Guldan mówi o seksaferze, Lech ma pittbula z Afryki, Burliga wychodzi na prostą

redakcja

Autor:redakcja

30 sierpnia 2013, 09:50 • 16 min czytania

Zapraszamy na piątkowy przegląd siedmiu tytułów prasowych.

Guldan mówi o seksaferze, Lech ma pittbula z Afryki, Burliga wychodzi na prostą
Reklama

FAKT

Przemysław Rudzki: Wielka bitwa o władzę w Europie.

Reklama

W normalnych okolicznościach mecz o Superpuchar Europy nie byłby aż tak wielkim wydarzeniem. Zawsze uważałem, że tego typu starcia irytują trenerów potężnych klubów, bo co prawda można zdobyć trofeum, ale jednak nie ma ono takiej wartości jak ligowy tytuł, czy nawet krajowy puchar. Tym razem jednak będzie zupełnie inaczej, bo kiedy na froncie idą Jose Mourinho i Pep Guardiola, nie ma mowy o zwykłym meczu. Wydaje mi się, że konfrontacja w Pradze, pomijając już wszelkie podteksty z przeszłości i rywalizację Portugalczyka z Hiszpanem w La Liga, niesie ze sobą inne ważne przesłanie. To batalia o ustalenie pewnej hierarchii. Nie ma mowy, by któryś z nich takie starcie potraktował ulgowo. Jest natomiast szansa na zyskanie przewagi psychologicznej w Europie przed nadchodzącymi rozgrywkami Ligi Mistrzów. Mourinho w starciach z Guardiolą częściej leżał na deskach, niż unosił ręce w geście triumfu, co – znając wielkość ego menedżera Chelsea – musi go niezmiernie boleć. Tylko trzy porażki Guardoli w piętnastu meczach – Portugalczyka rzadko ktoś potrafił tak upokorzyć. Sądzę, że to jedna z najbardziej pasjonujących rywalizacji trenerskich tego stulecia. I Chelsea, i Bayern, mają wielkich piłkarzy, a przecież te wszystkie gwiazdy schodzą na drugi plan.

Zawiedli skautów, ale zachowali dwa miliony.

Śląsk przegrał z Sevillą, ale klubowi działacze są przekonani, że tak właśnie powinna wyglądać przygoda z europejskimi pucharami. Piłkarze zawiedli skautów, którzy przyjechali do Wrocławia, ale zachowali w klubowej kasie całkiem sporą pulę pieniędzy. – Bez względu na wynik tego meczu, przyjazd takich zespołów, jak Sevilla i Brugia to kwintesencja udziału w europejskich rozgrywkach – mówi Faktowi prezes Śląska Piotr Waśniewski (39 l.). – Jeśli drużyna nie grałaby w eliminacjach Ligi Europy, to pewnie zapłacilibyśmy z dwa miliony złotych, by latem sprowadzić do Wrocławia uznany w świecie klub – dodaje Waśniewski. Kilka tygodni temu do Gdańska przyjechała FC Barcelona, ale meczu z Lechią nie potraktowała na poważnie. Śląsk nie wydał nawet złotówki, a drużyna Stanislava Levego (55 l.) zmierzyła się z renomowanymi w Europie piłkarzami.

Lubomir Guldan: trafił do Polski przez seksaferę.

Miał grać w polskiej lidze już kilka lat temu. Lubomir Guldan (30 l.) dwukrotnie był bliski podpisania umowy z Ruchem. Słowak pojawił się w Chorzowie pięć lat temu, gdy uciekł ze szwajcarskiego FC Thun, po tym, jak w klubie wybuchła seksafera. Latem 2007 roku, jak i rok później, Guldan był o krok od Ruchu. – Byłem bliski przejścia do Ruchu, wyjechałem nawet na badania do Chorzowa. Wtedy dostałem telefon ze Szwajcarii i wybrałem ofertę z Thun. Jeśli chodzi o Ruch, to temat transferu wyszedł od trenera Dusana Radolskiego, z którym pracowałem także w MSK Ł»ylina – mówi Faktowi piłkarz. Najciekawszy wątek kariery obrońcy jest właśnie związany z pobytem w Szwajcarii. W czasie gdy Guldan był piłkarzem Thun, w klubie wybuchła wielka afera. Dwunastu piłkarzy tej drużyny zostało oskarżoych o uprawienie seksu z 15-letnią fanką klubu. – Po tej aferze atmosfera w klubie była fatalna, a to wydarzenie przyczyniło się do naszego spadku. Stadion był oblegany przez media. Thun leży blisko granicy, więc oprócz Szwajcarów przyjeżdżali też dziennikarze z Niemiec, Włoch i Francji – opowiadał wtedy Guldan.

RZECZPOSPOLITA

Losowanie Ligi Mistrzów: deja vu Borussii.

Znów Polacy z Dortmundu zagrają przeciw polskim bramkarzom Arsenalu. Pełnej powtórki sprzed dwóch lat być nie mogło, bo Olympiacos Pireus, który wtedy grał z Borussią, teraz był z nią w jednym koszyku. Zamiast niego do grupy F trafiło Napoli i to nie jest dobra informacja dla Borussii. Choć mimo wszystko to finaliści z Dortmundu, dwa lata temu najsłabsi w grupie, teraz będą w niej faworytem. Ale stawka jest tam tak wyrównana, że wszystko może się zdarzyć. Podobnie jest – nawet jeśli z pozoru się tak nie wydaje – w grupie A, z Manchesterem United, Szachtarem Donieck, Realem Sociedad i Bayerem Leverkusen. Nie ma tym razem grupy śmierci. Jest za to taka, w której się zebrało aż 16 Pucharów Europy: H, gdzie są Barcelona i Milan, spotykający się w fazie grupowej już trzeci rok z rzędu, oraz Ajax i Celtic (jak Milan, też grał z Barceloną rok temu). Włosko-hiszpańskie starcie legend będzie też w grupie B, z Realem, Juventusem, Galatasaray i FC Kopenhaga. Broniący tytułu Bayern trafił do grupy D z Manchesterem City, CSKA Moskwa i Viktorią Pilzno. Pep Guardiola zmierzy się więc z Manuelem Pellegrinim w pojedynku trenerów, którzy w ostatnich latach dali lidze hiszpańskiej najwięcej. Franck Ribery z Bayernu dostał wczoraj od UEFA nagrodę dla najlepszego piłkarza Europy, pokonał w finale Leo Messiego i Cristiano Ronaldo, przywracając wiarę w sens takich plebiscytów.

GAZETA WYBORCZA

Jasmin Burić: Gdy usłyszałem, że mam konflikt z trenerem…

– Nie wiem, skąd wynikają moje problemy ze zdrowiem, ale wiem, że mi bardzo przeszkadzają i nie mogę normalnie trenować, nie mówiąc o grze – mówi Jasmin Burić, rezerwowy w tym sezonie bramkarz Lecha Poznań. Jasmin Burić był w ostatnich latach podstawowym bramkarzem Kolejorza. Także przed startem bieżących rozgrywek wydawało się, że będzie numerem jeden, gdy wyszedł w podstawowym składzie Lecha na ostatni przedsezonowy sparing, z duńskim FC Nordsjaelland. Ostatecznie w pierwszym zespole Bośniak zagrał w tym sezonie tylko raz – przeciwko Honce Espoo w Lidze Europejskiej. Drugi występ zaliczył w III-ligowej ekipie rezerw w meczu z Gromem Plewiska. Teraz Jasmin Burić mógłby być naturalnym następcą Krzysztofa Kotorowskiego, który leczy się po kontuzji nogi z meczu z Wisłą Kraków. Występ blisko 37-letniego bramkarza w niedzielnym meczu z Zawiszą Bydgoszcz stoi pod znakiem zapytania. Jednak to, że na boisku pojawi się Jasmin Burić, jest bardzo mało prawdopodobne. Dlaczego? – Na pewno nie chodzi o rzekomy konflikt, który mam w szatni – zapewnia Bośniak. – Gdy pierwszy raz to usłyszałem, poszedłem od razu do trenera Rumaka i chciałem pogadać z nim na ten temat, sam na sam. Powiedziałem, że nie chcę, żeby moje nazwisko było wiązane z takimi plotkami. Prosiłem go też o to, żeby zgodził się, bym mógł powiedzieć dziennikarzom, co tym myślę. Zapewniam, że nie ma między nami żadnego konfliktu, a nie mogę grać, bo mam kontuzję.

Widzew konieczne chce wzmocnić zespół. „Na spadek nie możemy sobie pozwolić”.

Hachem Abbes, فukasz Broź, Bartłomiej Pawłowski, Thomas Phibel i Mariusz Stępiński – to piłkarze, bez których trudno byłoby sobie wyobrazić drużynę w ubiegłym sezonie. Dziś już ich w Widzewie nie ma. Jedynie ten pierwszy wciąż ma ważny kontrakt, ale jego rozwiązanie jest tylko kwestią czasu. Tunezyjczyk od jakiegoś czasu jest poza pierwszą drużyną. Zawiódł trenera Radosława Mroczkowskiego i ten go w zespole nie chce. Trener Widzewa cały czas potrzebuje następców tych, którzy odeszli. Start sezonu w wykonaniu jego drużyny nie jest najlepszy – zdobyła tylko sześć punktów w pięciu meczach i w tej chwili zajmuje 12. miejsce. A celem miała być pierwsza ósemka, która gwarantuje utrzymanie po sezonie zasadniczym. By go osiągnąć, trzeba przede wszystkim wzmocnić obronę. Kevin Lafrance, reprezentant Haiti, ma już kontrakt. W Widzewie zapewniają, że nie ma przeszkód, by zagrał w sobotę w meczu z Jagiellonią. Ze środkowych obrońców w kadrze są jeszcze Rafał Augustyniak i Piotr Mroziński, ale dla Mroczkowskiego to za mało. Obu graczom brakuje doświadczenia. Poza tym ten drugi ma chyba większe predyspozycje do gry w drugiej linii. Na szczęście piłkarze, którzy mieliby wzmocnić środek obrony, są już przy al. Piłsudskiego. Pierwszy to Jonathan de Amo Perez. Hiszpan z rezerw Espanyolu Barcelona przeszedł pozytywnie testy sportowe i badania medyczne. Tak samo jest w przypadku Povilasa Leimonasa, który nominalnie jest defensywnym pomocnikiem, ale może też grać na środku obrony. – Chcemy, by obaj zostali piłkarzami Widzewa. Staramy się potwierdzić ich do gry jeszcze przed meczem z Jagiellonią. Nie wszystko jednak zależy od nas – mówi Michał Wlaźlik, dyrektor sportowy Widzewa.

Prędzej czy później Michał Probierz trafi do Górnika Zabrze?

Poznałem Probierza, gdy miał 20 lat i był piłkarzem Ruchu Chorzów. Już wtedy wyróżniał się na tle ligowców, przynajmniej tych ze Śląska, pewnością siebie i przebojowością. Właśnie te cechy charakteru spowodowały, że – choć pewnie byli lepsi od niego – szybko przeniósł się grać do Niemiec. Wiele tam nie zwojował, ale kiedy po paru latach wrócił, był znacznie lepszym piłkarzem. Cwany, waleczny, wygadany – takim go zapamiętali kibice z czasów wieloletniej gry w Górniku. Mecz Górnika z Wisłą w 2004 roku. U rywali grał obrońca Nikola Mijailovic, porywczy Serb. Miał pecha, bo biegał po tej samej stronie boiska co Probierz. Szybko ujrzał żółtą kartkę za faul. Probierz zwietrzył szansę. Z zimną krwią sprowokował Serba do kolejnego faulu, odstawił przy tym mały teatr i osiągnął cel. Mijailovic po półgodzinie meczu został wyrzucony z boiska. Inna sprawa, że nawet w dziesiątkę supermocna wówczas Wisła wygrała z Górnikiem 4:0. To wyrachowanie zostało Probierzowi. Sędziowie narzekają, że trener Probierz od pierwszej minuty gry wywiera na nich presję, kwestionując prawie każdą decyzję wymierzoną przeciwko jego zespołowi (…) Stawiam, że prędzej czy później Probierz trafi do Górnika. To byłaby naturalna kolej rzeczy. Kibice go w Zabrzu szanują, jest synkiem stąd, ma bardzo dobre rozeznanie w śląskiej piłce. No i jest fachowcem.

SPORT

Kapitan Piasta Gliwice mógł wyjechać za granicę. Odmówił…

Jak się okazuje, izraelski Hapoel Beer Sheva próbował kupić tego lata nie tylko Sebastiana Milę ze Śląska Wrocław, ale też Tomasza Podgórskiego z Piasta Gliwice. – Izraelczycy proponowali dwuletnią umowę z opcją przedłużenia o kolejny rok. Widać zależało im, bo kiedy odmówiłem, podbili stawkę. I nie ukrywam – były to dobre pieniądze – przyznaje, zaznaczając, że lepsze niż te, które Marcin Robak dostał w Szczecinie. Dlaczego więc odmówił? – Porozmawiałem z rodziną, a poza tym sprawdziłem, jak prezentuje się tamtejsza liga, jak się w tym kraju żyje. A ten teren nie jest zbyt bezpieczny – również dlatego, że mieszka tam wielu radykalnych muzułmanów. To z tego powodu mówi się, że jeśli Izrael, to tylko Tel Awiw. Tam jest ponoć świetnie. Słyszałem, że z któregokolwiek z klubów z tego miasta przyszłaby oferta, powinno się ją brać w ciemno. Ale wiadomo, że w Tel Awiwie o angaż jest znacznie trudniej. Tamtejsze kluby są w końcu notowane wyżej niż polskie, regularnie grają w europejskich pucharach – podkreśla. Zarówno on, jak i Mila zostali w klubach, których są kapitanami i w niedzielę zagrają przeciwko sobie.

W Gdańsku zadebiutuje Steinbors? „Witkowski to nie bramkarz na ekstraklasę”

Wiele wskazuje na to, że po fatalnym błędzie w Wielkich Derbach Śląska, Norbert Witkowski usiądzie dziś na ławce. W drużynie Górnika Zabrze może zadebiutować Łotysz Pavels Steinbors. Takiego rozwiązania spodziewa się m.in. Jacek Grembocki, były piłkarz zabrzańskiego klubu. – Byłem zaskoczony, że Górnik sięgnął po Norberta Witkowskiego. Już w Arce bronił bardzo przeciętnie, słabo grał nogami. Myślę, że to nie jest bramkarz na ekstraklasę. Kojarzony jest z Arką, na pewno kibice Lechii wywarliby na nim sporą presję. Myślę, że powinien odpocząć – podkreśla trener. Steinbors zagrał dotychczas tylko w pucharowej potyczce przeciwko GKS-owi Bełchatów i spisał się znakomicie.

DZIENNIK POLSKI

Giza: Cracovia z 2004 roku pokonałaby tę obecną. To była świetna paczka.

W sumie chyba nigdy Pan nie wyjaśnił, dlaczego tak wcześnie, w wieku 31 lat, przerwał karierę.
– Złożyło się na to parę spraw. Przede wszystkim zaczynałem mieć problemy z kręgosłupem. Co tydzień chodziłem do lekarzy, do kręgarzy, którzy nastawiali mnie, żebym mógł grać. Trochę mnie przerażało, że tak to już będzie cały czas wyglądać. Lęk potęgowały przypadki chłopaków, z którymi grałem. Arek Baran czy Marek Baster musieli przecież przechodzić operacje, a wcześniej dolegliwości mieli takie same jak ja. Bałem się tego. A po drugie już nie czułem bakcyla. Może sprawiły to te wcześniejsze problemy w Legii, może nieudany powrót do Cracovii.

Oficjalnie zakończenia kariery jednak nigdy Pan nie ogłosił.
– No, nie. Po prostu za dobrze się znam. Raz powiem to, a potem zrobię coś innego. Podejrzewałem, że mogę się kiedyś obudzić z myślą, że może jednak wrócę, pogram. Czasem nawet o tym myślałem, ale jednak po chwili mówiłem sobie: nie, daj spokój. Choć po tej krótkiej przygodzie z Cracovią były propozycje nawet z ekstraklasy, miałem też możliwość wyjechania za granicę. Ale nie zdecydowałem się. Po prostu tego nie czułem. Jak mam coś robić, to chcę to robić z pasją. Ł»eby mnie to cieszyło, a nie tylko po to, żeby jeszcze trochę zarobić. Jak to mówił jeden z trenerów, piłkarze po trzydziestce pieniędzy już nie zarabiają, tylko je kradną (śmiech).

Ł»ałuje Pan, że na początku 2011 roku wrócił Pan do Cracovii?
– Nie żałuję swoich decyzji. Miałem wtedy propozycje z innych klubów, ale oferta z Krakowa była mi najbardziej na rękę. Tu mam bliskich, przyjaciół. Nie chciałem już przeprowadzać się z żoną, z dzieckiem gdzieś w inny zakątek Polski. Trener Szatałow też przekonywał mnie, że jestem mu potrzebny. I wystąpiłem w dwóch pierwszych meczach rundy, ale potem prawie w ogóle już nie grałem.

SUPER EXPRESS

Lech ma pitbulla z Afryki, Classen zawojuję Ekstraklasę?

– Mam artystyczną duszę, nigdy nie chciałem być zwyczajny – mówi Classen. – Mam kilka tatuaży, ale dwa są najważniejsze. Na ręce mam wizerunek mojej mamy, na przedramieniu widnieje mój ukochany pies pitbull. Więcej tatuaży na razie jednak nie zrobię, bo nie chcę wyglądać jak gangster, w Poznaniu chcę skupić się na tym, by jak najszybciej wkomponować się w drużynę i walczyć o mistrzostwo Polski – zapewnia. Pochodzącego z RPA Classena w przeszłości chciały… Real Madryt i Everton. Do drugiej drużyny „Królewskich”, 17-letniego wówczas Classena planował wkomponować Fabio Capello. W lidze Segunda B, w której grały wówczas rezerwy Realu, mogli występować jednak tylko piłkarze z Unii Europejskiej i temat upadł. Z kolei w Anglii wpadł w oko Davidowi Moyesowi, dziś trenerowi Manchesteru United, a wówczas Evertonu. Prawo znów jednak było przeciw niemu. – W Evertonie poszło mi dobrze, ale nie dostałem pozwolenia na pracę w Wielkiej Brytanii – mówi Classen. – Chodziło o zbyt małą liczbę meczów rozegranych w reprezentacji narodowej. Ale to już przeszłość, to było w zeszłym sezonie, teraz cieszę się, że jestem tutaj – podsumowuje Afrykańczyk.

Arkadiusz Piech: Nie żałuję wyjazdu za granicę.

Serce zabije szybciej, kiedy w pierwszym meczu po powrocie do Ekstraklasy Zagłębie zmierzy się z pańskim byłym klubem – Ruchem Chorzów?
– Nie wiadomo, czy w ogóle zagram, bo mój certyfikat ciągle mają Turcy, a oni z niczym specjalnie się nie spieszą. Ale podobno jego przesłanie to kwestia kilku godzin, więc jest nadzieja, że znajdę się w kadrze na to spotkanie. W Ruchu spędziłem piękne chwile, wywalczyliśmy wicemistrzostwo Polski, ale to przeszłość. Dziś liczy się Zagłębie.

Po pana powrocie do Polski odezwą się głosy, że Piech dołączył do długiej listy piłkarzy, którzy z zagranicznych wojaży wracają przegrani.
– Polak za granicą musi być dwa razy lepszy od miejscowego, codziennie trzeba coś udowadniać, a i tak nie ma pewności, że ciężka praca na treningach przełoży się na miejsce w składzie. Ale niczego nie żałuję. Wracam mądrzejszy o wiele doświadczeń i gdy wypełnię kontrakt z Zagłębiem, a pojawi się jakaś fajna oferta z zagranicy, to znów zaryzykuję.

W Sivassporze nie widział dla pana miejsca mistrz świata z 2002 roku, słynny Roberto Carlos. Czym pan podpadł brazylijskiemu trenerowi, że ten odsunął pana od zespołu?
– Niczym. Po prostu kiedy po urlopach stawiliśmy się w klubie, okazało się, że trener sprowadził siedmiu nowych zawodników i musiał im zrobić miejsce w kadrze. Wśród tych, z których zrezygnował, byłem i ja.

Bernardo Vasconcelos: teraz chcę być królem w Polsce.

W Polsce wszyscy zachwycają się Marco Paixao ze Śląska Wrocław, ale w ostatnim sezonie ligi cypryjskiej strzeliłeś więcej goli od niegoÂ….
– Ja zostałem królem strzelców z 18 bramkami, a Marco był drugi, strzelił o trzy gole mniej. Tyle że on rozegrał o wiele więcej spotkań ode mnie. Ja przez kontuzję straciłem praktycznie całą pierwszą rundę, grałem wtedy po 20-30 minut. I w styczniu miałem na koncie tylko jedną bramkę, a Paixao – 7 lub 8. W dodatku w pierwszym meczu po powrocie dostałem czerwoną kartkę i zawiesili mnie na pięć spotkań. No, ale potem jak zacząłem strzelać, to już nie przestałem. Wiosną zdobyłem 17 bramek. A co do Paixao, to nie tylko mój rywal, ale i dobry kolega. Na Cyprze mieszkaliśmy w tym samym budynku. Co więcej, to ja miałem trafić do Śląska, a nie on. Mój cypryjski menedżer przebywał jakiś czas temu w Polsce i któregoś dnia zadzwonił, że za godzinę przyśle mi do podpisania umowę z wrocławskim klubem. Potem jednak zapadła cisza, a do Śląska trafił Paixao.

Niedługo potem ty trafiłeś do Zawiszy i wasza rywalizacja o koronę przeniosła się do PolskiÂ….
– Tak, obaj nie przestajemy strzelać (śmiech). Ze skuteczności jestem zadowolony, ale co do jakości gry: zapewniam, że to, co pokazałem do tej pory, to nic w stosunku do tego, co mogę zaoferować. Nie jestem jeszcze na sto procent przygotowany, dopiero za kilka tygodni dojdę do bardzo dobrej formy.

W trakcie kariery miałeś okazję pracować z ciekawymi ludźmi. A to Jose Mourinho, a to Emmanuel OlisadebeÂ….
– Uwielbiam ich obu. Mourinho spotkałem w Benfice. Byłem graczem rezerw, ale od czasu do czasu miałem z nim kontakt. Już wtedy widać było, że to ktoś zupełnie wyjątkowy, potrafiący zjednać sobie każdego piłkarza.

PRZEGLĄD SPORTOWY

فukasz Burliga wychodzi na prostą.

