Cabaj ratuje Sandecję, liderzy bezradni

redakcja

Autor:redakcja

08 września 2013, 16:45 • 3 min czytania

Wielu czekało na to przez całe swoje życie, wielu pamięta ponoć takie tytuły z czasów sanacyjnych, jeszcze inni przypominają, że to przecież kiedyś było całkiem normalne, a sam bohater był cenionym ekstraklasowym golkiperem. U nas zdania są podzielone, ale jedno jest pewne: nie co tydzień mamy szansę zatytułować tekst: „Cabaj ratuje Sandecję”. Cabaj RATUJE Sandecję. Nie „wykonuje typową cabajadę” i nie „nieźle broni”. Ratuje.
Sami nie mogliśmy w to uwierzyć, ale przez cały mecz z Dolcanem Ząbki, w końcu drużyną silną i potrafiącą strzelać gole, Cabaj dwoił się i troił. Podniebne loty w kierunku słupka, pewne robinsonady, świetna gra na przedpolu. Potem bach, czerwona kartka dla Makucha i jeszcze silniejsze ataki podopiecznych Roberta Podolińskiego. A Cabaj niczym w transie, broni przy słupku, broni w środek, broni to co leci w niego, broni to co leci tuż obok. Efekt? Sandecja jakimś cudem dowiozła 1:0 z Dolcanem, Cabaj dopiero trzeci raz w ostatnich szesnastu meczach zachował czyste konto, ale po wczorajszym nie ma możliwości napisania o nim złego słowa. Sporo można by za to poużywać na Dolcanie, który poczuł się tak pewny, że przez cały mecz grał jednym schematem ataku. Jasne, stwarzali sobie okazję, ale – jak słusznie zauważył podczas meczu Andrzej Iwan – po pewnym czasie Sandecja broniła mechanicznie, odruchowo. Wrzutka – wyjście. Wrzutka – wyjście. I tak przez pełne 45 minut.

Cabaj ratuje Sandecję, liderzy bezradni
Reklama

Jeśli mielibyśmy kogoś wyróżnić z sobotniego starcia Sandecji z Dolcanem, nie byłby to żaden z zawodników Dolcanu, ale trochę niepozorny Maciej Bębenek. W miarę szybki, odważny, niezły technicznie – nawet gdy Sandecja grała w osłabieniu, potrafił szarpać na skrzydle. Dzięki jego akcjom, przez moment bliższy był nawet wynik 2:0, aniżeli 1:1. Tak czy owak – Dolcan przegrywa po raz pierwszy w tym sezonie czyli pierwsza weekendowa niespodzianka za nami.

Na drugą nie trzeba było długo czekać – już w niedzielę rano padł bowiem ostatni niepokonany bastion, czyli Bełchatów. Padł w mizernym stylu, w starciu z Termaliką, która nie wywarła na nas większego wrażenia. Z drugiej strony – to GKS gonił wynik po ślicznym woleju Kujawy w 12. minucie i to na nich przeniosła się presja prowadzenia gry. Makowie – tak chwaleni przez nas w ubiegłym tygodniu – tym razem się spalili. Dotyczy to szczególnie Michała, który w niczym nie przypominał zimnokrwistego killera z ostatnich tygodni. Słabo zagrał zresztą cały GKS, który dzisiaj gubił się przede wszystkim przy próbach nieszablonowych ataków. Zbyt mocne prostopadłe piłki, przekombinowane klepki, częste nieporozumienia – tak jakby zwykłe strzelanie goli im nie wystarczało, potrzebna była jeszcze „orkiestra”. Termalice nie pozostało nic innego, jak bronić wyniku i to się im udało.

Reklama

Niezmiennie tragiczny jest Ulatowski i jego Miedź – tym razem przegrali z Łęczną 1:2. Ci drudzy zaś mają dni konia – najpierw ograli legniczan, dzięki czemu awansowali na najniższy stopień podium, potem zaś dokooptowali do składu… Patrika Mraza.

To chyba niezła okazja, by świętować. Wszak następny mecz dopiero za tydzień, a trening pewnie po południu…

Fot. Fotopyk

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama