Oszukać przeznaczenie – postawić się Czarnogórcom

redakcja

Autor:redakcja

06 września 2013, 11:39 • 3 min czytania

Już zdawało się, że po kilku kompromitacjach w eliminacjach do mundialu w Brazylii na mecze naszej kadry nie przyjdzie pies z kulawą nogą. Mylne wrażenie, bo choć cały naród po wpadkach się śmieje, drwi i nie daje nam szans na awans… zapomina, bo kadra gra tak rzadko, że kibice dostają amnezji. Dziś znów znajdą się setki wierzących (wystarczy przejrzeć Twittera), a raczej łudzących się, że matematyczne szanse na awans da się po końcowym gwizdku zamienić na te realne. My mamy jednak niezmienny punkt widzenia i świadomość, że dzisiejsze starcie z Czarnogórą to sequel filmu „Oszukać przeznaczenie”, czyli w skrócie: jak uciec spod gilotyny.
Naprawdę – sami nie wiemy jak można myśleć, że w przyszłym roku po plaży Copacabana będą walać się setki turystów z orzełkiem na piersi w oczekiwaniu na nasz występ na wielkiej scenie. Jedyna wielka scena o jaką zahaczy nasza kadra w ostatnich dwóch latach to nasz własny stadion narodowy i pewnie Wembley. Nie powiemy, że kompletnie nie stać nas na ogranie Czarnogóry jednak z kilku powodów. Rywal ma w swojej mentalności zakorzenione coś podobnego do naszej kadry – nieodpowiedzialność. To co mają wygrać, potrafią przegrać i to w absolutnie abstrakcyjnym, niewytłumaczalnym stylu. Jak choćby dostając baty u siebie z Ukrainą 0:4, co przewróciło sytuację w grupie do góry nogami, a nam dało osławione resztki szans na kwalifikację (mimo straty pięciu punktów do prowadzących Czarnogórców)…

Oszukać przeznaczenie – postawić się Czarnogórcom
Reklama

Inna sprawa jednak, że fakty przemawiają mimo wszystko za gośćmi. Co udowodnialiśmy nawet wczoraj, podając statystykę naszej kadry w meczach ze wszystkimi bałkańskimi drużynami w nowym milenium ((KLIK))). A jak wiadomo – żadnego z meczów o punkty z nimi nie wygraliśmy… Przypadek? Cytując klasyka – nie sądzimy.

Reklama

Sami nie wiemy, czego się zresztą po naszych spodziewać. Z Danią potrafili zagrać tak, że chciało się klaskać, ale nie przyzwyczailiśmy się do regularnych koncertów. Przykładowo – bohater tamtego meczu, Waldemar Sobota stracił już gaz, a jego imiennik – pan selekcjoner – oszalał z powołaniami i nietykalnemu Lewandowskiemu co chwila dokooptowywał kontuzjowanego zawodnika. Po Miliku i Sobiechu skończyło się na Brożku, który nie strzelił nawet w lidze bramki z gry, ale chwała Bogu – to akurat zdrowy chłop, dwie nogi. Po metodzie prób i błędów Fornalik trafił w odpowiednie kryterium i wziął gościa, którego w tunelu prowadzącym na boisko nie zatrzyma fizjoterapeuta. A tak na poważnie – wiadomo, że jak zwykle zagramy jednym napastnikiem. Wiadomo, że będzie to Robcio, wiadomo, że będzie grał aż do momentu, kiedy nie podniesie ręki, że już mu sie nie chce.

W tym samym czasie po drugiej stronie boiska będziemy widzieli Mirko Vucinicia – zawodnika, który klasą piłkarską, zwykłą jakością ustępuje piłkarzowi Dortmundu. Ale serce do gry ma takie, że w amoku dałby się poobdzierać ze skóry w Juventusie, a co dopiero mówić w reprezentacji. Zwłaszcza, że jego ekipa zbliża się do historycznego wyczynu, czyli pierwszej kwalifikacji i w historii na duży turniej. Niby jego partnerzy nie są w wybitnej formie, bo Stevan Jovetić nadal nie zadebiutował w Manchesterze City, ale spokojnie. U nas ostatnio robił różnicę gracz Śląska Wrocław (OK, już Brugii), więc u nich śmiało może ją zrobić niewykorzystywany rezerwowy MCFC.

Nie będzie to raczej piękny mecz, bo na fali ogromnej adrenaliny Czarnogórcy zagrają pewnie swój typowy futbol. Czyli zamiast lub w ramach dodatku do wygranej główki będą przy okazji w główkę tłuc naszych piłkarzy łokciami. Po to, żeby, żeby po raz ostatni wybić nam z niej nadzieje, że jesteśmy na dobrej drodze i o krok bliżej Brazylii. Ł»e wszystko przed nami, że WF może odkuć się i odkupić wszystkie swoje winy. Szkoda jednak, że całe te nadzieje, pragnienia i marzenia o Brazylii przypominają trupa podpiętego pod respirator.

Fot: FotoPyk

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama