Jedynymi Polakami w Brazylii będą dziennikarze…

redakcja

Autor:redakcja

06 września 2013, 23:20 • 3 min czytania

Reprezentanci Polski mają taką przywarę, że swoją obecność na boisku lubią podkreślić już od pierwszych minut meczu. Oglądamy albo ułańskie szarże od pierwszego gwizdka – jak z Grecją na Euro, albo złowrogi strach w oczach – znany z początku starcia z Ukraińcami. Chwila, dosłownie moment, wystarczy im zajrzeć głęboko w oczy – i z grubsza wszystko wiemy. Była moc, tyle że głównie w pierwszej połowie. Aha, no i w ostatniej minucie. Dziki szał radości, w kierunku celebrującego gola Błaszczykowskiego rusza cała ławka rezerwowych. Jeden, drugi, siódmy, dziewiąty. Robią „kanapkę”, ale… Jest jedno „ale”. Sędzia boczny nie podzielił entuzjazmu Polaków i podniósł chorągiewkę, sygnalizując spalonego.
Jeśli ktoś się jeszcze łudził, to już nie musi. Remis, który zupełnie nic nam nie daje.

Jedynymi Polakami w Brazylii będą dziennikarze…
Reklama

„To takie typowo polskie” – skomentowałby Mateusz Klich, gdyby po utracie gola przyszło mu stanąć przed kamerami. Przez dziesięć minut mieliśmy wrażenie, że zamiast rywali podstawili jakichś pachołków, na prędce zebranych spod Podgoricy. Z takim animuszem ruszyć do ataku, raz po raz gnębić przeciwników, by nagle dać się zaskoczyć w najgłupszy możliwy sposób, po rzucie z autu… Skrajny brak odpowiedzialności, zwłaszcza ze strony stoperów. Szukała i Glik być może rzeczywiście rządzą w powietrzu, tylko że przyszło im zdawać piłkarski egzamin dojrzałości, nie zaś kurs pilotażu. Na pewnym poziomie tak rozkoszne podejście do swoich obowiązków grozi tragedią. Druga połowa to już nie było to, czego byliśmy świadkami w pierwszym kwadransie. Szczególnie pomiędzy 55., a 70. minutą.

Człowiek marzł, elektryzowała tylko Czarnogóra, która mimo swojej prostoty w grze i taktyki „kick & run”, coraz śmielej przebywała na naszej połowie. Mieli jednak z nami wspólny mianownik – w odpowiednim momencie nie potrafili dobić, postawić przysłowiowej kropki nad „i”. Czy to z piłki wystawionej na piątym metrze, czy to po kontrze trzech na trzech. Trochę tak, jakby obie defensywy wzajemnie przekomarzały się: „nie, nie zrobicie tego”. Inna sprawa, że po faulu na Sobocie, należał się Polakom rzut karny, jednak sędzia boczny przezornie zasalutował pozycję spaloną. Przezornie, ale błędnie. O ile kilka tygodni temu zmiany z Danią dały nam drugi oddech, o tyle tym razem każdy wprowadzony zawodnik jedynie ciążył partnerom. Boenisch – wiadomo, wymuszony, za Wawrzyniaka, ale cienki jak barszcz. Czyli jak zwykle. Wszołek, gdyby odpalać stoper, potrafił przetrzymać piłkę maksymalnie trzy sekund, a Mierzejewski… Hmmm – gdyby nie protokół, nie odnotowalibyśmy jego obecności na murawie.

Reklama

Na wysokości zadania wreszcie stanął Robert Lewandowski. Kiedy trzeba – to go ganimy, kiedy jednak jest za co pochwalić – czapki z głów. Przy strzelonej bramce w obronę gości wjechał jak nóż w masło. Ruszył z taką swobodą, jakby miał na sobie koszulkę nie biało-czerwoną, a tę bliższą ciału, żółto-czarną. Ale Lewy widoczny był w pozostałych fragmentach meczu. Doceniając jego dyspozycję, moment uwagi należy się również duetowi Zieliński – Klich. W buty „Szybkiego Jacka”, zgodnie z zapowiedziami, miał wskoczyć ten pierwszy, choć nam do gustu bardziej przypadł występ rozgrywającego Zwolle. Piłki nie unikał, chętnie się z nią bujał, nawet mając dwóch-trzech Czarnogórców na ogonie.

A na trybunach… Mniej niż zwykle klaskania, rodem z siatkarskich aren czy skoków Małysza pod Wielką Krokwią. Dziś starły się dwa światy – kibola i Janusza. „Jazda z kurwami” – zaintonował młyn. „Jesteśmy z wami” – ochoczo podchwycił tłum. Niby fajnie, niby głośno, niby coś się działo, tylko że zabrakło zgrania. Zupełnie jak na boisku.

To by było na tyle. Eliminacje, mimo że wciąż trwają, już za nami. Moglibyśmy machnąć teraz pięciominutowy monolog Szpakowskiego, tylko po co? Momenty były, ale jak zwykle zabrakło tego „czegoś”. Cóż, ostatni gasi światło. Jedynymi Polakami w Brazylii będą dziennikarze…

fot. Fotopyk

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama