłkarzy.

GAZETA WYBORCZA

Kapitana Wisły kadra nie dotyczy?

Jednym uderzeniem Głowacki wypełnił roczny plan. Średnio strzela mniej niż gola na sezon, a ostatniego zdobył w lutym 2011 r. dla Trabzonsporu. W Chorzowie trafił chwilę po tym, gdy pojawiła się informacja, że na trybunach jest Waldemar Fornalik, selekcjoner reprezentacji Polski. – Nic nie słyszałem. Poza tym ta sprawa chyba mnie nie dotyczy – ucina Głowacki, który miesiąc temu mówił krakow.sport.pl: – Kadra? To nie dla mnie. Czas szukać młodych i zdolnych zawodników. Kapitan krakowian od początku sezonu jest jednym z najlepszych, a może najlepszym obrońcą ligi. Do tego asekuruje młodszych kolegów i przypomina Marko Jovanoviciowi zasady gry na środku obrony. Dlatego od dziennikarzy na każdym kroku słyszy pytania o powrót do kadry. 34-letni obrońca podkreśla, że to już nie dla niego, ale argument wieku stał się nieaktualny w piątek, gdy powołanie do kadry dostał Mariusz Lewandowski, rówieśnik Głowackiego. „Witamy na stadionie trenera Waldemara Fornalika” – powiedział spiker, a chwilę później Głowacki popełnił jeden z niewielu błędów w tym sezonie. Jednak jeszcze w tej samej akcji uratował Wisłę, a chwilę później wiwatował z zaciśniętą pięścią. Dokładnie z rzutu wolnego dośrodkował فukasz Garguła, a Głowacki uderzeniem głową wpakował piłkę do siatki. Bramka nie powinna zostać uznana, bo wiślak był na spalonym. – Chyba nie mogę przepraszać za to, że strzeliłem takiego gola – mówił obrońca Wisły.

Wrocław rezygnuje z Solorza, a kogo ma w zamian?

Władze Wrocławia zrywają z Zygmuntem Solorzem i zapowiadają, że odbudują piłkarski Śląsk z lokalnymi biznesmenami. Jednak na razie miejscowi inwestorzy nie są zainteresowani Śląskiem. Konflikt między prezydentem Rafałem Dutkiewiczem i Zygmuntem Solorzem o piłkarski Śląsk jest bardzo poważny. Obydwie strony rozmawiają ze sobą jedynie przez prawników i mimo krytycznej sytuacji klubu nie widać szans wyjścia z pata. Śląsk zmierza ku bankructwu i upadkowi. Z nieoficjalnych rozmów z przedstawicielami miasta i klubu widać, że ratusz chce odebrać Śląsk Solorzowi i tworzyć nowy Śląsk już bez miliardera. Dlatego miasto złożyło wniosek do sądu o zlicytowanie klubu za długi. To jeden z elementów planu prezydenta Dutkiewicza – planu „odzyskiwania Śląska”. W scenariuszu są jednak słabe punkty. Istnieje poważne niebezpieczeństwo, że nowy Śląsk, utworzony przez miasto i wojskowe struktury klubu, nie otrzyma licencji na grę w ekstraklasie. Dlatego w ratuszu wydają się przygotowani na najgorszy scenariusz – że Śląsk trzeba będzie odbudowywać od podstaw, być może od III, a nawet IV ligi. Kilka dni temu podczas posiedzenia rady miasta mówił o tym sekretarz miasta Włodzimierza Patalas. – Nawet jeśli Śląsk upadnie, odbudujemy go – podkreślał.

SPORT

Filip Starzyński z Ruchu Chorzów oglądany przez hiszpańskich i włoskich skautów.

Rozgrywający niebieskich ma ostatnio dobrą passę. Na początku sezonu występował w III-ligowych rezerwach, teraz strzelił gola w drugim ligowym meczu z rzędu. Wcześniejszy dołek formy nie zmienił zainteresowania piłkarzem. Na meczu z Wisłą, chyba najlepszym w wykonaniu Starzyńskiego w tym sezonie, jego poczynania oglądali agenci z Włoch i Hiszpanii. Jego strzały i wrzutki z rzutów wolnych były wyjątkowo niebezpieczne. Donosiliśmy już o zainteresowaniu „Figo” wykazywanym przez włoski klub Catania. Czy Starzyński zmieni klub na zagraniczny jeszcze w tym sezonie?

DZIENNIK POLSKI

Arkadiusz Głowacki: Nie będę przepraszał.