Krzyżyk postawiono już na nim dawno temu. W Wiśle został tylko dlatego, że wpadła w tarapaty finansowe i klubu nie było stać na zatrudnianie lepszych oraz droższych piłkarzy. Tymczasem w wieku 25 lat فukasz Burliga osiągnął życiową formę. – Czy to na pewno on – przecierano oczy ze zdumienia obserwując grę wiślaka w spotkaniu z Lechem Poznań. Do tej pory kariera Burligi układała się w typowy dla większości wyszkolonych w Wiśle piłkarzy – kłopoty z przebiciem się do podstawowego składu, wypożyczenia, kres marzeń o grze przy Reymonta i bolesne lądowanie w klubie niższej klasy. Ale tym razem może być inaczej. Obrońca staje przed szansą, aby zerwać z tym schematem. Do Wisły Burliga trafił z pobliskiego Garbarza Zembrzyce. – Mój trener Janusz Suwada grał kiedyś w Wiśle, więc polecił mnie do szkółki i tak się to zaczęło – opowiada zawodnik. Nie uchodził za wielki talent, ale w swoim roczniku był najlepszy. W zespole Młodej Ekstraklasie został prawdziwą gwiazdą. Jesienią 2008 roku zdobył, jako prawy pomocnik, 12 bramek. W meczu z Lechem w Poznaniu, wygranym przez Wisłę 5:3, pokonał Ivana Turinę aż cztery razy! – A mogłem pięć, bo zrezygnowałem z wykonywania rzutu karnego. Widocznie uznałem, że cztery wystarczy – śmieje się dzisiaj wspominając tę sytuację.

Zmarnowana szansa Soboty. Zamiast kariery w Bundeslidze zostanie w Śląsku?

– Na tą chwilę wygląda na to, że zostaję we Wrocławiu. Nie mówię, że to już pewnik, ale to realny scenariusz – przyznaje skrzydłowy Śląska Waldemar Sobota. 26-letni skrzydłowy Śląska zagrał z Sevillą bardzo słabo. – Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale jeden mecz może zadecydować o kontrakcie w jakimś klubie – mówi tajemniczo Sobota. – Były zapytania z bardzo wielu klubów, miałem konkretne oferty z zagranicy, ale ciężko mówić o szansach na podpisanie gdziekolwiek umowy po takim spotkaniu jak z Sevillą. Jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz. A to był mój najsłabszy mecz w tym sezonie. Zostałem brutalnie sprowadzony na ziemię – dodaje.
Przypomnijmy, że poważnie zainteresowane reprezentantem Polski były: niemieckie Schalke 04 i belgijskie Club Brugge i Standard Liege.

Bezgotówkowe lato Lecha.

Po raz drugi od przejęcia klubu przez holding Amica Lech Poznań nie zrobił w żadnego transferu gotówkowego. Poprzednio taka sytuacja miała miejsce zimą sezonu 2011/2012, kiedy drużynę prowadził Jose Maria Bakero. Hiszpan był zirytowany taką sytuacją, bo nie dostał żadnego nowego piłkarza. Teraz jest nieco inaczej. Co prawda znów po stronie wydatków widnieje 0, ale przy Bułgarskiej zakontraktowano aż sześciu nowych zawodników! Do Lecha przyszli Szymon Pawłowski, Barry Douglas, Dimitrije Injac, Maciej Gostomski, Daylon Claasen oraz Paulus Arajuuri, który jednak formalnie pojawi się w Poznaniu 1 stycznia. Za każdego z nich klub nie musiał płacić kwot odstępnego. – Nie oznacza to jednak, że przyszli do nas za darmo. Nie ma już na świecie transferów bezgotówkowych. Przecież piłkarzowi z kartą na ręku trzeba zapłacić prowizję za podpisanie umowy – mówił nam kilkanaście dni temu prezes Lecha Karol Klimczak. Strategia podjęta przez klub z Poznania nie podoba się Adamowi Topolskiemu, byłemu trenerowi Kolejorza. – Dla mnie obecne ruchy transferowe są niezrozumiałe. Można bowiem zakontraktować 1-2 wolnych graczy, ale nie więcej. O dobrego piłkarza kluby się biją, a ci, którzy trafiają do nas na zasadzie wolnego transferu, na Zachodzie są po prostu odrzutami. W Polsce jeszcze trochę pograją, ale po co przepłacać, skoro na szansę czeka młodzież? – pyta Topolski. – Polityka transferowa w Kolejorzu już od dłuższego czasu kuleje. Klub pozbywa się czołowych graczy, jak ostatnio Aleksandyra Tonewa, a w ich miejsce nie ściąga wartościowych zastępców. Szkoda, bo z uzyskanych ponad 3 mln euro, część należało wydać na zakup gotówkowy choćby jednego gracza – były szkoleniowiec.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama