– Fornalik jest jaki jest, na pewno niczego jakoś strasznie nie spieprzy – pisaliśmy o selekcjonerze w momencie obejmowania przez niego reprezentacji. Początkowo było miło. Powspominaliśmy kinowe podboje 15-letniego Waldka w filmie o Gerardzie Cieśliku („Gra o wszystko”), pisaliśmy dlaczego sobie poradzi/nie poradzi, jaką kadrę w spadku otrzymuje, zwracaliśmy uwagę na fatalny terminarz eliminacji… Było miło. Ale jako że eliminacje mamy w czapkę i po raz kolejny wielką imprezę obejrzymy sobie wygodnie leżąc przed telewizorem (tudzież na Copacabanie), postanowiliśmy krótko podsumować rok pracy Fornalika z kadrą. Wypisaliśmy wszystkie – naszym zdaniem – dobre i złe decyzje Smutnego Waldemara. Jak łatwo się domyślić, plusów zbyt wiele nie odnotowaliśmy.
Lipiec 2012 – jeszcze dobrze Waldek nie zaczął pracować, jeszcze żadnego meczu nie obejrzał, a już zdążył wypalić, że potrzebuje dyrektora sportowego. Selekcjoner, zamiast wybierać piłkarzy, postanowił tworzyć nowe i nikomu niepotrzebne stanowisko. Oczywiście kolejnemu (trzeciemu) dyrektorowi – którym miał zostać Jerzy Dudek – nie zamierzał płacić z własnej kieszeni, tylko ze związkowej kasy.
Sierpień 2012 – pierwsze rozdanie nowego selekcjonera i pierwsze poważne rozczarowanie. Lista powołanych na towarzyski mecz z Estonią niczym szczególnym nie różniła się od bandy Smudy, która dwa miesiące wcześniej spektakularnie przerżnęła nam EURO. Nie spodziewaliśmy się po WF cudów, ale gdzieś po cichu liczyliśmy na małą rewolucję i wietrzenie szatni. Na wyraźny sygnał: ci ludzie przegrali najważniejszą imprezę w historii kraju i dostaną kolejną szansę, kiedy na nią zasłużą. Tymczasem już na „dzień dobry” nowy selekcjoner sprowadził nas na ziemię. No bo skoro ludzie ci sami, to niby dlaczego gra miałaby być zupełnie inna? Oczywiście gra inna nie była, bo kadra Smudy z Fornalikiem na ławce skompromitowała się w Tallinie.
W międzyczasie Lewandowski wypalił, że pomoże nowemu selekcjonerowi w aklimatyzacji, nowym kapitanem został narzekający przed momentem na bilety Błaszczykowski, a asystentem… No właśnie, miał być Marek Zub, ale od fuchy w kadrze wolał przygodę w litewskim Ł»algirisie, na czym – o czym przekonamy się później – wyszedł najlepiej. A sierpień był miesiącem stopniowego deprecjonowania funkcji selekcjonera. Z wyborem Fornalika mieliśmy tylko jeden problem – że nie będzie na tyle charyzmatyczną osobowością, by zapanować nad rozkapryszonymi polskimi gwiazdeczkami. I sam zainteresowany szybko zaczął to potwierdzać. Zdecydowanie zbyt szybko.
Pod koniec miesiąca Fornalik zasłużył jednak na pochwały. Zabranie na mecze z Czarnogórą i Mołdawią będącego wtedy w bardzo wysokiej formie Saganowskiego trzeba odnotować zdecydowanie na plus. Podobnie zresztą jak dokooptowanie Grzegorza Krychowiaka oraz danie szansy Kamilowi Glikowi, że już o powołaniu szalejącego w Ekstraklasie Wszołka i zbierającego świetne recenzje za grę na Wyspach Kuszczaka nie wspomnimy. To był jeden z tych nielicznych momentów, w których pomyśleliśmy sobie, że może wreszcie ktoś tą kadrą zacznie wreszcie grać, a nie będzie jej wiecznie budował.
Panie Waldku, pan się nie boi! – pisaliśmy.
Wrzesień 2012 – remis z Czarnogórą i wymęczona wygrana z Mołdawią nie napawały optymizmem. Byli oczywiście tacy, którzy z czterech punktów w dwóch meczach, w tym jednym na gorącym terenie w Podgoricy, byli bardzo zadowoleni. Należymy jednak do tego grona nielicznych trzeźwo myślących, dla których styl ma jednak znaczenie, więc pisaliśmy wtedy tak: – Jeśli ktoś chce być optymistą to oczywiście może, nic nam do tego, lecz na bazie dwóch dotychczasowych spotkań tylko w jeden sposób można określić, co czeka nas w dalszej fazie: zgryzota i smutek.
Październik 2012 – normalność. Słowo, z którym momentalnie kojarzymy mecz z Anglią. Nie z powodu jakiejś wybitnej gry naszych orłów, ale ze względu właśnie na normalność. Bez wątpienia październik to drugi duży plus dla Waldemara Fornalika i piszemy to bez absolutnie żadnych wątpliwości. Smuda swoje lata w kadrze przegrał korzystając non stop z tych samych zawodników. Bez względu na formę zawsze Boenisch, Dudka czy Perquis. Normalność Fornalika polegała na tym, że jeśli zobaczył jakiegoś wyróżniającego się zawodnika, to po prostu wysyłał mu powołanie i dawał szansę. Jak choćby Grosickiemu czy Wszołkowi. A że ten drugi – młody i nieopierzony – strasznie się wtedy spalił? Trudno, zdarza się, ale zagrał, bo był po prostu najlepszy.
Listopad 2012 – Fornalik rozesłał powołania na mecz z Urugwajem i znów mieliśmy go za co pochwalić. Wziął choćby Jędrzejczyka, który do kadry dobijał się drzwiami i oknami. Dojrzał Pawłowskiego w beznadziejnie grającym wtedy Zagłębiu Lubin. Dał szansę Milikowi i Teodorczykowi, którzy zdecydowanie na nią zasłużyli. Nie obyło się jednak bez poważnej wpadki, czyli dowołania w miejsce kontuzjowanego Wawrzyniaka Piotra Brożka. Wiadomo, że urodzaju na lewej stronie defensywy to my nie mamy, ale żeby brać gościa, którego jedyną zaletą jest to, że… mieszkał najbliżej miejsca zgrupowania?
Grudzień 2012 – tradycyjna PZPN-owska wycieczka do Turcji rozpoczęta najbardziej absurdalnym powołaniem w karierze Fornalika. Tym razem Waldek zabawił się w Świętego Mikołaja i wysłał powołanie Bartoszowi Rymaniakowi. Uzasadnione? A skąd! Ale skoro do samolotu wsiadł nawet Jodłowiec, to w sumie mógł się w nim znaleźć absolutnie każdy.
Styczeń 2013 – kolejny ślepy strzał Fornalika i kolejne absurdalne powołanie. Tym razem na mecz w krajowym składzie z Rumunią zabrał siedzącego wtedy notorycznie na ławce Mariusza Stępińskiego. Owszem, chłopaka młodego i utalentowanego, ale zupełnie nieprzygotowanego na kadrę. Skoro w Widzewie u Mroczkowskiego nie grał w jedenastce, to nie mógł grać po prostu nigdzie. Pojechał za potencjał, o którym zdecydowanie częściej wtedy pisano, niż go widziano.
Luty 2013 – na nieco poważniejszy mecz z Irlandią Waldek nie zabrał za to regularnie grającego i zbierającego bardzo dobre recenzje w Serie B Salamona (później, jak już nie będzie grał wcale, zacznie go powoływać). Wolał Perquisa, który nie grał regularnie, słabą formę przeplatał kolejnymi kontuzjami, a na kadrę miał monopol. Podobnie jak Tytoń, któremu wszyscy pamiętali karnego z Grekami, a który murawę wąchał tylko na treningach. Wysyłając powołania przegapił (!?) kapitalnie broniącego w Premier League (wcześniej w Serie A) Artura Boruca i… dowołał go po kilku godzinach. Wtedy pierwszy raz zaczęliśmy się zastanawiać, czy przypadkiem selekcjoner na swoją pokaźnych rozmiarów pensję zasługuje, skoro lata tylko do Dortmundu i potrafi „przeoczyć” tak świetnie dysponowanego zawodnika. Najgorsze dla Fornalika jest to, że swoimi wyborami w żaden sposób nie potrafił się bronić. O śmiesznym meczu piątego garnituru kadry w Rumunii nawet nie wspominamy.
Marzec 2013 – światło zgasło. Obwieściliśmy po raz kolejny, że nasi kadrowicze zobaczą mundial jak świnia niebo. Porażka z Ukrainą kazała spuścić kurtynę. Koniec. Oni słabi, a my jeszcze słabsi. Nawet Puchar Weszło za 5:0 z San Marino nie osłodził klęski. To niestety nie koniec marcowego punktowania Fornalika. Dzień później w Siedlcach grała kadra U-21 – idealna okazja do obejrzenia w akcji Wszołka, Furmana, Zielińskiego, Wolskiego czy nawet powołanego wcześniej na wyrost Stępińskiego. My tam byliśmy. Waldemar nie. My widzieliśmy. Waldemar nie. Ruszyliśmy tyłki (choć zimno było jak diabli), żeby zobaczyć ile te nasze młode gwiazdy są warte, bo za podróże po Florencjach nikt nam nie płaci. Waldemar nie, choć jemu płacą, żeby ich oglądał – nie tylko we Włoszech, w Siedlcach też.
Kwiecień 2013 – zaczęło się „smudzienie” w wykonaniu Fornalika. Obrażanie na dziennikarzy, odmawianie komentarza, szukanie winnych wszędzie, tylko nie u siebie. Czy myśmy już tego wcześniej nie znali?
Maj 2013 – oliwy do ognia dodał rezygnujący z reprezentacji Obraniak. Nam spadł wielki kamień z serca, pewnie w PZPN kilka uśmiechów też się pojawiło, ale nie zmienia to faktu, że szatnia okazała się być niespójna. Gdzieś grunt zaczął Waldemarowi pod nogami uciekać, a do bardzo ważnego meczu z Mołdawią zostawało coraz mniej czasu.
Czerwiec 2013 – nie dajmy się zwariować: to tylko Mołdawia. Szanująca się drużyna wygrywa tam w rozwiązanych butach – pisaliśmy przed meczem. Po smutnych 90 minutach w wykonaniu naszych kadrowiczów i kompromitującym remisie, który w praktyce odebrał nam szanse wyjazd do Rio, rozpoczęło się tworzenie kadry na EURO 2016 z jednym podstawowym pytaniem do prezesa Bońka – czy architektem tej budowy powinien być właśnie Fornalik. PZPN jakoś wytrzymał ciśnienie.
Lipiec 2013 – wakacje.
Sierpień 2013 – pełna dezercja Fornalika, który na początku stwierdził, że nasza liga jest tak słaba, że nawet nie ma z niej kogo powołać. Czasami moglibyśmy się nawet z takim faktem zgodzić, ale sęk w tym, że to właśnie selekcjoner jest od tego, żeby dojrzeć w piłkarzu coś, co patrzącym prymitywnym okiem dziennikarzom umknie. Ł»eby znaleźć zawodnika pasującego do koncepcji i w jakiś sposób przydatnego kadrze. Jak Engel znalazł Olisadebe czy Beenhakker Matusiaka lub innego Bronowickiego. To on trenerem i właśnie za to mu płacą.
Ł»eby być sprawiedliwym przyznajemy plus dla WF za spotkanie z Danią – wygrana niby sparingowa, ale jednak z w miarę poważnym rywalem, więc ucieszyła. Kolejny minus należy się jednak za powołania na mecze z Czarnogórą i San Marino – za wzięcie kontuzjowanego Milika zamiast grającego Sobiecha oraz ogólnie bezcelowe podebranie piłkarzy z młodzieżówki.
Wrzesień 2013 – apogeum selekcjonerskiej porażki Fornalika. Olanie ligi kosztem oglądania spoconych polityków, powołanie dwóch kontuzjowanych, odstawienie w ostatniej chwili Pawłowskiego (a nie np. Wszołka) i wzięcie Brożka. A na koniec remis z Czarnogórą, która przez lwią część meczu zagrała – jak to ktoś ładnie ujął – bez swoich dwóch „Lewandowskich”. Czyli Vucinicia i Joveticia. Eliminacje zostają przerżnięte, a Fornalik na pytanie Weszło, czy poda się do honorowej dymisji, odpowiada jednym zdaniem: – Nie rezygnuję.
A my apelujemy: zmień, człowieku, zdanie. Ekstraklasa cię potrzebuje!
Fot. FotoPyk