Ostatnio bramkę strzelił Pan jeszcze w Trabzonsporze w sezonie 2010/2011.
– Szczerze mówiąc, ja do tego nie przywiązuję wielkiej wagi. Dla mnie liczą się przede wszystkim punkty, jakie zdobywa drużyna. A w meczu z Ruchem tych punktów nam jednak zabrakło i jedynym pocieszeniem po tym spotkaniu może być to, że ciągle nie przegraliśmy w tym sezonie meczu. To jednak trochę tak na osłodę i trochę na siłę. Uważam, że mieliśmy wystarczający potencjał, umiejętności, żeby pokonać Ruch. W drugiej połowie sporo nam jednak zabrakło, żeby cieszyć się ze zwycięstwa.

Wracając do tych Pańskich nielicznych bramek, to akurat Ruch jest dla Pana szczęśliwy, bo kiedyś tej drużynie strzelił Pan już gola. Miało to miejsce jeszcze za kadencji trenera Macieja Skorży, gdy graliście w Sosnowcu.
– Pamiętam tamto trafienie. To była prawie identyczna bramka jak ta teraz.

Paweł Brożek wziął winę na siebie za to, że nie wygraliście z Ruchem, mówiąc, że przesądziły o tym jego niewykorzystane sytuacje.
– Nie przesadzajmy. Owszem, sytuacje trzeba wykorzystywać, ale przede wszystkim trzeba grać przez 90 minut, a nie tylko przez 45. Owszem, nawet w tej pierwszej połowie nie wszystko układało się po naszej myśli, bo były również błędy. Mieliśmy jednak w tym okresie swoje sytuacje. A druga część nie wyglądała już tak, jak chcielibyśmy.

SUPER EXPRESS

Stoperzy strzelali jak snajperzy.

Legia pokazała, że na polskim podwórku jest w stanie ograć najgroźniejszych rywali nawet bez trzech najlepszych napastników (kontuzje Dwaliszwilego, Saganowskiego i Koseckiego). W rolę snajperów wcielili się… środkowi obrońcy. Po golach Tomasza Jodłowca (28 l.) i Jakuba Rzeźniczaka (27 l.) mistrzowie Polski pokonali Śląsk 2:1 i w tabeli mają już 5 punktów przewagi. – Trener uczulał nas, żebyśmy byli czujni pod bramką rywala i szybko reagowali przy stałych fragmentach gry. Wszedłem w tempo, idealnie tak, jak chciałem. Udało się – cieszył się silny jak tur i twardy jak skała Jodłowiec, który w defensywie przestawiał jak klocki lego ofensywnych graczy Śląska. – Natura dała mi siłę, więc w ogóle nie muszę chodzić na siłownię. A od pseudonimu „Skała” wolę jednak swój, „Jodła”, bo skała się kruszy – żartował Jodłowiec, który kolejnym znakomitym występem pokazał, że zasługuje na powołanie do reprezentacji. Podobnie zresztą jak Rzeźniczak. – Legia pokazała, że jest klasowym zespołem i jeśli chodzi o polskie realia, to miażdży całą ligę – przyznał bezbarwny w sobotę Sebastian Mila, kapitan Śląska.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Fornalik: „Ta drużyna ma przyszłość”.

To, że zostaliście już pogrzebani żywcem i niewiele osób wierzy w awans, może wam pomóc? Presja będzie mniejsza.
– Ukraińcy będą niesamowicie zmobilizowani, to dla nich mecz klucz, żeby skończyć jeśli nie na pierwszym, to na drugim miejscu. Potem grają z San Marino. Nasi piłkarze wiedzą, że szansa jeszcze istnieje. Myślę, że są też kibice, którzy po cichu liczą na to, że sprawimy niespodziankę.

Na pozycji kluczowej dla każdej drużyny, ofensywnego pomocnika, w ośmiu eliminacyjnych meczach zagrało czterech zawodników – Ludovic Obraniak, Adrian Mierzejewski, Radosław Majewski i Piotr Zieliński. Nie za dużo?
– Zgodzę się, że ważne jest tu i teraz, natomiast proszę pamiętać, że trwały poszukiwania. Od meczu z Danią coś się wykrystalizowało i jest to układ, który wydaje nam się najlepszy. Wcześniej ciągle szukaliśmy, żeby współpraca w ataku była płynna, bardziej zespołowa. Jesteśmy na dobrej drodze.

Jeżeli przegramy eliminacje, ale gra reprezentacji w dwóch ostatnich meczach będzie obiecująca, może pan usiąść do rozmów ze Zbigniewem Bońkiem na temat przedłużenia kontaktu?
– To pytanie nie do mnie. Powiem jedno – bardzo dobrze pracuje mi się z tymi ludźmi. Poznałem zawodników i jestem bogatszy o wiedzę z ostatnich miesięcy. Czas, który do tej pory spędziliśmy ze sobą, nie był stracony. Ta drużyna ma przyszłość.

Kiedyś miliarder wysyłał po niego odrzutowiec.

Za czasów Leo Beenhakkera to Jan de Zeeuw pilnował, by wszyscy kadrowicze ściągający z różnych części Europy na czas przybyli na zgrupowanie. Bilety samolotowe, przesiadki, koordynacja logistyczna. – Wszystko zawsze organizowałem, tylko Mariusz Lewandowski nigdy nie chciał, żeby cokolwiek za niego załatwiać. Przeloty brał na siebie. Wiedziałem, kto, kiedy i gdzie ląduje, tylko o Lewym nic. Docierał do nas prywatnymi odrzutowcami właściciela Szachtara Donieck Rinata Achmetowa albo specjalnymi czarterami. Po meczu prawie zawsze od razu czekał na niego samolot, by go z powrotem zabrać do Doniecka. Kiedyś zgrupowanie mieliliśmy we Wrocławiu, a on wylądował w Poznaniu. Dopiero stamtąd zabrał go helikopter. Gdy w końcu dotarł na zgrupowanie, na trening, Beenhakker poparzył na niego i mówi: „Lewy, taka gwiazda jesteś, to powinieneś tu wylądować, bezpośrednio na murawie”.Legenda (ilu polskich piłkarzy może tak o sobie z czystym sumieniem powiedzieć?). Szachtara Donieck, która w klubie z Donbasu rozegrała przez dziewięć lat blisko 300 meczów, udała się na – przynajmniej tak to wyglądało – zasłużoną emeryturę w Sewastopolu. Nie musiał już więc codziennie oglądać kopalnianych hałd, szarego i smutnego Doniecka. Zamiast tego Lewandowski na Krymie może pójść na spacer nad Morze Czarne – plażą albo wysadzanymi palmami bulwarami. Chociaż oczywiście prawda jest taka, że będąc w Szachtarze, reprezentant Polski nie miał na co dzień styczności z rozsianymi wokół Doniecka biedaszybami, w których zdesperowani i przymuszeni przez biedę ludzie wydobywają węgiel znajdujący się blisko powierzchni ziemi. Płacą za to zdrowiem i życiem. Otoczenie Lewandowskiego to była luksusowa baza Szachtara pod miastem, pięciogwiazdkowy – według kryteriów UEFA – stadion Donbass Arena oraz inny pięciogwiazdkowy obiekt w Doniecku, kolejna własność Achmetowa, hotel Donbass Palace, w którego apartamencie można spędzić noc, jak ma się wolne 1600 złotych. Lewandowski zmienił jednak też Ligę Mistrzów na drugą ligę ukraińską – co prawda tylko chwilowo, bo na dwa sezony – ale temat jego powrotu do kadry wydawał się równie nierealny, jak noc w prezydenckim apartamencie w Donbass Palace dla górnika z biedaszybu.

Teodorczyk: Ja jak Lewandowski? Do tego daleka droga.

Jak pan ocenia sytuację z czerwoną kartką dla obrońcy Widzewa Rafała Augustyniaka już w 2. minucie?
– Wychodziłem na czystą pozycję po podaniu od Kaspera Hämäläinena. Wiem, że zostałem pociągnięty za koszulkę, upadłem i właściwie tyle. Tak to wyglądało z mojej perspektywy i niewiele więcej mogę powiedzieć. Czy należała się czerwona kartka? O to trzeba już pytać sędziego.

Wygraliście, choć grając przez blisko 90 minut w przewadze jednego zawodnika, ten triumf powinien być chyba bardziej efektowny?
– Jasne, że mecz ułożył się dla nas dobrze, bo oprócz czerwonej kartki, był jeszcze szybko gol na 1:0 dla nas. Według mnie, zabrakło nam jednak zdobycia drugiej bramki, która uspokoiłaby to spotkanie. Widzew wtedy straciłby wiarę w to, że może nam zagrozić. Powiedzmy jednak tak, że zwycięzców się nie sądzi, najważniejsze są trzy punkty, choć mamy jeszcze sporo do poprawy.

Właśnie, Widzew był przecież bliski wyrównania w końcówce.
– Dlatego, że nam zabrakło tej drugiej bramki. Mieliśmy sytuacje, sam miałem jedną wymarzoną i powinienem się lepiej zachować. Teraz jak tak o tym myślę, to miałem uderzać po ziemi przy krótkim rogu. Niepotrzebnie chciałem uderzyć w stronę dalszego słupka, bramkarz zostawił nogę i w nią właśnie trafiła piłka. Brakuje mi jeszcze na pewnp skutecznego wykończenia akcji. A Widzew? Skoro wciąż było 1:0, to zwietrzył szansę. No i w jednej akcji dwa razy uratowała nas poprzeczka. Uff, to już na szczęście za nami, mamy to zwycięstwo. Wymęczone, ale jest.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama