Taki to jest ten nasz futbol – przynajmniej pośmiać się można

redakcja

Autor:redakcja

07 września 2013, 11:22 • 4 min czytania

Czasem najbardziej rzetelną recenzją i najlepszym komentarzem do wydarzeń jest po prostu ich wierne zrelacjonowanie. Oddanie z kronikarską dokładnością, niemal minuta po minucie, co się stało. Bez głębszego wnikania w przyczyny, bez podsumowań, bez wyciągania wniosków. Ponoć nie da się poznać lat pięćdziesiątych lepiej, niż czytając prywatne zapiski Tyrmanda zebrane w „Dzienniku 1954”. Przecież „Lolo” nie pisze tam niczego wielkiego. Ot, opisuje co się dzieje.
Cóż, chyba nigdy nie kłuło to w oczy tak mocno jak dziś. Jeden wieczór z kadrą PZPN-u zamienił się tak naprawdę w jeden wieczór z całym polskim futbolem, z całą Polską bez mała. Brzmi patetycznie, ale w tym momencie, grubo po północy, śledząc to co działo się na przestrzeni ostatnich kilku godzin czujemy się, jakby całe zjawisko nazywane „rodzimą piłką nożną” zwaliło nam się na głowy. Po kolei. Najpierw mimo przegranych eliminacji, co było oczywiste już jakiś czas temu, mimo mizernej gry, mimo braku większych nadziei, braku jakichkolwiek perspektyw, wszyscy uwierzyli, że PZPN może zgolić Czarnogórę. Niepoprawny optymizm, grzech numer jeden. Równie dobrze można było pomknąć do bukmacherów i puścić kupon na remis Estonii z Holandią.

Taki to jest ten nasz futbol – przynajmniej pośmiać się można
Reklama

Hurraoptymizm/liczenie punktów/rozpisywanie scenariuszy zajęło cały dzień, a po pierwszym gwizdku… nabrało rozpędu. Zaczęliśmy szereg dyskusji, że może jednak, że oni nie tacy źli, że jednak walczymy, że Lewandowski – o, proszę bardzo, jak on pięknie gra. Minimalizm. Grzech numer dwa. Podjaraliśmy się, że kadra dominuje w meczu na swoim stadionie z chłopakami, których największym osiągnięciem jest gra w jednym zespole z Vuciniciem. Grzech numer trzy, Lewandowski ucieszony, jakby właśnie eliminował Brazylię w półfinale mistrzostw świata na ich terenie. Przykłada ręce do uszu – no, może teraz macie ochotę pogwizdać? Teraz, gdy już mogę ogłosić się killerem, który strzela nie tylko San Marino? Teraz, gdy już nie macie za co mnie skrytykować, wszak zbliżam się do dwudziestu goli w kadrze, a nawet nie złapałem jeszcze 60 występu! Średnio jeden gol na trzy mecze, z San Marino sobie wyrabia normę na kolejne dziesięć spotkań.

No masz się, kolego, czym chwalić. Pewnie bulwersowalibyśmy się idiotycznym „uciszaniem” własnych kibiców dłużej, gdyby nie kolejny cios. Środowisko podzielone – był spalony, czy go nie było? W przepisach stoi jak wół, ale my dyskutujemy. Wypowiadają się dziennikarze, wypowiadają się eksperci, wypowiada się Cezary Kucharski, który stwierdza, że on to właściwie nie musi znać przepisów. Facet pozujący na „opinionistę”, gościa wyznaczającego w piłce kierunek dyskusji, fundującego przełomowe przemówienia, przyznaje się do potężnej ignorancji. „Inny sędzia by uznał”. W latach dziewięćdziesiątych nie takie rzeczy uznawali… Wcześniej poseł pyta, gdzie jest dwunasty kibic, zapominając, że dwunasty kibic akurat odsiaduje wyrok zarządzony przez innego ministra z PO.

Reklama

Dobra, każdy ma takich celebrytów na jakich zasłużył. Wtedy jednak wjeżdża kolejna niespodzianka wieczoru, Fornalik. Facet zrobił takie zmiany, że powinien pomyśleć o dymisji w okolicach 75 minuty, a podać ją do publicznej wiadomości po drugiej stracie Wszołka (dwie minuty po wejściu na plac). Stwierdziliśmy, że może z nadmiaru emocji wyleciało mu z głowy, że naprawi błąd na konferencji, ale nie, on zaprzecza. Środowisko oburzone – jak to, sugerować dymisję skompromitowanemu szkoleniowcowi? To się nie godzi! Przecież idealne byłoby pytanie, czy jutro na śniadaniu będzie grobowa atmosfera, czy może remis nie jest takim złym wynikiem. Albo o, zapytać, jak drużyna przeżyła ten fatalny błąd sędziego, bo przecież spalonego nie było. To byłyby pytania doskonale korespondujące z całym poziomem tego naszego zafajdanego futbolu.

Jeszcze nie opadł kurz po wcześniejszych wydarzeniach, a tu rozgrzał nas komentator Eurosportu, który opisywał skróty meczów w stylu, jakiego nie powstydziliby się najwięksi wirtuozi mikrofonu, kieliszka, lufki i proszków. Hunter S. Thompson, gdyby tylko żył, kiwnąłby ze zrozumieniem głową i rzekł z dumą: „moja krew”. Śmiejemy się, choć jest w tym też coś tragicznego. Coś, co dobrze podkreśla cały ten wieczór.

Groteska. Komedia. Jakiś średnio udany kabaret, gdzie ludzie nie śmieją się z gagów, tylko z samych kabareciarzy. Polska piłka nożna, od lat taka sama, czy gramy z Czarnogórą, czy z Mołdawią, czy z Koreą Południową, czy Steauą Bukareszt, czy Ł»algirisem Wilno. Ale przynajmniej idzie się pośmiać.

Fot: FotoPyk

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama