Manuel Arboleda: – Więcej ludzi umiera na zazdrość niż na raka

redakcja

Autor:redakcja

12 września 2013, 14:46 • 22 min czytania

Sam przyznał, że wywiadów udziela ostatnio bardzo rzadko. A tak długiego – gdy poprosiliśmy go o godzinę rozmowy – chyba w ogóle nie pamiętał. Dla Weszło zrobił jednak wyjątek. Jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci polskiej ligi ostatnich lat, ale przy tym świetny obrońca. Po prostu Manuel Arboleda.
Przejmujesz się tym, co ludzie o tobie myślą?
Już zaczynamy, tak? A więc zależy, co ci ludzie mówią i kim w ogóle są. Jestem spokojny i zawsze powtarzałem, że to niemożliwe, żeby kochał mnie cały świat. Zależy mi na opinii ludzi, którzy mają o mnie dobre zdanie – na przykład dzieci, które chcą być jak Manuel Arboleda lub mówią, że Arboleda jest dobrym obrońcą. Chcę dawać tym ludziom dobry przykład, żeby mogli mi ufać.

Manuel Arboleda: – Więcej ludzi umiera na zazdrość niż na raka
Reklama

Przez pierwsze lata w Polsce byłeś jednym z najlepszych stoperów ligi…
… i dalej jestem.

Ale przyznasz, że ostatnie lata to wzloty przeplatane upadkami.
Nie chodzi o wzloty i upadki. Po prostu miałem tego pecha, że złapałem kontuzję i każdemu zawodnikowi ciężko się po czymś takim podnieść i złapać rytm. Wróciłem jednak do właściwej dyspozycji i znów pokazuję to co wcześniej.

Reklama

Po podpisaniu słynnego kontraktu zaliczyłeś jednak mały zjazd i wtedy nie byłeś sobą. Sezon później grałeś już na bardzo wysokim poziomie – o te wzloty i upadki mi chodzi.
Zawsze to powtarzałem – zarówno w Polsce, jak i na całym świecie więcej ludzi umiera na zazdrość niż na raka lub AIDS. Zazdrość to największa choroba! Kiedy podpisałem nowy kontrakt, ludzie przestali oceniać Arboledę jako zawodnika, a zaczęli patrzeć na niego, jako na tego, który zarabia najwięcej. Na tym bazowali – „dlaczego Arboleda zarabia tyle, a nie pobiegł tam?”. Nie mówię, że wszyscy tak mnie oceniali, ale wiele osób patrzyło na mnie przez pryzmat kontraktu. Oczywiście – co powtarzam – kontuzje też mi przeszkodziły, ale po sześciu-siedmiu miesiącach i operacji wróciłem na swój poziom. Potem niestety doznałem urazu kolana, ale znowu wróciłem z determinacją i siłą.

Krytyka nie musi oznaczać zazdrości, więc dlaczego od tego zacząłeś?
Bo więcej ludzi umiera na zazdrość niż na raka! Wszyscy tylko liczyli, ile zarabiam, a gdy drużyna przegrywała, to winnym był Manuel Arboleda. A przecież powiedziałem, że nie jestem Messim i nie mogę atakować i bronić na raz.

Kiedyś ci to wychodziło.
Dobrze, ale nie wszystkie wyniki zależą tylko ode mnie. Kiedy byłem w pełni zdrowy, starałem się pracować i w obronie, i w ataku. Zasuwałem, gdzie się dało. W prawo, w lewo… Ale zaczęły się te porównania, które trwają do dziś. Kiedy jadę do innego miasta, jedni traktują mnie serdecznie, a drudzy krzyczą: „Arboleda, ile zarabiasz?!”. A przecież wychodząc na boisko nie myślę o pieniądzach. Ł»aden piłkarz na świecie tak nie postępuje, takie moje zdanie. Wychodzisz po to, żeby wygrywać.

Musiałeś być świadomy, że podpisując taki kontrakt, wymagania będą większe i ludzie zaczną ci to wypominać.
Dla mnie wymagania zawsze były duże. Zawsze! Zarówno w Kolumbii, jak i w Peru. Wszyscy trenerzy, z którymi pracowałem – Michniewicz, Zieliński, Smuda, który był dla mnie jak ojciec, i Rumak – mogą ci potwierdzić, że poprzeczkę stawiałem sobie najwyżej, jak się dało. Trening to dla mnie mecz. Na wszystkich zajęciach zostawiam na boisku wszystko. Wymagań nie stawiają mi przeciwnicy, ale ja sam.

Tego nikt nie kwestionuje, ale dziwne, że przy takim podejściu i bardzo agresywnej grze często odstawiasz teatr.
Wszyscy tak robią!

Nie wszyscy.
Wszyscy!

Moim zdaniem nie wszyscy.
Twoim zdaniem nie, ale wiele tego typu akcji daje pozytywny efekt dla drużyny. Poza tym sam nieraz na czymś takim cierpiałem, kiedy kosztowało to nas utratę punktów – zawodnicy wbiegają w pole karne, kładą się, wykorzystują „jedenastkę” i przeciwnik wygrywa. Niektórzy napastnicy do dziś krzyczą do mnie: „czarnuchu” albo pytają, czy chcę banana i mnie to nie przeszkadza! Chcą mnie sprowokować, to część futbolu. Zresztą, dam ci przykład – kiedy graliśmy z Jagiellonią bodaj trzy lata temu, wyleciałem z boiska i przegraliśmy 0:2. Przed meczem trener Probierz podszedł do mnie i powiedział: – Manuel, dziś będziesz płakał.
– Dlaczego?
– Będziesz płakał.

Wszedłem na boisko, a ich napastnik, Frankowski zaczął mnie prowokować. Wywracał się i wywracał, a na koniec wyrzucili mnie z boiska, gdy nawet go nie sfaulowałem. Co na to ludzie? „Ach, jaki doświadczony Frankowski! Wykluczył naiwnego Arboledę! Jaki ten Arboleda niedojrzały!”. Wszyscy mnie obwiniali. A jak potem zrobiłem to samo ze Smolarkiem…

Nie porównuj tych sytuacji, bo Ebi opowiadał, że chciałeś mu włożyć palec w dupę.
Nie włożyłem mu żadnego palca, ale takie prowokacje to część futbolu. Nie rozumiem tylko, dlaczego Frankowski zebrał za swoje zachowanie oklaski, a ja zostałem skrytykowany za sprowokowanie Smolarka.

Tłumaczę ci – zostałeś skrytykowany za ten słynny palec. To niecodzienna sytuacja, zwykle prowokacje wyglądają trochę inaczej.
Ale dlaczego mówi się tylko o palcu?

Smolarkowi też się dostało za to, że cię uderzył.
Ale on powiedział, że wsadziłem mu palec i wszyscy od razu uwierzyli? Nie, żadnego palca mu w tym meczu nie włożyłem. Niech znajdą zdjęcie, gdzie to robię! Wszystko zostało wykorzystane przeciwko mnie, a krytyka mojej osoby zaczęła się jeszcze przed meczem. Pamiętasz to? „Arboleda zawsze płacze, Arboleda…”.

Sobiech i Mierzejewski.
A po tym meczu z Polonią w internecie pokazali fotkę, jak dotykam dupę Smolarka, ale z poprzedniego spotkania! Rozumiesz?! Wszystko przeciwko mnie! Dlaczego nie pokazali zdjęcia z tego konkretnego meczu? I co, to było sprawiedliwe?

To było po prostu śmieszne.
Widzisz, a dla mnie niesprawiedliwe, bo nikt nawet nie dał mi się okazji wytłumaczyć. Wszyscy mnie krytykowali, a żaden z was, dziennikarzy, nie przyjechał do Poznania, żeby zapytać: „ej, Arboleda, co o tym sądzisz?”. Nikt. Wszyscy tylko zabijali mnie w prasie, nie dając mi okazji do obrony.

Zebrało ci się też od Bruno Coutinho, który nie oszczędził cię na łamach mediów.
Bruno… On nie istnieje. Gwarantuję ci, że żaden z obcokrajowców w Ekstraklasie nie powie na Arboledę złego słowa. Nikogo nigdy nie obraziłem. Sam jestem z zagranicy i nigdy nie będę krytykował żadnego Polaka, ani tym bardziej obcokrajowca, bo po prostu mi nie wypada. Wiem, jak ciężko jest się przystosować do życia w innym kraju, a wypowiedzi Bruno są po prostu niskich lotów. Bardzo niskich. Bez klasy. Kopnął mnie, kiedy leżałem na murawie, a potem zaczął mnie obrażać. Mówię ci to szczerze i nie interesuje mnie, czy to opublikujesz – nie mogłem się doczekać naszego kolejnego spotkania na boisku. Nie mogłem się doczekać kolejnego meczu z Polonią, z Bruno w składzie.

Dlaczego?
Bo chciałem przywalić mu w twarz.

Mocne słowa.
Dzięki Bogu wyjechał z Polski, bo jeśli jeszcze kiedyś go spotkam – czy to w Polsce, czy w Kolumbii, czy w Brazylii – złapię go za kark i przywalę mu w twarz.

Czym aż tak ci podpadł?
Bo nie mogę rozumieć, jak obcokrajowiec może krytykować swojego „rodaka” z Ameryki Południowej w innym kraju! Spodziewałem się krytyki ze strony całego świata, ale nie z ust Bruno. Bardzo mnie to bolało, bo traktowałem go jak przyjaciela. Pamiętam, jak podczas bankietu po sezonie siedzieliśmy przy jednym stole, poznaliśmy się ze swoimi rodzinami, zaprzyjaźniliśmy się i czasem rozmawialiśmy przez telefon. Dlatego tłumaczę, że opinie innych aż tak mnie nie martwiły, bo nie wszyscy napastnicy w Polsce mnie kochają, co doskonale rozumiem (śmiech)… Ale Bruno?! Nie, tego się nie spodziewałem i do dziś mam do niego o to żal. Dlatego powtarzam: jak go kiedyś spotkam, to złapię go za kark i zapytam, dlaczego tak mówił. Chciałbym to zrobić i… zrobię to.

Traktujesz ten „teatr” jako rewanż na symulujących napastnikach lub tych, którzy cię obrażają?
Nie… Ty to nazywasz teatrem, ale takie zachowanie widać we wszystkich meczach. Zawsze zdarzają się napastnicy, których nawet nie dotkniesz, a kładą się i krzyczą.

Nie twierdzę, że jesteś wyjątkiem, ale ciekawi mnie twoje zdanie – czy nie uważasz, że ta – jak to nazywasz – część gry nie jest po prostu brudna i nie kłóci się z regułami fair play.
Nie, nie mam z tym żadnego problemu. Kiedy ktoś to wykorzystuje przeciwko mnie, oczywiście denerwuję się, ale rozumiem, że to część futbolu! Francja awansowała do mundialu po ręce Henry’ego, Maradona strzelił gola ręką, więc chyba nie ja to wymyśliłem. To trwa od lat. Uważasz, że gol z Wisłą był sprawiedliwie uznany?

Który?
Ten, co wcześniej piłka wyszła za linię, potem wrzucili i strzelili, a Legia na koniec zdobyła mistrzostwo.

Wiadomo, że niesprawiedliwie.
No widzisz! I kogo krytykujemy? Piłkarzy Wisły czy Legii?

Sędziego, ale odjeżdżamy od tematu. Nie uważasz, że gdybyś zrezygnował z tego teatru, to miałbyś zdecydowanie lepszy wizerunek i ludzie postrzegaliby cię po prostu jako dobrego obrońcę?
Nie, bo zawsze powtarzałem, że futbol nie jest dla głupków. Piłkarze Legii też wykorzystali błąd i strzelili gola. Kiedy graliśmy z Ruchem, skrytykowali mnie, że nie zagrałem fair i nie wybiłem piłki, kiedy przeciwnik leżał na boisku. A przecież między innymi dzięki tej akcji zdobyliśmy mistrzostwo! Wiedzieliśmy, że mecz się kończy, zostały dwie minuty i gdybym wybił piłkę na trybunę, to Ruch zacząłby grać na czas i może stracilibyśmy tytuł?

Jeśli chodzi o wybijanie, to zgadzam się z jednym z polskich sędziów, że przeciwnik powinien oddać piłkę w tym miejscu, w którym ją wybiłeś. Tak byłoby uczciwie.
Dokładnie, a wszyscy zawsze wybijają do tyłu! Kibice Ruchu wkurzyli się na mnie, a dzięki tej akcji zdobyliśmy mistrzostwo. Przecież to nie moja wina, że sędzia nie odgwizdał faulu, którego zresztą moim zdaniem nie było.

Sugerujesz, że w futbolu nie ma miejsca na sprawiedliwość?
Oczywiście, że jest miejsce i idealnie byłoby, gdybyśmy nie robili takich rzeczy, ale nie jestem przeciwko piłkarzom, którzy je robią, nawet przeciwko mnie. To część futbolu i nie powiesz zawodnikowi, żeby tego nie robił. Sam dobrze wiesz, ile było takich sytuacji w polskiej piłce i nie zmienię tego ani ja, ani ty.

Podsumowując – Manuel Arboleda nigdy się nie zmieni.
Nigdy. Zawszę będę miał takie samo podejście. I dzięki mojemu charakterowi mogłem się wybić nie tylko w Polsce, ale ogólnie w całej karierze. Jestem pozytywnym gościem, który zawsze idzie do przodu, daje z siebie wszystko, jest szczery i uczciwy. Wydaje mi się, że w Polsce więcej ludzi mnie ceni niż krytykuje. I żaden z moich kolegów nie powie, że Manuel Arboleda jest złym kolegą, stwarza problemy lub źle pracuje. Nikt!

Nie twierdzę, że tak mówią.
Nie uważam siebie za doświadczonego zawodnika ani za gwiazdę.

Szczerze?
Tak! W szatni jestem spokojny, wykonuję swoją pracę, a zmieniam się dopiero na boisku. Wtedy krzyczę, ale po to, żeby zmotywować kolegów. Od nikogo nie usłyszysz, że go wyzywałem, „kur…” ani nic takiego.

Powiedziałeś kiedyś, że twoim celem jest zostanie jednym z najlepszych obrońców w historii Ekstraklasy, czyli musiałeś być świadomy własnych możliwości.
Posłuchaj… Mam nadzieję, że dobrze mnie zrozumiesz i napiszesz tak, jak mówię, bo jeszcze ktoś mnie źle zrozumie i będzie mi coś wytykał. Wewnątrz czuję się najlepszym obrońcą na świecie, ale pracuję tak, jakbym był najgorszym, rozumiesz?

Jasne.
I takie podejście prowadzi do sukcesu. Mówiąc, że czuję się najlepszy, chodzi mi o to, że jestem pewny siebie i świadomy własnych możliwości. Jeśli zawodnik w siebie nie wierzy – nie żyje. Jeśli przeprowadzając wywiady nie uważasz siebie za dobrego dziennikarza, tak samo – nie żyjesz. Ten pan, który jeździ traktorem po murawie – tak samo. Sprzątaczka na stadionie Lecha musi wierzyć, że jest najlepszą sprzątaczką na świecie, ale wykonywać swoją pracę, jakby była najgorszą.

Rozumiem, o co ci chodzi, ale powiedz szczerze, jakie – twoim zdaniem – zajmujesz miejsce wśród obrońców w historii Lecha i ogólnie Ekstraklasy i ile brakuje ci do tego celu?
Trudne pytanie, więc przy okazji poruszę pewien temat. Nie wiem, czy to podchodzi pod rasizm, ale – choć wiele ludzi postrzega mnie jako bardzo dobrego obrońcę – ciężko, żeby obcokrajowiec był uznawany w innym kraju za najlepszego. Dzięki Bogu, po przyjeździe do Polski zdobyłem mistrzostwo z Zagłębiem, potem przeniosłem się do Lecha i miałem to szczęście, że trafiłem na najlepszy okres w historii tego klubu. Ludzie będą wspominać drużynę, którą stworzył Smuda i to oni będą wyciągać wnioski, kto był najlepszy.

Mogłeś osiągnąć w futbolu więcej czy i tak zrobiłeś więcej, niż się dało?
Zostało mi jeszcze wiele lat gry, ale jestem świadomy, że mogło być lepiej.

Czego bardziej ci brakuje – występu w reprezentacji czy transferu do poważnej ligi?
Wiesz, czego brakowało Manuelowi Arboledzie? Dobrego menedżera. To, co udało mi się osiągnąć, zawdzięczam tylko sobie, swojej pracy i przyjaciołom, którzy mi pomagali. Ale wszystko odbywało się na zasadzie: „hej, dam ci wideo z moimi meczami i przekaż je komuś”. W taki sposób przecież trafiłem do Polski. Grałem w Peru i dowiedziałem się, że moje mecze obserwowali Niemcy i Polacy. Jedna z płyt trafiła do Smudy, spodobałem mu się, a potem jeszcze ściągnął mnie z Zagłębia do Lecha. Ale brakowało mi nie tylko agenta, bo jestem pewien, że zasłużyłem na przynajmniej jedno powołanie do reprezentacji Kolumbii. W Polsce przecież grałem dobrze, zdobywałem mistrzostwa, zaliczałem mecze na najwyższym poziomie w Lidze Europy… Robiłem, co mogłem, ale całą resztą zajmują się menedżerowie.

Czujesz się pokrzywdzony?
Szanuję reprezentantów Kolumbii, a Amaranto Perea jest moim zdaniem najlepszym obrońcą świecie, ale to niesprawiedliwe, że nie zostałem powołany ani razu. Skoro szanse dostają zawodnicy grający w Hondurasie, Gwatemali czy Peru, to – z całym szacunkiem dla tych krajów – dlaczego nie zwrócono na mnie uwagi choć raz? Dlatego tłumaczę, że brakowało mi agenta. Może dzięki jego pomocy też trafiłbym do innego kraju? Kto wie…

Może gdybyś nie przedłużył kontraktu, to dostałbyś jakieś oferty.
Ale przedłużyłem, bo czuję się tu dobrze i widziałem, że wszyscy chcieli, bym tu został. Prosili mnie nawet o to ludzie na ulicy.

W trakcie negocjacji opowiadałeś w wywiadach, że nie odrzuciłbyś ofert z Wisły i Legii, czym lekko podpadłeś kibicom.
Bo nie mogłem powiedzieć, że je odrzucę. Mam nadzieję, że ludzie to zrozumieją, ale taki jest futbol – dziś grasz tutaj, a jutro nie wiadomo gdzie. Zostałem w Poznaniu ze względu na miłość do Lecha i ludzi z nim związanych, ale to nie oznacza, że będę się wypowiadał źle na temat Wisły czy Legii. To wielkie drużyny, które zasługują na szacunek. Pamiętam, że kiedy trafiłem do Polski, spotkałem się w Zagłębiu z Filipe Felixem, Brazylijczykiem, który też grał w Górniku i zadałem mu dwa pytania. Po pierwsze – jacy są najlepsi obrońcy w Polsce i po drugie – które drużyny są największe? Jeśli chodzi o stoperów, wymienił Hernaniego i kilku innych oraz trzy kluby – Lech, Wisła, Legia. Dlatego od razu postawiłem sobie dwa cele – stać się najlepszym obrońcą w Polsce i trafić do jednego z tych trzech klubów. Nie wiedziałem wtedy, gdzie trafię – zależało mi na tej trójce, dziękuję Bogu, że padło na Lecha, ale to dla mnie zaszczyt, że Wisła i Legia się mną interesowały. To dla mnie powód do dumy.

Kolejna zaskakująca sprawa – negocjując z Lechem, w każdym wywiadzie wspominałeś, że Bóg jest dla ciebie najważniejszy, a unikałeś tematu pieniędzy, które – co jest absolutnie naturalne – musiały być kluczowe. Dlaczego nie chciałeś tego otwarcie przyznać? Przecież to nic złego.
Mam inne podejście. Dla mnie najważniejszy jest Bóg i rodzina. I właśnie ze względu na nią chcę być najlepszym obrońcą i zdobywać mistrzostwa. Sprawy ekonomiczne są dopiero na kolejnym miejscu.

W Chinach byś nie zagrał?
Nie. Najważniejszy jest Bóg i rodzina.

A gdybyś dostał teraz, na zakończenie kariery, astronomiczną ofertę z Emiratów, to też byś jej nie przyjął?
Zależy. W Biblii możesz przeczytać takie zdanie: po co jeść chleb z bólem, jeśli Bóg daje go swoim dzieciom bez wysiłku? Po co miałbym jechać do Dubaju, żeby zarabiać miliardy, jeśli bym tam cierpiał bez rodziny? Wolałbym zarabiać mniej i zostać w Polsce albo wrócić do Kolumbii, wiedząc, że moi bliscy są szczęśliwi.

Ostatnia sprawa, która zaszkodziła twojemu wizerunkowi to reprezentacja Polski.
(śmiech) Mówisz, że zaszkodziła mojemu wizerunkowi? Cóż, jestem spokojny, bo to nie ja popełniłem błąd, tylko wiele zazdrosnych osób. Dlatego tłumaczę, że więcej ludzi umiera na zazdrość niż na raka.

Czego miałby ci zazdrościć Kuba Błaszczykowski?
Dlaczego akurat on? Co powiedział?

Jako jedna z najważniejszych osób w reprezentacji, nie chciał w niej kolejnych obcokrajowców.
To dlaczego polscy piłkarze mogą grać za granicą?

Co to za argument? Klub to nie reprezentacja.
Mam nadzieję, że ludzie mnie zrozumieją, ale jeśli ktoś zadałby mi pytanie, czy chciałbym zagrać w reprezentacji Polski i odpowiedziałbym, że nie, to jak zostałoby to odebrane?

Tak, że liczysz na grę dla swojego kraju?
Nie! Byłoby: „za kogo ten Arboleda się uważa?! Nosi wysoko głowę i nie docenia naszej reprezentacji”. Wiele ludzi by tak myślało.

Nie wiem, czy wiele.
Niektórzy pewnie tak. A gdybym odpowiedział, że chcę zagrać w reprezentacji, to inni zareagowaliby, że nie chcą obcokrajowców. Sytuacja bez wyjścia. Dlatego tłumaczę, że to niemożliwe, by wszyscy mnie kochali.

Wspominasz o jednym wywiadzie, ale sprawa twojego powołania to była cała historia, która ciągnęła się miesiącami.
Moim zdaniem w piłce najważniejsze są wyniki. I kiedy do naszej ligi w Kolumbii trafiali obcokrajowcy, to przede wszystkim im pomagaliśmy. Tak samo postępuję w Poznaniu – gdy przychodzi do nas ktoś nowy, to od razu pytam, jak się nazywa, czego potrzebuje, zapraszam go do restauracji i pokazuję miasto. Przyjaźń i wyniki! Dlatego jeśli jakiś obcokrajowiec – niekoniecznie Manuel Arboleda – mógłby pomóc reprezentacji Polski, to dlaczego z tego nie skorzystać? Zadam ci pytanie – gdzie widzisz największy problem tej drużyny?

Po pierwsze w selekcjonerze, który minął się z powołaniem, po drugie – w tym, że mamy piłkarzy, a nie mamy drużyny.
Na temat selekcjonera nie będę się wypowiadał, ale oglądam mecze reprezentacji, słucham komentarzy i wszyscy wskazują, że problemem jest obrona.

Oczywiście, to też problem.
Polska już odpadła z eliminacji do mundialu, na Euro też niestety jej nie poszło, ale gdyby trafił do tej drużyny jakiś obrońca, który by jej pomógł? Na przykład Argentyńczyk, nie musi być Arboleda…

To drużyna narodowa, a nie klub. Mieliśmy już reprezentantów, którzy nawet nie mówili po polsku i szatnia ewidentnie ich nie akceptowała.
Widziałem, że tacy byli! Nigdy nawet nie mieszkali w Polsce, grali w reprezentacji i nawet nie znali hymnu! A ja się tu nie urodziłem i hymn znam!

Wiem o tym doskonale.
Dlatego tłumaczę – nie ma znaczenia, gdzie się urodziłeś, ale co czujesz do kraju. Po co ci reprezentanci, którzy nie kochają Polski?

Chcieli się wybić, a kadrę traktowali jako drugi wybór.
Nawet nie śpiewali hymnu… Szanuję opinię Kuby – to wielki piłkarz – i jeśli nie chciał mnie wtedy w reprezentacji, to w porządku. Ale dla mnie najważniejszy jest kraj.

Kibice stracili przywiązanie do kadry przez masowe sięganie po obcokrajowców.
No właśnie! Bo kibicom brakowało motywacji i radości! A kto mógłby im ją dać? Piłkarze, mecze i przede wszystkim wyniki. Wczoraj rozmawiałem z żoną i zastanawialiśmy się, jak ciężko muszą mieć kibice San Marino. Co ma powiedzieć ich selekcjoner po takim meczu, jak ostatni? Nie wyobrażam sobie tego! „Chłopcy, wychodźcie na boisko i róbcie, co chcecie!”. Może coś takiego? Ale jaki ma sens taktyka, skoro zawsze przegrywają? I co ma trener powiedzieć fanom? „Cześć kibice, dziś znowu przegramy”. Dlatego uważam, że polskim kibicom brakuje radości, które przyniosłyby wyniki. Niezależnie, kto je da – czy Niemiec, czy Peruwiańczyk, czy Polak.

Ty naprawdę nie uważasz, że kibice przestaliby się utożsamiać z kadrą?
Wiem, że wielu tego nie zaakceptuje, ale… wielu nie miałoby też nic przeciwko, bo – co powtarzam po raz kolejny – najważniejsze są wyniki. Dobrze przetłumacz ten fragment, żeby wszyscy mnie właściwie zrozumieli – gdybym pojechał na Euro z Polską i zdobylibyśmy mistrzostwo, to ktoś by narzekał, że Manuel Arboleda jest obcokrajowcem? Nie! Dlatego zawsze powtarzałem w wywiadach, że kiedy gramy w Lidze Europy, to nie reprezentujemy tylko Lecha, ale cały kraj! Jeśli coś osiągniemy, to myślisz, że ktoś będzie mówił o klubie czy reprezentacji Manuela Arboledy? Oczywiście, że nie! Będą pytać o klub z Polski! „Lech Poznań. Skąd oni są?”. „Z Polski”. Nikogo nie będzie interesowało, czy jestem obcokrajowcem, bo liczyłyby się wyniki.

Mam inne zdanie, ale zostawmy już to. Powiedz lepiej, co – twoim zdaniem – dzieje się z Lechem?
Nie wiem… Ciężko mi się wypowiadać, bo nie grałem regularnie. Kiedy do klubu trafił trener Rumak, w pierwszym meczu, z Wisłą, trafiłem na ławkę. Spotkaliśmy się i powiedział, żebym poprosił menedżera, aby mi szukał klubu, nie będę dostawał wielu szans. Zaskoczyło mnie, że zawodnik, który zrobił dla klubu tyle dobrego, usłyszał takie słowa. To – moim zdaniem – nielogiczne. Ale powiedziałem sobie, że nie dam za wygraną i będę dalej walczył, bo wiele ludzi wciąż kocha Manuela Arboledę i liczy, że będzie grał tak, jak wcześniej. Kiedy w jednym z ostatnich meczów wszedłem z ławki, naprawdę poczułem radość na trybunach. Mówili: „Manuel, jak dobrze, że wróciłeś!”.

Po meczu z Ł»algirisem prowadziłeś jednak z kibicami ostrą dyskusję, co ktoś nagrał i wrzucił do internetu.
Rozumiem ich pozycję i wiem, że zależy im na samych zwycięstwach, ale oni też muszą zrozumieć naszą sytuację. Muszą wiedzieć, że wychodzimy po to, żeby wygrać…

Bez przesady. Nikt nie zaakceptuje przegranej z Ł»algirisem.
Wiem i do dziś cierpię z tego powodu! Uwierz, że do dziś powtarzam sobie, że to niemożliwe, że przegraliśmy! Taka drużyna jak Ł»algiris – nie umniejszając jej zasług – nie miała prawa nas wyeliminować. Kiedy odpadliśmy i wróciłem do domu, płakałem jak dziecko. Płakałem i mówiłem żonie: „July, mami, to niemożliwe! Obudź mnie, bo chyba śnię!” (Arboleda uderza się po twarzy). Pytałem wszystkich, jak to się stało, bo do teraz jestem w szoku! A wiesz, co bolało mnie najbardziej? Ł»e potem trafili na Salzburg, z którym wygraliśmy wcześniej dwa mecze, i dostali piątkę! Dlatego rozumiem kibiców, że są zdenerwowani.

Nie masz wrażenia, że za wysoko oceniamy polskie drużyny i stawiamy im za duże wymagania w pucharach?
Nie, bo kiedy jesteś dobry, to trzeba stawiać ci poprzeczkę wysoko! Dlatego Manuel Arboleda zawsze miał wysokie wymagania i często bywał krytykowany. Gdybym był złym obrońcą, to byłbym ludziom obojętny. Oczekiwania wobec polskich drużyn też są wysokie, skoro tkwi w nich duży potencjał.

Pytanie, czy ten potencjał faktycznie jest.
Moim zdaniem – jest. Zawsze powtarzam kolegom, że niezależnie, z kim gramy, zawsze jest 11 na 11, a piłka jest okrągła. Wydaje mi się, że ten problem dotyczy mentalności, bo polska piłka ma potencjał, by grać w Lidze Mistrzów i europejskich pucharów.

Co masz na myśli? Niedocenianie przeciwnika? Może strach?
Nie wiem i chyba nie powinienem się w takie rzeczy zagłębiać, bo nie chcę mieć problemów. Potem ludzie by mówili: „co ten Arboleda o sobie myśli, że źle mówi o polskiej piłce?!”. Rozumiesz, wyrażę swoją opinię, a ktoś to odbierze tak, jakbym krytykował polski futbol. Kocham ten kraj, jakby był mój, dlatego nie chcę szukać wrogów. Z tego samego powodu chciałem grać w reprezentacji. Założyć koszulkę Polski i wyjść na boisko. Byłbym bardziej dumny niż z jakichkolwiek pieniędzy. Reprezentowanie Lecha w pucharach z tą małą flagą Polski (Arboleda wskazuje na klatkę piersiową) – tak samo. Zawsze powtarzałem kolegom: „nie patrzcie na barwy, kiedy wychodzicie na boisko. Patrzcie na tę małą flagę! Bo to dzięki niej możemy być wielcy!”. Wiadomo, że reprezentujemy też klub, który trzeba szanować, ale to występowanie jako przedstawiciel kraju przynosi ci chwałę. Maradona kiedyś powiedział, że klub daje ci pieniądze, a reprezentacja chwałę. Dlatego też zawsze kibicowałem wszystkim polskim drużynom, gdy grały w pucharach. Legii, Śląskowi, Piastowi… Oglądałem wszystkie mecze, bo wiem, że Legia nie reprezentowała tylko Warszawy, ale cały kraj! Wiadomo, że niektórzy kibice podchodzą do tego inaczej, ale mnie bardzo bolało, kiedy Legia odpadła z eliminacji.

Nie uważasz, że gdyby awansowała do Ligi Mistrzów, to mogłaby – głównie dzięki budżetowi – totalnie odjechać reszcie stawki w lidze?
I co w tym złego?

Dla was to, że ich sytuacja finansowa mogłaby być perfekcyjna.
Ale o to się gra w piłce! I to jest właśnie ta mentalność… Więcej myślicie o piłce niż o wynikach.

Jestem przekonany, Manuel, że część twoich kolegów tak do tego podchodziła.
Ale ja nie! Mnie by to tylko motywowało. Skoro Legia awansowała, to teraz czas na nas. Ale wiele osób niestety podchodzi do tego tak jak ty.

Ja tak nie podchodzę, bo kibicuję wszystkim polskim klubom w pucharach.
No dobra, ale inni ludzie. Widzisz… To tak samo, jak wtedy gdy rozmawialiśmy o moim kontrakcie. To jest zazdrość!

Wśród kibiców na pewno.
Wiem, że między grupami kibiców są różne animozje, ale nie wiem, co jest ich powodem. Ja tego nie wywołałem.

W tym roku ta nienawiść była jeszcze bardziej podsycana po kilku kontrowersyjnych wypowiedziach m.in. trenera Rumaka i prezesa Leśnodorskiego, a także po transferze Bereszyńskiego.
To już ich sprawa, a ja nie powinienem się w tych kwestiach wypowiadać. A jeśli chodzi o „Beresia”, to cieszę się, że tak dobrze mu idzie. Już w Poznaniu zauważyłem jego potencjał, wiedziałem, że zostanie wielkim piłkarzem, a jak nie wierzysz, to go zapytaj. Sam po treningach go namawiałem, żebyśmy jeszcze popracowali we dwóch. Wpajałem mu, że musi wierzyć, że zostanie najlepszym napastnikiem na świecie.

Napastnikiem? Czyli chyba nie do końca znałeś jego potencjał.
Tak, wtedy chciałem, żeby był najlepszym napastnikiem! Ale tak samo było z „Lewym”. Już pierwszego dnia Smuda mi powiedział: „Mani, od dziś pracujesz tylko z Lewym, bo to świetny piłkarz, a ty jesteś świetnym obrońcą. Ty pomożesz jemu, a on tobie”. Robiliśmy treningi 1 na 1 na całym boisku, a Smuda każdego dnia powtarzał: „Mani, Lewy! Mani, Lewy”. Robertowi na początku się to nie podobało, bo zawsze grałem ostro, ale bez złych intencji. Jestem jednak przekonany, że to mu trochę pomogło. A po „Lewym” pojawił się „Bereś”. Zawsze miałem z nim dobre relacje, to spokojny, skromny chłopak i wspaniały człowiek. Wiele razy go kopałem na treningach i nigdy nie narzekał! Nigdy! Nie usłyszałem ani jednego negatywnego słowa! Ł»adnego: „Manu, por que? Kur…”. Kończył się trening – „Bereś, bierz dwie piłki i idziemy!”. Szkoda, że nie wybił się w Lechu – bo zawsze czułem, że ma wielki potencjał – ale cieszę się, że teraz ma przynajmniej dwie pozycje (śmiech).

A dziś z kim pracujesz?
Teraz z nikim (śmiech). Moim ostatnim uczniem był „Bereś”. Chwilę pracowałem też z Wolskim, zanim doznał kontuzji… No i oczywiście z Luisem, który jest dla mnie jak brat, ale na treningu zawsze traktuję go ostro. Muszę znaleźć kolejnego ucznia, ale na razie dobrze mi się współpracuje z Teodorczykiem. Jak wychodzimy na trening z Luisem, to zawsze prosimy o Łukasza, a potem mu mówimy: „Teo, jaki ten futbol jest nieprzewidywalny! Kiedy grałeś w Polonii, chcieliśmy cię zabić, a dziś musimy cię bronić!” (śmiech). Dlatego tak ważne jest utrzymywanie przyjaźni w futbolu.

Powiedz na koniec, co z tym twoim obywatelstwem, o które walczysz od kilku lat.
Nie myślę jeszcze o emeryturze i mogę grać przez wiele lat, bo – choć trochę brakuje mi siły przez kontuzję kolana – cieszę się dobrym zdrowiem, ale… nie wszystko zależy ode mnie. Już trzy lata staram się o obywatelstwo, nie dostałem żadnej informacji i nie wiem, co się dzieje. Chyba trwa to za długo i – możesz to napisać – chyba powinienem już otrzymać przynajmniej jakąś odpowiedź. A od tego też zależy, czy zostanę w Polsce.

Jeśli dostaniesz obywatelstwo, to zostaniesz?
Byłoby łatwiej. Moje dzieci choć urodziły się w Kolumbii, w Polsce czują się zdecydowanie lepiej. Córka ma dziesięć lat, syn pięć i kiedy wracamy do Kolumbii, cały czas pytają: „papi, kiedy wracamy do Polski?”. A ja im tłumaczę: „jesteście Kolumbijczykami i macie tu siedzieć!” (śmiech). Ale trochę im się nie dziwię – tutaj mają przyjaciół, siedzą praktycznie przez cały rok… Dlatego jeszcze nie podjąłem decyzji. Na razie klub daje mi wsparcie, pomaga przy uzyskaniu karty pobytu i innych papierów, ale potem… Nie wiem, naprawdę. Ale nie myślę o zakończeniu kariery. Najpierw chciałbym zdobyć kolejne mistrzostwo z Lechem.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAفA

Fot. FotoPyk


Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama